niedziela, 21 lutego 2016

Zdanie ma stać na czterech łapach czyli Dzień Języka Ojczystego. Oraz cytaty, przejęzyczenia i słowniki

Dzisiaj, z okazji Dnia Języka Ojczystego, proponuję zapoznać kto zacz Witold Doroszewski [klik].
Dla tych co nie klinkom kursorem, śpieszę donieść, iż to jakby prekursor profesora Miodka, popularyzator nauki o języku polskim, który wyżej stawiał człowieka mówiącego niż milczącego (co, sami przyznacie, jest zawsze dość ryzykowne).
Zawsze w wypadku takich postaci, zawodowo i pasjonacko bardzo silnie zorientowanych, sprawdzam jakąż drogą poszła ich dziatwa. No i otóż klops: synowie Doroszewskiego zajęli się jeden biofizyką a drugi protozoologią. Protozoologia to – według Wikipedii – przestarzały termin dziedziny naukowej zajmującej się pierwotniakami.
Nie wyciągam z tego żadnych wniosków.
Nawet jak siedzę u mamusi i niedbale przeglądam kolorowe pisemka, na łamach których ewidentnie widać, że większość młodych polskich aktorów, reżyserów i piosenkarzy to dzieci starych polskich aktorów, reżyserów i piosenkarzy.

TUTAJ link do Słownika języka polskiego pod redakcją Doroszewskiego.
Takie retro, bo słowa prezentowane są jako skany fragmentów stron papierowej wersji słownika.
Ktoś się naskanował, hoho! Chyba na umowę o dzieło ;)
(wyrazu skanować w słowniku brak)
Na pierwszej stronie słownika notka:
"Mottem słownika Doroszewskiego były słowa Jana Śniadeckiego "Wydoskonalenie narodowego języka pomaga do powszechnego oświecenia". Wersja internetowa czyni ten słownik powszechnie dostępnym."
Śniadecki tak mi podpadł był gramaturą tegoż stwierdzenia, iż w ogóle nie mam zamiaru się dowiedzieć w Wikipedii kim był ;)!

Tymczasem jeszcze jeden link.
Coś co ma ręce i nogi, a nawet głowę z ustami! 
"Proponujemy Państwu zasoby korpusu ogólnego, tzn. takiego, który w swej strukturze tematycznej i stylowej odzwierciedla codzienny kontakt z językiem przeciętnego użytkownika. To oczywiście idealne założenie, sądzimy jednak, że udało nam się do niego zbliżyć."
Jako wielbicielka zbliżeń do korpusu - kupuję to! ;)



Poza tym polecam Poradnię Językową.
Ja na ten przykład od lat sądziłam, iż wstąpiłam na drogę sądową, a TU SIĘ OKAZAŁO, że jednak na drogę sądową wystąpiłam. WY. Ha. Człowiek bez poradni nawet nie wie co i na której drodze robi ;). (Chociaż w wypadku polskiego sądownictwa to najzacniejszym określeniem byłoby: turlać się. W tę i nazad.)

Poza tym podobają mi się w Poradni odpowiedzi takie jak: "Przytoczone w pytaniu surogaty zdań nie budzą zasadniczych wątpliwości interpunkcyjnych.". Chciałabym, żeby właśnie tak do mnie mówili mężczyźni, mmm. (A dziecko znajomej myślało, że surogaty to nieświeże gacie... nie wyprowadziłam go z błędu ;)

Dzisiaj dolega mi ubogość mojej słownikowej półeczki.
Brak na nim Słownika skrótów i skrótowców, Słownika wyrazów zapomnianych, Słownika synonimów i antonimów, Słownika Terminologicznego Mebli, Słownika Teologii Biblijnej ("Ty Judaszu / ty Kohelecie złamany!" już mi nie wystarczy w kwestii  inwektyw na niedzielnych obiadkach rodzinnych, hm). Oraz jakichś słowników slangowych i gwarowych. Do przeglądania przed snem :)

Zadowolona jestem ze Słownika Terminologicznego Sztuk Pięknych, Słownika symboli Cirlota, nieśmiertelnego Słownika Kopalińskiego oraz a także Obrazkowego słownika angielsko-francusko-polskiego (w którym mogę sobie np obejrzeć budowę jachtu albo wieży ciśnień z podpisami w trzech językach, co jest niezmiernie wprost PRZYDATNE, heh).
.....................................................................................................

