sobota, 31 października 2015

O wyborach do konkursu czyli depiluj ręce, głosuj i jedz polskie jedzenie

Słodki październiku, zanim opowiem, co u mnie słychać i zanim się pożegnamy, muszę ci podziękować, żeś nam, społeczeństwu oraz obywatelom, zafundował takie wstrząsające różnymi partiami duszy rozrywki. 
Jak Konkurs Chopinowski i wybory parlamentarne.




Konkurs wygrał niepozorny Koreańczyk (wyglądający jak mała Chinka, gdyż jeszcze nie opakowany marketingowo). Siąpiło mi z oczu jak grał finałowego mazurka. Tymi sprawnymi, zwinnymi, gładkimi paluszkami tak przebierał po tych klawiszach, że mujeju, jak tu nie chlipać? Wcześniej widziałam występy innych uczestników grających Chopina i czasem TO BYŁO STRASZNE. Spod mankietów wystawały niektórym takie futra, kłaki takie czarne na ręcach mieli, że nie szło na to patrzeć. Doprawdyż jury w trakcie selekcji powinno rozważyć wprowadzenie obowiązku depilacji dłoni. Gdyż ja kcem płakać z powodów artystycznych a nie ze strachu i przerażenia, że przebrany we frak niedźwiedź (zoom na ręce) wylnieje na klawisze. 


Było wiele pianistek w sukniach bez ramion i JA SIĘ PYTAM: czy im futro spode pach wystawało? W sumie trudno powiedzieć, bo ręce trzymały opuszczone, ale możemy chyba założyć, że nie. Owo minimum estetyki, elegancji i szacunku dla kosmetyki powinno obowiązywać obydwie płcie! W końcu to Konkurs Chopinowski a nie jakiś obóz przetrwania na Alasce. 
Chociaż... zaczynam trochę rozumieć....
Ale najbardziej to jednak przypomina azjatycki obóz pracy dla ciężko utalentowanych muzycznie dzieci.





Tymczasem gładki Koreańczyk skromnie zapowiedział, że nie planuje już brać udziału w żadnych innych konkursach, bo po co. A na pytanie co robił przed najważniejszym występem konkursowym odpowiedział, iż był wypoczął i zjadł polskie jedzenie. Specjaliści w studiu wypowiadali się ze znawstwem, że ludzie pochodzący z Azji mają duży dar koncentracji i mądrze nad tym pracują i takie tam. Ja cenię u Azjatów nienaganne maniery. Oczywiście gdyby zwycięzca DOPRECYZOWAŁ, że najadł się bigosu i kremówek, to znowu bym zapłakała i to nawet rzewniej, ale młody jest, to się jeszcze nauczy jak wzruszać nawet bez bębnienia w klawisze.



...............................................................................


Co do wyborów to zawsze biorę udział, a owszem. Nie głosuję na spis treści. Nie to, żebym nie miała ochoty, ale skoro mi telewizor i radio przez miesiąc powtarzały w reklamówkach za państwowe pieniądze żeby nie głosować na spis treści, to pomyślałam, że niech już stracę te cenne minuty i kalorie w celu przerzucenia kilku kartek.


Brałam już w wyborach udział jako członek komisji. W końcu nocny ze mnie marek a i inwentaryzować lubię, zatem między kadencjami mogę (głosy) liczyć ku chwale ojczyzny. To znaczy ojczyzna może na mnie liczyć za drobne kieszonkowe. Oraz za nowe doświadczenia z dziedziny antropologicznie socjologicznej, gdyż w komisjach przekrój ludzki jest znacznie zróżnicowany. Wiek, wzrost, uroda, poziom wykształcenia a nawet zapachy własne są bardzo... różne. W komisjach napotkałam nawet starego blogera a nawet nawet młodzieńca, po którego przyszła mama, gdyż następnego dnia musiał iść do szkoły (uspokajam, że miał więcej niż 6 lat ;). Najciekawsze są jednak stare wygi komisyjne, tj. kobiety typu urzędniczki, tak zniszczone, opuchnięte, fatalnie pomalowane oraz skołtunione na głowie melanżem trwałej i pasemek, że moim ciałem wstrząsały falami dreszcze grozy. Ach, oto sól ziemi, tej ziemii, lastrykowej posadzki w szkole zawodowej lub przedszkolu, na posłaniu z miękkich kart nieważnych głosów, pod mrugającą jarzeniówką, o drugiej nad ranem. 
Ah, oto oblicze demokracji.


Ale czuję, że czas na następny etap: w kolejnych wyborach chcę być mężem zaufania. No bo wiecie, że ci smutni, poważni panowie (i panie), którzy w trakcie krzyżykowania łypali wam przez ramię, czy nie dopisujecie przypadkiem do listy senatorów Króla Juliana (to stały repertuar  młodzieżowego elektoratu) to mężowie zaufania. Oczywiście jako stara panna... to jest, jak jej tam, singielka, wolałabym być żoną zaufania albo ostatecznie zaufaną żoną. Ale i tak na tym nie stracę. Gdyż np na pytanie:
- Czy ma pani męża?
Będę mogła odpowiedzieć:
-Phi, sama ostatnio byłam mężem!


