niedziela, 29 lipca 2012

Nocne życie Vincenta czyli co wynikło z obcięcia ucha

"This morning I saw the country from my window a long time before sunrise, with nothing but the morning star, which looked very big." napisał artysta w liście do brataTheo.
I Vincent wziął i namalował. A potem to już chuzia na józia, wszyscy od tego kupony odcinają.


Takie multimedialne obrazy będą nam już niedługo wisieć nad kanapą, tak tak. Gdybyż biedny pionier Kodak (zamiast produkować te żenujące multimedialne ramki na zdjęcia) wpadł na to jak, to może by nie upadł.

A tu coś dla miłośników puzzli. 7000 puzzli i 11 godzin na pierwszą (nieudaną) próbę zbudowania Gwiaździstej Nocy. I prawie 2 miliony widzów od końca czerwca.
No ale gdybym to ja dwie doby układała klocki to tylko taka oglądalność dałaby mi szczęście (chyba)

Tymczasem studentka Serena Malyon, córka założyciela Artcyclopedii by the way, wykorzystując efekt tilt-shift oraz (no kto by pomyślał) Photoshopa sfotografowała obrazy Vincenta że niby trójwymiarowo, z rozmazem, tzn pardon, rozmachem.
Nie będę kolejny raz katować Starry Night, niech będzie to
'Starry night over the Rhone'          













Więcej tu: http://www.mymodernmet.com/profiles/blogs/van-goghs-paintings-get

Wracając do Vincenta - zawsze mieliśmy podobny problem ;)





























Przebranie cud-miód, zwłaszcza po remoncie ;)

I reklama fińskiej Chamber Orchestra promująca szacunek dla małżowin, gdzie ucho w ucho z oczywistym królikiem występuje też Vincent z brzytwą:









































I jeszcze link do bardzo ładnej piosenki "Vincent" by Don McLean

Tak mi się to narzuciło dzisiaj, w rocznicę śmierci Vincenta (ucho miało swoją rocznicę trochę wcześniej ;)
Tyle się postów ostatnio naczytałam o wspominkach z PRLu... a ja się w podstawówce kochałam w Vincencie :)

Starry Night (interactive animation), Starry Night - Vincent van Dominogh

sobota, 28 lipca 2012

Jak odzyskać formę na wakacje. Jak pogodzić się z brakiem takowej. Oraz Witaj Olimpiado!

Bądźmy szczerzy, plany były ambitne i rozbudowane, ale po szybkim spojrzeniu w kalendarz (połowa wakacji? alejakto?) odzyskanie formy przed wakacjami nie wchodzi w grę. Trzeba improwizować przy pomocy durszlaka ;) Voila:


















Kołowrotki biodrami nie pomogą.
Protokół Tabaty zbyt dramatyczny, podejrzanie krótki a poza tym po co osobie, która ledwo co ma kontakt z jakąkolwiek odmianą tlenu,  podniesienie wydajności beztlenowej?




Dobrym sposobem jest również mało subtelny ale skuteczny sposób, który odnajduję czasem w statystykach wejść na bloga - fraza:
"Mniej żreć"
No zasite.
Niestety niewielkie stada krówek regularnie mają wypas w jaskini moich ust :)

A tak w ogóle to co ja chciałam? Ano tak: powitać Olimpiadę, która - i tu nie zakrztuśmy się oliwką - ma rodowód grecki. GRECKI!

Straaasznie gorąco, więc będzie coś głupiego:



piątek, 27 lipca 2012

Wydawca zbawca czyli żona Stasiuka o wydawnictwie Czarne oraz z wizytą w drukarni

O impulsywnym zakładaniu wydawnictwa. 
O konfiturach z komercyjnych projektów, dzięki którym można wyłożyć na te niszowe.
O małżeństwie na dwa domy i oddzielnym spędzaniu świąt.
O nazwisku które przeciera. Wiele ścieżek. O właścicielu nazwiska, który nie lubi przemeblowań i spędów.
I o podróżach do zapomnianych krain.

