Ach, dawno minęły już te lifestajlowe czasy, gdy ze stołeczkiem składanym wędkarskim maszerowałam sobie do Empików w celu przewertowania prasy modowej zagranicznej. I oddawałam się temu zajęciu wśród innych dziewcząt, uparcie w czasie wertowania stojących, które teraz są zapewne szafiarkami z żylakami, heh.
Teraz mamy internety a mi jakoś w międzyczasie umknęło to zainteresowanie modom i co tam w krainie hot-kotjure słychać. Maszyna stoi zakurzona, manekin o wdzięcznym imieniu Irenka zmumifikował się gdzieś w kącie sypialni pod górą swetrów jeszcze-niewystarczająco-brudnych-by-je-uprać. Cóż, życie.
Zrobimy sobie dziś przegląd okładek ostatniego Vogue'a.
Anna Rubik w ramach - jak mi się zdaje - wsparcia dla Ukrainy, rozebrała się w Vogue'u rosyjskim. (Zatem nie wierzmy plotkom, że mamy bana na eksport mięsa do Rosji ;)
W Vogue'u italiańskim (spójrzmy na okładkę - doprawdyż - kogo ma to zachęcić do kupna?) antropologiczne zmazy w obiektywie Stevena Meisela.
Jednak jest w tym coś życiowego, przestroga poniekąd - jeśli zamierzacie suszyć rano włosy po ukończeniu makijażu, to spłynie on malowniczo właśnie w ten sposób:
I właśnie wtedy dziobnie was paw (czy tam puścicie jakiegoś z nerwów), to się zdarza częściej niż myślicie ;).
W edycji niderlandzkiej jeszcze lepiej - twarze jak po złuszczaniu naskórka laserem i raki w majtochach zimujące.
Za to makijaże bardzo mi się podobają - właśnie w takich wojennych barwach negocjowałabym jako finansistka miliardy na nowe inwestycje. Oraz rozwiązałabym problem zapomnianych z domu okularów.
Vogue chiński: dużo chińskiego luda to i na okładce ciasno. W środku ekonomiczne porady jak z gracją obnosić na plecach tłuszcz od którego pękają szwy w bluzeczkach (to się zdarza częściej niż myślicie, choć raczej w spodniach).
Vogue chiński: dużo chińskiego luda to i na okładce ciasno. W środku ekonomiczne porady jak z gracją obnosić na plecach tłuszcz od którego pękają szwy w bluzeczkach (to się zdarza częściej niż myślicie, choć raczej w spodniach).
I prawdziwy wizerunek kobiety porannej (moje włosy też zawsze rano wyglądają tak, jakby je mały Chińczyk w nocy zawijał na ichni alfabet ;)
Teraz przejdę do dwóch charakterystycznych zjawisk okładkowych.
Pierwsze to występujący (np we wspomnianej już edycji niderlandzkiej oraz portugalskiej) tzw KUC:
Inne częste zjawisko to wyjątkowa niechęć do litery 'G', którą często zastępuje się Głową (w edycji tureckiej kuca zastąpiono posągową boginią która połknęła kij od szczotki, ale już w środku mamy rozkładówkę z gipsowym kucykiem ;)
Pierwsze to występujący (np we wspomnianej już edycji niderlandzkiej oraz portugalskiej) tzw KUC:
Inne częste zjawisko to wyjątkowa niechęć do litery 'G', którą często zastępuje się Głową (w edycji tureckiej kuca zastąpiono posągową boginią która połknęła kij od szczotki, ale już w środku mamy rozkładówkę z gipsowym kucykiem ;)
W wydaniu hamerykańskim i espaniolskim dodatkowo fiksacje na punkcie niechcianych części ciała ("proszę usunąć ten ohydny łokieć!") oraz części pożądanych ("w miejscu gdzie powinny być piersi, proszę o jędrnie prężące się obojczyki!")
Leżenie, naturalny i ukochany stan każdego homo sapiens pachniens kobieticus, zdaje się być czynnością pracochłonną i niewygodną tylko w Vogue'u:
Spóźniłam się z tym podsumowującym marzec postem, pozwolę sobie zatem jeszcze na jedną, kwietniową okładkę z piękną pięćdziesięcioletnią kulinarką anglikańską Najdżelą. Mimo gładkości lic wiek można poznać po kłopotach z artretyzmem - spójrzmy na nienaturalnie sztywne ułożenie stawów barkowych i łokciowych.