Zatem członek albo mąż, gdyż polityka to męska rzecz. Mimo, iż w tym roku wyjątkowo obstalowana paniami. Po nieudanym eksperymencie z ogórkową, postawiono na dojrzalsze i solidniejsze materiały do skrojenia kandydatek. Rozczuliły mnie te przemyślane dodatki: np liderka lewicy występująca w warkoczu, albo rumiane rumieńce ex pani premier (sugerujące żywotność i zaangażowanie) w połączeniu z  bladą cerą (gabinetowe przepracowanie).
















Najlepszą wyborczą tartinkę zostawiłam na koniec. Przed lokalem wyborczym, na papierosie, spotkałam wyborczą dziewicę. Chłopak przystojny, zadbany, apetyczny i stylowy wyznał mi na pogawędce, że pierwszy raz w życiu ever przyszedł zagłosować.
- To ile ty masz lat? – zapytałam zdumiona, bo coś mi się nie zgadzało.
- Trzydzieści dwa.
Więc nawet nie musiałam pytać na kogo.


Ale znajomy niejako bloger Ove u jeszcze bardziej znajomej blogerki Newy zapodał w komciu koreczek nadziewany dykteryjką  z internetu o blokersie, który na wyborach pobrał kartę a potem oddał mamie, żeby prawidłowo zagłosowała. Bo mama to mama, wiadomo. O mujeju, co za wzrusz, znowu chyba zacznę chlipać.

Tak oto mnie te wątki muzyczne i polityczne odwodniły nieco w uciekającym miesiącu.

Zatem zinwentaryzujemy trochę muzyki  i wyborów.

Najsamwpierw ;) w trzech obrazkach podsumujemy sytuację kulturalno-geopolityczną, która wstrząsała nami tej jesieni. 
Ta-dam:



Kultura wysoka, społeczeństwo, uchodźcy, no wiadomo ;)

A teraz na szybko o wyborach. 
Odpowiedniego INSTRUMENTU:
warto kliknąć, powiększyć i zdecydować w co dąć ;)





 








Do usłyszenia w listopadzie.

poniedziałek, 5 października 2015

O kulinarnych frustracjach. Jak się spłakałam ze wzruszenia oglądając filmy o gotowaniu na YT

Wiadomo, że gdy jadamy sami, w gotowanie i stołowanie się wkładamy mniej standardów europejskich. Ja tam np nie nabłyszczam talerza i nie owijam sztućców serwetką udrapowaną w fantazyjnego łabądka. Nie podchodzę do gara by czule umieścić w nim pora i selera, tylko rzucam nimi z drugiego końca kuchni, patelnią osłaniając się przed deszczem wrzątku. Czasem chybiam i seler rykoszetem trafia mnie w łeb, a potem wpada do kosza na śmieci, takie tam. 

No ale jak przychodzą goście to tip-top, trala-lala, proszę wyciągnąć łabądkowi widelec z tyłka a nóż z dzioba i wsuwać żarło, a nie przeglądać się w talerzu. 
(Chyba że to sąsiedzi albo blogerzy, to eee) 

Na jesieni kryzys estetyki w kulinariach wzrasta. Już któryś sezon próbuję z godnością zrobić placki dyniowe i za każdym razem kuchnia wygląda potem jakby się w niej odbyła jakaś lubieżna orgia, zakończona następnie rzezią dyniowatych. Gdy potem na straganie zieleniaka widzę dorodną dynię mam ochotę od razu sprzedać jej kopa.



I doprawdyż, jak ktoś mi stoi w kuchni nad głową to się wiję jak węgorz przygwożdżony do posadzki himalajskim bucikiem z kolcami.
















Prawdopodobnie dlatego oglądając niektóre z poniższych filmików zawyłam z uciechy.
To cudownie stwierdzić, że nie jest się w swoich zmaganiach osamotnionym!I że niektórzy dają tej frustracji daleko dalszy upust.
Co prawda marnacji jedzenia nie pochwalam, ale tym razem zrobię wyjątek. 
Na początek tutorial w materii zmiękczania karkówki. A potem...well.






Oczywiście to internetowa masówka a nie trawestacyjne korepetycje z Monthy Pythona, więc efekt oglądania jest taki, że za pierwszym razem filmy nas cieszą, a potem się już tylko z tego powodu wstydzimy.

Czy ja nie powinnam pisać więcej o jedzeniu? Czy tu jest na to jakiś target? Bo kiedyś jednak obchodziłam np Mięsne piątki

No koniec przykład cudownego projektu samoobsługowego keczupa, powstałego w ramach europejskich dotacji na wspieranie polskiej myśli techniczej ;)









No to smacznego!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...