Wiedziałam co prawda że Stasiukowie są stadłem uprzestrzennionym ponad przeciętną potrzebę miejskiego agorafoba, ale teraz już tak łatwo mi  się uśmieszek na twarzy nie wybroczy, gdy usłyszę, że w konkursie literackim Czarnego do wygrania jest jednoosobowa tygodniowa wycieczka do Rumunii. Bo to kwestia specyficznego gustu i tyle.

Rozmowa z szefową wydawnictwa Czarne, Moniką Sznajderman, której już kolejny raz Stasiukową nie nazwę, Boże przebacz.
Ciekawa jestem, jakie propozycje przysyłają wam autorzy?

- Wszystko poza poezją, której nie wydajemy - od wspomnień po fantasy, także blogi. Niestety, 90 procent to straszliwe gnioty. W Polsce wszyscy próbują pisać, to się stało niesamowicie demokratyczne i masowe. Zadziwiające, bo żeby napisać książkę, trzeba naprawdę dużo czasu. Czy ludźmi kieruje chęć zaistnienia, czy wewnętrzna potrzeba wypowiedzenia się? Nie wiem. To często wzruszająco nieporadne, widać nieoczytanie w narodzie, brak językowych kompetencji. Choć ten oddolny, amatorski ruch i tak jest dla mnie dużo ciekawszy niż cała masa konfekcji literackiej z Ameryki, gdzie co drugi człowiek jest absolwentem kursu kreatywnego pisania i potrafi napisać poprawną powieść, która nie jest grafomanią, ale nie jest też literaturą. Są też młodzi ludzie, którzy już wiedzą, że na literaturze, tak jak na wszystkim, można zarobić, przychodzą do nas z gotowym planem promocji i mówią, że ich książka będzie sukcesem, jeśli tylko my się trochę przyłożymy. Jakby przychodzili do agencji marketingowej. Używają języka biznesu reklamowego, którego nie potrafię powtórzyć. To dla mnie ciekawe doświadczenie pokoleniowe, są tak zupełnie różni ode mnie, że całkowicie się nie rozumiemy. 
Rynek książkowy jest chyba dużo trudniejszy, niż kiedy zaczynaliście?

- Problem polega na tym, że między nakładami bestsellerów a nakładami ambitnych książek jest ogromna przepaść. Najlepiej sprzedają się klony. Coś musi być jak Mankell albo Stieg Larsson. Szwedzi zaproponowali nam zresztą wydanie "Millennium", gdy Larsson nie był jeszcze w ogóle znany. Dopiero zaczynaliśmy z serią kryminalną i trochę się bałam, bo chcieli nam od razu sprzedać trzy grube tomy. Koleżanka przeczytała to po niemiecku i powiedziała: "Daj spokój, to nudna cegła". Wspaniałomyślnie to odrzuciliśmy i straciliśmy dużą kasę. 
Ach te niemieckie koleżanki ;)

http://wyborcza.pl/1,75475,12143769,Mam_gdzie_mysli_rozbujac.html?as=1&startsz=x

A skoro wydawnictwo, to jeszcze do drukarni.
Naświetlanie, drukowanie, bindowanie, zszywanie, klejenie. Magia. Jak tam musi paaachnieć ;)

Narodziny knigi podejrzane u  A

wtorek, 24 lipca 2012

Emeryckie chocki-klocki czyli jak grill sześćdziesięciolatków bije na głowę ten rówieśniczy. Oraz Lot chodnikowego Małysza przyczynkiem do organizacji Imprezy dla ocalałych ;)