A teraz w ramach inwentaryzacji wysypię garść perełków z książki "Przejęzyczenie. Rozmowy o przekładzie" Zofii Zaleskiej:

(Jeśli trafi tu jakiś tajny współpracownik Wydawnictwa Czarne to spieszę donieść, iż zabiłabym za tę książkę (może kogoś z konkurencyjnego wydawnictwa? Do negocjacji ;), a chwilowo brak mi gotówki aaa)
.....................................................................................................

"(…) po 1989 roku zalała nas fala tandety językowej. Dziś na gruncie języka obserwuję dokładnie to samo zjawisko, tylko zagrożenie płynie z zupełnie innej strony – wszechobecnych reklam, anglicyzmów, kalk językowych. Zresztą reklama właśnie często oparta jest na zwykłym łgarstwie. To wszystko psuje ludzkie umysły, przyzwyczaja nas do wypowiedzi skrótowej i prymitywnej i w ten sposób zmienia nasze myślenie. Bo trzeba pamiętać o jednej fundamentalnej rzeczy: myślenie i mowa to są dwie strony tego samego medalu. Im prymitywniejszy język, tym prymitywniejsze myślenie – to jest nieunikniony proces, proces niebywale niebezpieczny dla każdej wspólnoty. Tandetny język produkuje tandetne myślenie, tandetne myślenie z kolei narzuca i indukuje tandetny język (…). "
(Ireneusz Kania)


"Dla utrzymania formy głównie jednak przestrzegam pewnego rodzaju higieny, która polega na swoistej abstynencji informacyjnej. Niedoścignionym wzorem jest pewien stryj braci Brandysów, który codziennie z uwagą czytał gazetę równo sprzed miesiąca. Rozumiem tę potrzebę umiarkowanego nadążania za tak zwaną rzeczywistością. Często wyłączam telefony. O dziwo, mam profil na Facebooku, ale pilnuję, żeby był tabakierą, a nie nosem."
(Michał Kłobukowski)


"Tłumacz ciągle musi nadstawiać ucha na wszelkie zmiany w języku (…). Często dziwią mnie zmiany zachodzące w polszczyźnie, niestety częściej nie są to zaskoczenia pozytywne. Rzadko oglądam polską telewizję, ale jeśli już mi się zdarza, to zawsze czuję się tak, jakby ktoś mi dał obuchem w głowę; przedziwna artykulacja i akcentowanie, błędy, niestaranność, po prostu dramat."
(Teresa Worowska) 


"Trzeba na przykład wiedzieć, że polszczyzna stronę bierną znosi tylko w wyjątkowych przypadkach, gdy żąda tego sens. Dzieje się tak dlatego, że strona bierna jest teoretycznym wymysłem gramatyków. Poza tym jest ogromna różnica między polszczyzną pisaną a mówioną – nikt w mowie nie powie „lecz”, tylko zawsze „ale”, trzeba mieć w głowie protokół rozbieżności. Nikt normalny nie buduje w mowie zdań wielokrotnie złożonych. (…) Poza tym polszczyźnie brak gramatycznie wyodrębnionych czasów, których najspokojniej w świecie używamy na co dzień. Są to: czas przeszły wątpliwy, czas przyszły życzeniowy i czas teraźniejszy ironiczny."
(Jan Gondowicz) 





"Ja zdaję sobie sprawę, że doświadczenie nie chroni mnie przed błędami, dlatego nie waham się zaglądać do słownika."
(Andrzej Jagodziński)



"Obrabiam zdanie na wszystkie strony, dopóki na moje wyczucie nie stanie na czterech łapach. (…) Ale zanim tak się stanie, długo czołga się po ziemi, jedną łapę podniesie, drugą podniesie, ogonem machnie, aż w końcu staje na czterech łapach i jest piękne."
(Ryszard Engelking)


Znalezione via "Przejęzyczenie" - 20 inspirujących cytatów [klik]

Nie jestem jakimś specjalnie a nawet w ogóle charyzmatycznym trendsweterem lajfstajlu, ale zachęcam gorąco aby ów Dzień Języka Ojczystego wziąć i obejść u siebie na blogu ;).


