poniedziałek, 19 lipca 2010

Herod-Baba czyli o opiece społecznej

- Znowu przychodzi ta Herod-Baba – mówi moja zniesmaczona babcia. Ma na myśli swoją opiekunkę społeczną, osobę oczywiście od babci o dziesięciolecia młodszą, ale wyglądającą podobnie, na skutek palenia potwornej ilości papierosów. Herod-baba ma osobowość skonsolidowaną wokół prostych zaczynów takich jak Super Ekspres, serial Brzydula i działka rekreacyjna. Nic więcej w osobowości Herod-Baby nie fermentuje. Herod-Baba ma własny plan i przemyślenia, od których nic jej odwieźć nie zdoła– nawet wojna atomowa, a co dopiero sugestie czy prośby.
Herod-Baba przez trzy godziny potrafi wypalić 15 papierosów i uczynić atmosferę babcinej kuchni (bez wyciągu) atmosferą klubowo oszałamiającą.
Herod-Baba jest przedstawicielką Pomocy Społecznej, instytucji, którą mogłabym zacząć cenić, gdyby wszyscy jej członkowie lecieli samolotem na jakiś konwent seniorów i tenże samolot by spadł. Herod-Baba strasznie krzyczy, bo następna po babci jest inna babcia, która jest przygłucha. Herod-Baba podregulowała swoje decybele na górny poziom i naówczas pokrętło odpadło i nic już zmienić się nie da. Słychać aż na ulicy. Herod-Baba ma psa, który boi się głośnych dźwięków. Pies Herod-Baby umiera zapewne co dzień na tysiąc zawałów, czy ile tam Herod-Baba wypowiada dziennie kwestii.
Herod-Baba serwuje cukrzycowej babci ciastka oraz słodkie kakao. Prośby, by tego nie robić ignoruje, a w przypadku schowania kakao przynosi kakao własne. Poza tym Herod-Baba nigdy nie gotuje niczego, oprócz wody lub mleka, i nigdy nie sprawdza, co jest przydatnego w lodówce, ponieważ kakao w lodówce nie stoi.
Poza tym jest bez zarzutu.
Kochamy ją, nawet jeśli się tak niewdzięcznie wyzłośliwiamy.

Dzięki niej babcia ma kontakt z prasą codzienną. Informuje mnie na przykład ni z tego ni z owego:
- Weronikę aresztowali. – albo: - Ilona miała wypadek po pijaku. A ja wertuję w myślach wszystkie kuzynki i członków rodziny i nie wiem, o kim mowa, więc dzwonię zapytać mamy, która radzi, żebym raczej kupowała sobie „Party” lub „Show” (2 PLN) niż papierosy (9 PLN), bo to jednak mniej szkodliwe.

niedziela, 18 lipca 2010

Zaproszenie a deklaracja

Dotarło do mnie ostatecznie, że moja filozofia prozwiązkowa przycupniętej na krawędzi patelni kostki masła, która czeka na zaproszenie, żeby skoczyć i dać/ mieć możliwość coś dzięki temu upichcić, jakieś wspólne danie, jest absolutnie nie na te czasy. Kobiety dzisiaj – eksploatując metaforę masła - niezauważalnie rozlewają się po powierzchni patelni i zaczynają skwierczeć. Rozrzucają swoje kosmetyki w łazience, nie wiadomo kiedy odbierają telefony od zaplanowanych przyszłościowo teściowych albo zachodzą w ciążę.
Nikt dziś nie czeka na zaproszenia, co też mi przyszło do głowy? Ludzie, a zwłaszcza ludzie męscy, mylą Zaproszenie z Deklaracją. Rozumiem unikania deklaracji innych niż ta niepodległościowa, ale stosowanie zaproszeń jest po prostu miłym, komunikacyjnym gestem, raczej kurtuazyjnym ukłonem niż potknięciem na wybrukowanej kobiecymi potrzebami drodze do konsensusu.
„Chcę, żebyś została/ pojechała” zamiast : „Jadę. Jak chcesz możesz jechać/ zostać” co brzmi jednak bardziej jak: „Jadę, a jak se tam chcesz lub nie chcesz, to zrób se co chcesz, a w ogóle to gdzie ja postawiłem piwo? O tutaj jest. No więc jak se chcesz.” Nie wiem, gdzie oni się mają uczyć tej kurtuazji, ale nawet w najprymitywniejszych pornosach pan do pani zapodaje kwestię: „Wypnij się!” a nie: „Jak chcesz to możesz się ewentualnie(...)”. Jesteśmy pokoleniem jednostek tak WYMIENIALNYCH, że nie musimy okazywać komukolwiek jakichkolwiek szczególnych względów, skoro może w każdej chwili nawinąć nam się coś podobnego, co nie ma pretensji i oczekiwań rodem z XIX-wiecznego horroru, zwanego romansem.
Wnioski jak zwykle z mojego prywatnego akwenu.

czwartek, 15 lipca 2010

Lipcowe opady śniegu

Niby lipiec, a pada śnieg. Ocieplają osiedle i styropianowa pianka wpada wprost do filiżanki z kawą, gdy rano wychodzę powitać poranek. Czuję się trochę jak w studiu filmowym – z tym sztucznym śniegiem i obnażonymi, spoconymi tarzanami z budowlanki porozwieszanymi na linach na okolicznych blokach.

Moje lipcowe ciało zaczyna mnie nudzić. Ciągle się czegoś domaga - smarowania filtrami, spryskiwania mgiełkami, wieczornej obrony przed komarami, leczenia stóp po bieganiu w japonkach (tak ranić mogą tylko buty wynalezione przez okrutnych Japończyków)

Niektórym marzy się lato na morzem. Zabawy na piasku i świeżo wyciśnięte cytrusy.

czwartek, 8 lipca 2010

Pieprzykowo

Jak zwykle blada jak kartka papieru, mimo nieśmiałych prób uwiedzenia słońca, za to pieprzyki na ciele wyjątkowo bujnie rozrośnięte, pomnożone przez swoją wielokrotność. Rozważam możliwość letniego związku z niewidomym, który mógłby czytać mnie jak otwartą księgę – tak, brajlem....

poniedziałek, 5 lipca 2010

Synagogi na cztery nogi

No i zakończył się Festiwal Kultury Żydowskiej w Kraku.




Fragment Komiksu "Klezmerzy. Podboj wschodu"

Tak mi się skojarzyło, choć oczywiście na festiwalu byli raczej ci młodzi i weseli, a jeśli się trzęśli, to tylko z pobudek muzycznych :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...