Dotarło do mnie ostatecznie, że moja filozofia prozwiązkowa przycupniętej na krawędzi patelni kostki masła, która czeka na zaproszenie, żeby skoczyć i dać/ mieć możliwość coś dzięki temu upichcić, jakieś wspólne danie, jest absolutnie nie na te czasy. Kobiety dzisiaj – eksploatując metaforę masła - niezauważalnie rozlewają się po powierzchni patelni i zaczynają skwierczeć. Rozrzucają swoje kosmetyki w łazience, nie wiadomo kiedy odbierają telefony od zaplanowanych przyszłościowo teściowych albo zachodzą w ciążę.
Nikt dziś nie czeka na zaproszenia, co też mi przyszło do głowy? Ludzie, a zwłaszcza ludzie męscy, mylą Zaproszenie z Deklaracją. Rozumiem unikania deklaracji innych niż ta niepodległościowa, ale stosowanie zaproszeń jest po prostu miłym, komunikacyjnym gestem, raczej kurtuazyjnym ukłonem niż potknięciem na wybrukowanej kobiecymi potrzebami drodze do konsensusu.
„Chcę, żebyś została/ pojechała” zamiast : „Jadę. Jak chcesz możesz jechać/ zostać” co brzmi jednak bardziej jak: „Jadę, a jak se tam chcesz lub nie chcesz, to zrób se co chcesz, a w ogóle to gdzie ja postawiłem piwo? O tutaj jest. No więc jak se chcesz.” Nie wiem, gdzie oni się mają uczyć tej kurtuazji, ale nawet w najprymitywniejszych pornosach pan do pani zapodaje kwestię: „Wypnij się!” a nie: „Jak chcesz to możesz się ewentualnie(...)”. Jesteśmy pokoleniem jednostek tak WYMIENIALNYCH, że nie musimy okazywać komukolwiek jakichkolwiek szczególnych względów, skoro może w każdej chwili nawinąć nam się coś podobnego, co nie ma pretensji i oczekiwań rodem z XIX-wiecznego horroru, zwanego romansem.
Wnioski jak zwykle z mojego prywatnego akwenu.
niedziela, 18 lipca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.