* Za zaistniałe w tym poście błędy językowe, w tym rażące, odpowiada przedstawiciel Związku Zawodowego Chochlików Polskich na blogspota.
(…) po 1989 roku zalała nas fala tandety językowej. Dziś na gruncie języka obserwuję dokładnie to samo zjawisko, tylko zagrożenie płynie z zupełnie innej strony – wszechobecnych reklam, anglicyzmów, kalk językowych. Zresztą reklama właśnie często oparta jest na zwykłym łgarstwie. To wszystko psuje ludzkie umysły, przyzwyczaja nas do wypowiedzi skrótowej i prymitywnej i w ten sposób zmienia nasze myślenie. Bo trzeba pamiętać o jednej fundamentalnej rzeczy: myślenie i mowa to są dwie strony tego samego medalu. Im prymitywniejszy język, tym prymitywniejsze myślenie – to jest nieunikniony proces, proces niebywale niebezpieczny dla każdej wspólnoty. Tandetny język produkuje tandetne myślenie, tandetne myślenie z kolei narzuca i indukuje tandetny język (…).
— Ireneusz Kania
(…) po 1989 roku zalała nas fala tandety językowej. Dziś na gruncie języka obserwuję dokładnie to samo zjawisko, tylko zagrożenie płynie z zupełnie innej strony – wszechobecnych reklam, anglicyzmów, kalk językowych. Zresztą reklama właśnie często oparta jest na zwykłym łgarstwie. To wszystko psuje ludzkie umysły, przyzwyczaja nas do wypowiedzi skrótowej i prymitywnej i w ten sposób zmienia nasze myślenie. Bo trzeba pamiętać o jednej fundamentalnej rzeczy: myślenie i mowa to są dwie strony tego samego medalu. Im prymitywniejszy język, tym prymitywniejsze myślenie – to jest nieunikniony proces, proces niebywale niebezpieczny dla każdej wspólnoty. Tandetny język produkuje tandetne myślenie, tandetne myślenie z kolei narzuca i indukuje tandetny język (…).
 Ireneusz Ka

niedziela, 14 lutego 2016

Piosenka dla zakochanych czyli o Walentynkach oraz tradycyjna damsko-męska lista przypadków

Wszystkim zakochanym (i aspirującym) najlepsze życzenia w dniu Walentynek!
Specjalnie dla was piosenka:



Mam nadzieję, że miło spędziliście dzień. A jeśli nie, to pozostało jeszcze ćwierć wieczoru. W sam raz na ćwierć kolacji lub ćwierć seansu dla ćwierćinteligentów ;)
"Spotkali się w święto o piątej przed kinem
Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem.
Tutejsza idiotko! - rzekł kretyn miejscowy -
Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy?
Miejscowa kretynka odrzekła - Z ochotą,
Albowiem cię kocham, tutejszy idioto.

(...)

Więc poszli na sznycel, na melbe, na winko,
Miejscowy idiota z tutejszą kretynką.
Następnie się zwarli w uścisku zmysłowym
Tutejsza idiotka z kretynem miejscowym.
W ten sposób dorobią się córki lub syna:
Idioty, idiotki, kretynki, kretyna.
By znowu się mogli spotykać przed kinem
Tutejsza idiotka z miejscowym kretynem."

(Karta z dziejów ludzkości - Julian Tuwim)

Zawsze mnie zastanawiało, jak bardzo niezdrowo cliche trzeba być, żeby się 14 lutego wybrać na seans zaproponowany przez przeciętnego polskiego dystrybutora: 

On i ona, pełen luz, umawiają się tylko na seks/ bycie przyjaciółmi, ale potem (WTEM!) zdają sobie sprawę że to miłość, miłość panie dzieju! I ZAWSZE, musowo, grupowa scena finałowa: on jej się oświadcza w restauracji a wszyscy biją brawo i podrzucają z uciechy kotlety, albo śpiewa on na cały regulator na dworcu albo okazuje publicznie afekt na stadionie bejsbolowym. Albo inne takie, których już na szczęście nie pamiętam. Zawsze mnie zastanawiał ten nurt kina hollywódzkiego: bez grupen-finale ich miłość traci na wartości i znaczeniu, gdyż co to za afekt w prywatnych, intymnych pieleszach, bez famfarów?

