Muszę przyznać, że z wiekiem
coraz mi trudniej wysiedzieć to kulturalne jajo na różnych koncertach i
przedstawieniach. Stłoczona w pluszowych rządkach siedzeń. Siedzeń, które
skrzypią i nie dają możliwości wyciągnięcia nóg. I rąk. Szyją sobie co najwyżej
można pokręcić, ale wtedy sąsiedzi narzekają na trzaski zakłócające odbiór dóbr
kultury ;). Nie wyobrażam sobie już komfortowego obejrzenia solidnego, trzygodzinnego
kawałka europejskiego kina, podczas gdy w zgiętej nodze formułuje mi się skrzep
a w drugiej buzuje skurcz.
Jeśli chodzi o K., to twierdzi ona, że nie może mieć zbyt wygodnie jak jest ciemnawo, bo wtedy zasypia. Ale tak po prawdziwości to zasnęłaby ona i na betonowej leżance w pełnym słońcu – taki typ. Ja się fobiam skrzepowych formacji w kikutach a ona afrykańskiego rykochrapu, gdy odpłynie w fazę Rem. W związku z tym stanowimy idealny duet kulturalny, w sam raz na każdą salę kinowo-teatralną. Żeby K. nie zasnęła strzelam szyją i ujeżdżam skrzypiące krzesełko. Żebym natomiast ja nie dostała skurczu, mogę na K. kłaść różne wyprostowane kończyny. Prawdziwa symbioza.
No ale czymże to jest w
obliczu tego, że zawsze ktoś nie wyłączy komórki, musi szeptem czytać
towarzyszowi napisy albo tłumaczyć zamysł dramaturga albo znaleźć coś bardzo
istotnego w torbie pełnej celofanu – a wszystko to w oparach waniejącej
kukurydzy lub fejsbookowej poświaty z i-czegoś.
Ach, chyba nie dodałam, że
to ja mam zazwyczaj torbę pełną celofanu ;). A na jej dnie chusteczki, w które
mam bardzo naglącą potrzebę się wysmarkać (żeby zagłuszyć chrapanie K ;). No
nic, trudno. I tak wiecie, o co chodzi. Kultura i sztuka, nieprawdaż.
Dlatego preferuję bardziej spacerowy rodzaj ukulturalniania się, jak np szukanie toalety w muzeum. Bosz, ile to się trzeba nachodzić. Schodami w dół, schodami do góry. Bo jeśli już jakiś toi-toi stoi tuż tuż, na środku sali, to raczej część ekspozycji jest. A tu jeszcze 366 obrazów do obejrzenia zostało. Czy myśmy już byli w tej sali czy raczej w tamtej części korytarza?
- Co za różnica, wszystko i
tak mi się zlewa – mówi K.
A mnie się nie zlewa, o ile
to nie wodna instalacja. Ja na każdy
obraz muszę osobiście nadyszeć z odległości 20 cm, w związku z czym zawsze
jestem ulubienicą strażników, którzy każdego krótkowidza podejrzewają o złe
zamiary (czyli w sumie o co? O to, że nadyszy XIX-wiecznej paniusi czosnkiem i
papierosami czy że w chwili nieuwagi dorysuje wąsy? Zagadka). Zresztą
domalowywanie wąsów nie wchodzi w grę, zwłaszcza w poważnych, światowych
muzeach, gdzie wielkie obrazy wiszą półtora metra nad ziemią tak, że na wysokości oczu mamy tylko stopy bohaterów. Po
wizytach w Luwrze i Prado wychodziłam urzeczona światowym poziomem
przedstawiania stóp. Te stopy mi się potem śniły tygodniami. No bo reszta – za
wysoko. No i werniks odbija światło, pff. No i krzyczą, ze z 20 cm nie można oglądać,
tylko z metra. Z metra to ja se mogę kupić tafty na sukienkę, nieprawdaż.
A przy okazji – w Muzeum
Narodowym Mark Rothko jest, gdyby ktoś był fanem. Chciałabym mieć rothopościel,
taką żółto-pomarańczową. W takiej pościeli na pewno stopy by mi się nie śniły!
Przy okazji vol.2 – uroczy film
o miłości do sztuki i muzealnictwa polecam, komedię taką 'Plan prawie doskonały' [klik]
O kulturze dobry skecz Gajosa był z tekstem
OdpowiedzUsuń"... kultura długo długo nic a potem sztuka...":
http://www.youtube.com/watch?v=GG7iUHwyXd0
PS Prado - miodzio :), a Thyssen-Bornemisza prawie po drugiej stronie ulicy, jak spamiętam, widziałaś?
Zośkę tylko ;)
UsuńChociaż głowy nie dam, może mi się ta madrycka święta trójca muzealnicza zlała...