Pamiętajcie, że gdyby nadarzyła się wam kiedykolwiek szansa zaistnienia na okładce Vogue'a, aby wasz prawnik wynegocjował wielkość głowy, która nie da się upchnąć między samogłoski.
Dziękuję za uwagę.
Bardzo to było pouczające, zwłaszcza że niedawno dostałam w prezencie kuferek z kosmetykami i jak ja się nim teraz potraktuję, to oh, drżyjcie stołeczki składane wędkarskie. I narody.
hahha kocham Cię za to podsumowanie
OdpowiedzUsuńJeśli kości to też mięso.... to masz rację - bana do Rosji ni mamy :).
OdpowiedzUsuńTakie przeglądy okładek to ja mogę codziennie... przeglądać :).
Pism wszak pod dostatkiem, obaczam czy to chodliwy towar, takie prasówki ;)
Usuń:) bomba! Cóż za dogłębna analiza ;D uszanowanie i ukłony w Twoją stronę! Niezłych badań się podjęłaś ;)
OdpowiedzUsuńMiłego dnia :)
Dogłębna choć naskórkowa eksfoliacja, odcinek pierwszy, być może nieostatni ;)
UsuńAż mnie korci, by zrobić podobną analizę okładek pism na mężczyzn, w których, o dziwo!, też raczej same panie występują.
OdpowiedzUsuńA jeżeli już są panowie, to okrojeni do kilku najniezbędniejszych atrybutów.
pzdr
Jak zwykle kapitalny styl... Twój Styl, he he he...
Zrób, zrób koniecznie.
Usuń(Na okładkach Vogue'a z mężczyznami, które znalazłam, same natłuszczone oliwką kaloryfery i rozporki porozpinane z wyziewającym krzaczewem, eh)
Bardzo mi się widzi okładka z lat 50. Współczesne okładki to nie moda, lecz art, jak wszystko. Wszystko wpada do głębokiej rzeki z tabliczką "sztuka". Oczywiście przydatność żadna, ale jak można oko popieścić.
OdpowiedzUsuńNurt ze zwierzyną mnie zastanawia. Jak długo musieli supac okruszki na dolną wargę modelki, by ŻURAW KORONIASTY je zdziobać raczył. No i po co w gaciach HOMAR. Hm. Nie mówiąc o innych kopytnych...
Piękne te okładki, zrób się na bóstwo! Na które stawiasz?
No i wyszło szydło z worka - z animalistyki jestem noga (czy tam kopytko ;). Dziękuję za rzeczowe poprawki.
UsuńŻurawia pewnie dodali w postprodukcji, nikt by modelki za odwargczenie nie narażał wszak.
Rozumiem, że zestawianie przeciwieństw jest silnym środkiem wyrazu artystycznego, ale nie wiem, czy o to chodziło autorom okładki z Anną Rubik i tekstem "Krasota i sieks" obok. Rubikówna nie powinna się rozbierać. Wieszaki najlepiej prezentują się w długich sukniach. Idę do siebie, poużywam sobie więcej.
OdpowiedzUsuńDzięki Bogu syrylica pomaga odróżnić seks od cekcu ;)
UsuńRelacja z wybiegu niedokarmianych zwierząt?
Służę inspiracją, prosz.
chciałam napomknąć że to nia paf ino żuraf, ale widzę że mnie PandeMonia ubiegła, więc napiszę tylko: A KARDASZJAN TO GDZIE? :) pozdrou
OdpowiedzUsuńWidziałam, widziałam z hasztagiem na okładce, a jakże.
UsuńGdzież, ach gdzie te kobiety na okładkach, wygladające jak kobiety, a nie wyedytowane photoshopem manekiny... no tak zostały sie w latach 50-tych...
OdpowiedzUsuńWiola
A dziś znalazłam jeszcze coś takiego:
Usuńhttp://www.adweek.com/adfreak/nicole-kidman-loses-her-pants-and-about-30-years-jimmy-choo-ad-156736
Kobiety nie przypominają nawet samych siebie w reklamach, eh.