Tymczasem prozaiczni bezfamfarowcy, odbiorcy takich gniotów, gnietą się latami w kompletnie niedobranych związkach. Z lenistwa. Ze strachu przed samotnością. Ze strachu przed koniecznością readaptacji.
I najświętszy przypadek: Z PRZYZWYCZAJENIA.
Obserwuję wokół siebie takie mezalianse różnych oczekiwań i realizacji życiowych planów. Bardzo to smutne. I jednocześnie jakie życiowe.
Molier powiedział, że najlepsze błędy są najkrótsze, ale co on tam wie.

No i zawsze mają bezfanfarowcy ten jeden, pluszowo-misiaczkowo-różano-czekoladkowy dzień dyspensy od goryczy, przemilczeń, awantur. Kazamatów codzienności.

Mój ulubiony przypadek miłosno-medyczny:


A teraz inwentaryzacja damsko-męska z i-kartki:
Enjoy.









sobota, 6 lutego 2016

O nowym, wspaniałym telefonie i technologicznych dramatach współczesnego sapiens






















Nie pisałam jeszcze, jak to w zeszłym roku na jesieni miałam napad kompulsywnego prania. Zwłaszcza arcydokładnie sobie wyprałam bardzo uświnione porcięta robocze, które moczyłam we wrzątku, zalałam litrem płynu do zmiękczania, szorowałam na tarze, maglowałam i tłukłam o drzewo. Niestety OKAZAŁO SIĘ, że nie wyciągnęłam z nich przedtem telefonu. I (a to zdziwka!) ten telefon przestał jakby działać, trochę się rozpuścił oraz ogólnie zdechł na amen. Resuscytacja na kaloryferze oraz modły nie pomogły. A takie w nim miałam smsy! Ach, jakie smsy! Świństwa takie, com je chciała przepisać, żeby się potem wnuczkom chwalić, że babcia nie w gwizdek dmuchała ;). No ale poszło z dymem, to jest lenorem i tarą, i nie ma reputacji, ah. 


Jako osoba upośledzona decyzyjnie od razu uznałam, że nie jestem w stanie dokonać racjonalnego wyboru nowej komórki (nie pytajcie: za duży wybór dóbr na rynku powoduje u mnie raczej chęć ucieczki w Bieszczady w łapciach z łyka niż wyciągnięcie portmonetki). 

Zatem wymyśliłam, iż pożyczę aparat od znajomych.
WYLIZINGUJĘ cudzesa.
Wszystko jedno jakiego. Mój ex-telefon typu Nokia bardzo mi się podobał w swojej konceptualnej prostocie, a teraz prosz: suprajs me!


Niektórzy znajomi albowiem muszą mieć nowy telefon co roku, gdyż inaczej dostają technologicznej drżączki. A każdy jeden aparat coraz większy, płaskszy i wypełniejszy bajerami i megatonami megabitów, metadanych, świateł i lądowisk i kosmodromów i chuj wie jeszcze czego. A ja jestem taka retro i eko i kutwa i proszę mi pożyczyć jeden z tego wora staroci z zeszłego sezonu, przy którego produkcji nie umarło dwieścioro dzieciów chińskich. Z góry dziękuję. (Ale nie ten w drewnopodobnej sklejce, no bez przesady). W końcu się jednak okazało, że to nie jest tak, że jak ktoś ma wór pełen telefonów to od razu staje się Świętym Mikołajem, otóż. Oraz, że otóż przyjaciół poznaje się na beztelefoniu, a łaska pańska na pstrym telefonu jeździ. 


Ale na szczęście napatoczył się jednak znajomy, który mi wylizingował swój stary aparat na czas nieokreślony i bez specjalnej łaski.

- Eee, po prostu poczuł do ciebie miętę – powiedziała protekcjonalnie znajoma, która mi wcześniej jakiś swój telefon użyczyła, ale nie działający, w związku z czym miałam ochotę zaprosić ją do domu i utopić w misce z miętą. Ale bez działającego telefonu nie miałam jak, eh ;)

(Czy w ogóle tak się jeszcze mówi: czuć miętę? Miętę to się chyba obecnie wyczuwa w paście do zębów i szamponie.)
Te nowe telefony są straszne, mówię wam. Cały czas chcą jeść. Nie raz na tydzień, ciągle i wciąż. Mój codziennie ssie przez ładowarkę prąd z gniazdka, aż mi pociemniało w mieszkaniu, ampery schudły, a volty obumarły. I tylko słychać siorbanie tego zboczucha. Ten telefon ma wiele nowych funkcji i aplikacjów i przycisków których nigdy nie miałam i nie używałam. W ogóle nie wiedziałam, że są mi potrzebne. Bo tak naprawdę to one nikomu potrzebne nie są. Ale skoro już istnieją, to wkrótce się nam drogą ewolucji nowe potrzeby wyłaniają. Błędne koło.  
I nie ma powrotu. Nie ma powrotu do jaskiń, do rozkloszowanych spódnic z lat pięćdziesiątych pogrubiających dupę, ani do dziewiczej Nokii. 