Tekst świetny i muzealnictwo po godzinach wielce rozwijające :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, kłaniam nisko, do stóp ;)
UsuńHa ha, no proszę, jakie fajne puzzle:D
OdpowiedzUsuńNic, tylko dziecku takie sprezentować i tydzień z głowy ;)
UsuńTekst jak zwykle fajny, ale nie zapamiętam go. W moich komórkach został nakryty przez obraz czterech gracji w muzeum. Poproszę link z obrazem wysokiej rozdzielczości :)
OdpowiedzUsuńJak wysokiej? Na półtora metra? ;)
UsuńJa nie wiem skąd ty takie zdjęcia bierzesz. Nigdy nie wiem, nad czym się bardziej zachwycać: nad tekstem (fejsbukowa poświata z i-czegoś :)) czy nad genialnością zdjęć (lisek - niezły sztukmistrz :)))
OdpowiedzUsuńMark Rothko oraz Jackson Pollock to raczej nie moja stylistyka (tzn. namalować to bym takie coś namalowała bez trudu, ale oglądać to raczej nie, niezależnie na jakiej wysokości :))
Ile ja już to razy słyszałem. TO WEŹ I SPRÓBUJ NAMALOWAĆ.
UsuńFidi, riposta na fejsie ;)
UsuńNo nie wiem, ja tam nie mogę nawet mieszkania pomalować... na biało... eh
UsuńNo ba, Malewicz też nielekki.
UsuńAdam, wyluzuj :)
UsuńDla mnie to bohomazy i tyle. Po prostu do mnie nie dociera ta SZTUKA.
Uwierz mi na słowo, że z czymś takim:
http://www.creearte.org/wp-content/uploads/2012/08/Mar_Rothko_painting5.jpg
bym sobie spokojnie dała radę. W pół godziny.
Śmiem twierdzić, że nawet moje paroletnie dziecko też by coś takiego namalowało.
Ale pewnie i tak mi nie wierzysz.
Ja natomiast nie mogę uwierzyć, że takie coś ląduje na wystawie. No ale fakt, specjalistką od SZTUKI nie jestem :)
Fidi, riposta na fejsie ;)
UsuńWidziałam ;)
"uwierz mi na słowo" ani Ty, ani Twoje dziecko takiego obrazu nie namaluje. Ale zachęcam, to może być doskonała nauka!
UsuńUwierz mi Adamie, nie znasz mnie, więc trochę głupio się wypowiadać o moich zdolnościach. Obrazu malować nie będę. Mam w życiu bardziej konstruktywne rzeczy do robienia (przy całym szacunku dla pana Rothko i z życzeniami jak największej liczby zachwyconych koneserów).
UsuńTak, masz rację, moja wypowiedź mogła być trochę głupia.
UsuńJa to jednak podziwiam ludzi, którzy w pół godziny mogą bez trudu namalować coś wartego miliony dolarów i szlachetnie olewają robiąc bardziej konstruktywne rzeczy.
UsuńMasz fajne koleżanki :)
OdpowiedzUsuńTeż mi się zaraz monolog Gajosa skojarzył... I jeszcze kultowy bonmocik Leszka z ,,Daleko od szosy''. A prywatnie - jeśli już muzeum, to zdecydowanie po godzinach!
OdpowiedzUsuńTeraz się będę zastanawiać o który leszkowy bonmocik chodziło... eh
UsuńPewnie o ten wygłoszony do aroganckiego gogusia "Jak się ma taką sztukę przed sobą, to trudno zachować kulturę" (cyt. z pamięci)
UsuńTak jest!
OdpowiedzUsuńDawno tu u Ciebie nie byłam więc wciągłam wszystko jak leci. I jak to zwykle bywa się ubawiłam zdrowo. Tak też zauważam od dłuższego czasu trudności w wysiedzeniu w kinie, a w teatrze to już w ogóle. Gdzie te czasy kiedy się chodziło na seanse trwające nawet ponad 3h. Raz na Nowych horyzontach japoński film trwał dokładnie 3 godziny i 40 minut! Toż to ja bym w tym czasie do Wrocławia zdążyła dojechać (no prawie). Wysiedziałam bez problemu. Dziś musiałabym się chyba zaopatrzyć w jakieś takie krzesełko podtrzymujące kręgosłup i coś na nogi. Bo mi też podczas długiego siedzenia odmawiają posłuszeństwa. Starość po prostu:( Na szczęście nogi mogę położyć na męża (czasem mam masaż stóp gratis-najlepiej jest jak się mąż zagapi, wtedy nawet nie zauważa, że nadal masuje). Mężu się kilka razy zdarzyło deczko przysnąć. W kinie pół biedy, gorzej że raz przysnęło się mu w teatrze. Po pierwsze pochrapywał, po drugie nóżka mu spadła z takiego podestu, na którym siedzieliśmy. A buty miał typu glan więc huk był! A się przestraszył bidulek.
OdpowiedzUsuńOstatnio miałam kłopot z wysiedzeniem na filmie "Tylko Bóg wybacza". Nie, że był to film długi. To był film nieznośnie nudny. I żaden nawet Ryan Gosling tego faktu nie zmieni.
A bonmocik mi się od razu w głowie wyświetlił automatycznie. Leszek to potrafi dogryźć inteligencji!:)
UsuńUbawiłaś mnie tym mężowskim przyśnięciem :)
Okropne toto, się tak nagle i publicznie i z hukiem obudzić, hm.
Masaży zazdraszczam.
Tak, to już nie te czasy, że filmy festiwalowe były najważniejsze a kręgosłupy gdzieś dalej na liście. Nastąpiła zmiana hierarchii :)
Pozdrawiam serdecznie.
Ciekawie opisane. Czekam na jeszcze więcej.
OdpowiedzUsuń