No i zmarł, zanim wystąpił, zdarza się. Szkoda biedaka, ale jeszcze bardziej szkoda mi mojej znajomej: jej mama przeżyła wstrząs nieprofilaktyczny i zapadła na jacksonoze – mówi na wnuka Majkel, z entuzjazmem opowiada anegdoty z życia Wonderlanu oraz przeszła na dietę (skuteczną o dziwo) polegającą na jedzeniu tego co chcesz plus godzinnym dziennie tańczeniu do muzyki Majkela. Cud, że nie nosi białej rękawiczki i nie porusza się po mieście moonwalkiem.
Wszystko byłoby zabawne, gdyby trwało 3 dni. A tak martwimy się o nią. Czy jacksonoza trwa tyle co mononukleoza?
„Że też Michael musiał umrzeć, żebym ja ożyła” – podsumowała.
Co do mnie to minęło 20 lat, a ja nadal nie mogę wybaczyć mojej mamie, gdy powiedziała koleżankom w pracy, że uwielbiam Jacksona. Takie wyznanie, mocno już wtedy przeterminowane (bo byłam chyba na etapie Nirvany) wydawało mi się brutalnie niestosowne. Gorsze niż gdyby wyznała, że kocham się w kimśtam z drugiej be.
Ale śmierć Mercurego mocno przeżyłam. Dopiero zaczynałam się na dobre rozkręcać w słuchaniu Queenu, a tu niedoszle zaprzeszły idol wyciął mi taki numer i się zwinął. Do tej pory, w sumie, gdzieś tam po cichy liczę, że objawi się jakiś szmondak z wąsami, dysponujący podobną ikrą, rezolutnym szaleństwem, nieposkromioną pasją, nieprzeliczalną na fonograficzne zyski.
Przez długi czas potem ogarniał mnie pewnego rodzaju melancholijny smutek w czasie konsumpcji bananów. Ta dorodna kiść na głowie już prawie umarłego artysty, który dostał jeszcze od śmierci kilkudniową dyspensę na nakręcenie teledysku „Live forever”. Cóż.
Minęło kilka lat i znów banan w teledysku wzruszył mnie niemal do łez:
Najwyraźniej pewne zestawienia - jak np. kawa i papierosy są mi pisane, ale karkołomne połączenie banana i teledysku – nie.
piątek, 10 lipca 2009
Michaeloza Jacksonoza i wspominki z dzieciństwa
Etykiety:
celebryci,
idole dzieciństwa,
piosenki,
pokolenie Fb
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.