Bosz, jak ja kochałam moją Nokię, która miała latarkę o atomowej mocy i chciała jeść raz na miesiąc! Jak się kocha osiedlowego Zdziśka, co się go zna od przedszkola, a potem się okazuje, że na świecie jest jeszcze Krystian i Kamil i Fabian i każdy z nich bardziej światowy i przystojny i apkowy. 





Tymczasem gdy ostatnio napotkałam nową znajomą z krakowskich internetów, która na hasło wymiany telefonów wyciągnęła Nokię... z miejsca się zakochałam. A tęsknota za tym, co nie wróci dała mi kopa w aortę. 

















Teraz empatycznie zaczynam współodczuwać te dramaty dziejące się wokół mnie, których do tej pory nie zauważałam. W autobusach, na ulicach.

Te okrzyki przerażenia:
- Powiedz szybko gdzie jesteś! BO TELEFON MI SIĘ ZARAZ ROZŁADUJE! BOŻE, JUŻ PIKA! HALO!
-Proszę pana, gdzie ja W OGÓLE jestem, bo mi wifi zdechło? (na planecie ziemia)

Te upokarzające historie erotycznego odrzucenia:
- DOTYKAM GO i DOTYKAM, PUKAM GO I PUKAM, a on nic! Nie reaguje!




Na szczęście oglądam dużo seriali, w których cywilizacje upadają (poczynając od wyłączenia telefonii) i trzeba sobie umić radzić jakoś inaczej. Głównie to nożem, pistoletem, ogniem, gwałtem i umiejętnością hodowli własnych ziemniaków. Czyli też nie bardzo jakoś, eh. A w tle trwają walki o światowe zasoby wody, benzyny, lenora i mięty ;)

No to teraz jeszcze kilka przypadków pojedynku starych i nowych technologii:














poniedziałek, 1 lutego 2016

Różowo-niebieski i inne biesy

Jak ja lubię, jak ja uwielbiam wprost jak się nas, społeczeństwo, społeczeństwa przeróżne, infantylizuje. Infantylizacjami przeróżnymi przećwicza. Patrz, oto impreza z powodu której musisz się kolektywnie cieszyć i współuczestniczyć. Patrz, oto demonstracja, na którą musisz iść, by bronić. Patrz oto zeszłoroczne autorytety, które wypada cytować, a oto modne odcienie tegoroczne, w które musisz się przystroić.

Zatem, z powodu, że cała reszta wzdęła już rozliczne linijki cudzych analiz, to u mnie niech będzie tylko o kolorach. Komisja pantonowska, która corocznie wybiera kolor, który ma się nam podobać, w tym roku wybrała dwa. Wyglądające jak głos w sprawie gender. Wyglądające jak głos w sprawie przeciwko zanieczyszczaniu powietrza oraz głos w sprawie orgiastycznie zmutowanego monstrualnego łososia, którego niedługo wszyscy będziemy zakąszać (w tym roku łosoś jest deko świeższy niż w zeszłym [klik]).

Niebieski i różowy.

Pozwólcie że połechcem wam oko małym próbnikiem.









To nie tak, jak widać, że kolory owe były mi dotychczas wstrętne, ale teraz to już nie wypada mi mieć do nich sentyment wizualny.

Tymczasem jeśli jesteście z Krakowa lub okolic, to polecam przejść się na finisaż wystawy na której można zobaczyć PRAWDZIWE kolory.(Potem wystawa pojedzie do Poznania i może innych miast, jednakowoż od tego są internety, aby kolorami cieszyć się bez wychodzenia z różowo-niebieskich pieleszy). 
Wystawa nosi tytuł ‘Rzeczy wesołe’ [klik]. 

Insze kolory, w tym bardzo profesjonalnie zinwentaryzowany emeraldowy ;) można pooglądać klikając w etykietę kolory albo [tu]
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...