O Bożesz ty mój! Ależ pięknie wydłużone kończyny dolne, tudzież inne części ciała... Photoshop rulez ;)
UsuńW.
Obsmialam się jak norka ;) cudowne.....i bardzo trafne podsumowanie!
OdpowiedzUsuńDygam wdzięcznie, w aureoli z wiernych spółgłosek ;)
UsuńWiosennego przesilenia to Ty nie przechodzisz!
OdpowiedzUsuńZa to przechodzę załamanie nerwowe po tym, jak się pomalowałam wszystkim, co było w kuferku, bu.
UsuńRak to mi się jakoś dosłownie skojarzył...eksport mięsa do Rosji, uwielbiam Twoje poczucie humoru
OdpowiedzUsuńciao
A mnie ze zodiakiem bardziej, na szczęście.
UsuńNa taki heroizm eksportowy to tylko tak. bizou..
Człowiek się całe życie uczy. Prawda! Dziś dowiedziałam się, gdzie naprawdę raki (homary) zimują. Bezcenne!
OdpowiedzUsuńNo w majtochach, a gdzie myślałaś?
UsuńWasze pokolenie to doprawdyż jakieś takie...niekumate. Kum kum ;)
Doskonałe podsumowanie modowo-okładkowe! :)
OdpowiedzUsuńJak zwykle z przyjemnością poczytałam do porannej kawy.
Buziaki!
Prasówki są fajne, przyznaję ;)
UsuńJa myślę, że te majtki to jednak jakas kampania na rzecz badań cytologicznych. Ciężki zawód - modelka. Żeby się tak dać dziobać?
OdpowiedzUsuńDziobać jedzenie, dawać się dziobać - żeby tylko żurawiom, bo też dla kariery - ciężki zawód, zaiste ;)
UsuńTe etno dzieweczki malowane po całości z wałka, są jak dla mnie miłym wytchnieniem po całych latach maniery, żeby fotografować modelki, tak, żeby wyglądały na zbiegłe z młodzieżowego oddziału psychiatrycznego, zmuszone zarabiać na (bardzo mały) kęs chleba prostytucją. Sztandarowym przykładem tego stylu jest rozczochrana Chinka Poranna i ta nieszczęśnica wygła w łuk, leżąca na schodach. Aż się proszą wzrokiem dzikim i nieprzytomnym o kaftanik, ale nim to nastąpi fotograf uwieczni jak błyskają to biuścikiem to nóżką..
OdpowiedzUsuńNużący też jak dla mnie jest patent kontrastu- dajemy śliczną dwudziestolatkę między kilkanaście spalonych słońcem stuletnich Sycylijek, siup babę w sukni balowej wkładamy do wanny i sypiemy po całości sztucznym śniegiem, ułóżmy babinę w szanelach w rogu obdrapanego liszajowatego salonu, albo o! lasencja ubrana jak do opery plus zakurzony słoń/ kloszard,/krzywa drewniana buda/ lub cokolwiek innego, od czapy, kontrastującego fakturą od wypielęgnowanej ślicznotki. Im bardziej laska wyglądać będzie na postawioną przez ufo w obcym sobie otoczeniu tym będzie kurnia bardziej INTRYGUJĄCO.
O tak, znamy ten nurt: gnijące mięso, niszczejące fabryki, demolka apartamentu a na to lukier, brokaty i młodość w kontrapoście zaprawionym lumbago, aby było JESZCZE oryginalniej.
UsuńNiestetyż sama mam również słabość do fot Tima Walkera, jakże przydatnych do postów o remoncie ;)
http://omnipotencja.blogspot.com/2013/02/homo-sapiens-remontus-bardzo-zasapiens.html
Zainspirowałaś mnie do napisania o szanelach, by the way ;)
A ja konserwa jestem i bulwersuje mnie to, że te modelki mają po 14-15 lat...
OdpowiedzUsuńJesteśmy przeterminowane fotograficznie, dramat ;)
UsuńDzięki, mój nastrój rozjaśnił się o parę luksów :-)
OdpowiedzUsuń