W niedzielę odbywa się u mnie grill dla znajomych – kuchnia taka, na jaką mnie stać emocjonalnie i nerwowo, czyli prosto i po farmersku - mięso i sałatka. I owoce na deser. Dla harcerek wino, dla skautów piwo a dla wszystkich potem mojito, tylko że z rumem. Rodzice w miłym geście zgłaszają chęć pomocy. Tatuś w super miłym acz powodującym (mój) zawał geście wpada trzy godziny przed imprezą zbudować altankę (!) w związku z czym zamiast pichcić muszę asystować z młotkiem, miarką i wiertarką albowiem rzeczy te raz przez mnie spuszczone z oczu przemieszczają się w nieznanych kierunkach pędzone wichrem tatusiowego altzhaimera i trzeba je potem znaleźć, co opóźnia całe przedsięwzięcie, które w założeniu miało być grillem, a nie remontem. Ściągnięta na pomoc mamusia przynosi niczym łapówkę ciasto, którego sama nie jestem u siebie w stanie zrobić, gdyż kuchenka moja (pamiętająca czasy Gierka lub może tylko okrągłego stołu) nie nosi znamion posiadania takich funkcji jak możliwość ustawienia temperatury czy termoobiegu. A spróbujcie zrobić ciasto w domu rodzinnym, w królestwie mamusi, z mamusią wczepioną w kark jak kleszcz i sączącą do uszu złe zaklęcia (Źle! Nie tak! więcej mąki! Mniej sody!). To nie na moje nerwy, które dzięki altankowej działalności tatusia i tak są w strzępach.
Jak by nie było grill odbywa się, i choć wegetarianie nie cierpią od żywnościowego nadmiaru, inni przyjeżdżają po obiedzie jak na urlop do Niejadkowa a co poniektórzy – co osłabiło mnie już zupełnie – z własną bułą i parówkami, uznać go chyba mogę za nasiadówę udaną.
Wieczorny telefon rodziców powinien dać mi do myślenia – ale dzięki wysyceniu komórek rumem – nie następuje w nich najmniejszy nawet ferment podejrzliwości.
– Czy zostało coś z jedzenia? – pyta niewinnie tatuś.
– Yyy no tak – odpowiadam. – Zostało.
W poniedziałek wracam do domu i widzę na ogródku tatusia ustawiającego krzesła obok rozgrzanego grilla. Uznaję w związku z tym, że nastąpi rodzinny obiad, przesunięty z tradycyjnej niedzieli. O święta naiwności! W kolejnym kadrze widzę parę rodzicielskich sąsiadów, którzy pod karną musztrą tatusia wynoszą z kuchni to, co jest oraz szatkują to, czego nie było: on (co logiczne ;) ogórki, a ona pomidory. Ciśnienie podnosi się i już czuję podmuch nadciągającego cyklonu. I rzeczywiście - w następnej odsłonie pojawia się reszta wesołego, emeryckiego korodowdu: są tam sąsiedzi i znajomi i znajomi znajomych oraz spowinowacone kuzynostwo a liczba ich miljon, a każdy czegoś chce i trzeba mu to przynieść i podać i do stołu nakryć i przynieść i zanieść i kto to oczywiście robi? Oczywiście ja.
– Ach – myślę. – Więc to jest cena za to ciasto.
I uwijam się jak w ukropie, bo emeryci chwaccy i weseli, czasu mają co prawda w bród ale możliwości już nie te, żeby samemu tak. Emeryci nie przyprowadzają co prawda dzieci ale adehadyczne wnuki, i trzeba z nimi  pobiegać, postrzelać z procy i z łuku i rozpalić ognisko, co daje chwilę wytchnienia - niestety tylko do czasu gdy okazuje się, że łatwiej niż cackać się z wrzucaniem do ogniska, wrzucić ognisko w stos suchej trawy i gałęzi, co rezultuje potrzebą gaszenia płonącej połowy ogródka. Dzieci o tyleż wdzięczne, co pocieszne, doceniając moją pełną poświęcenia postawę, zaczynają mnie na swój sposób naśladować – paląc papierosy zrobione z suchej trawy zawiniętej w karton a także próbują mnie zadziwić - robiąc szpagat w locie z górnego poziomu trzepaka. W związku z czym trzeba je następnie reanimować (a kto mnie pouczy jak reanimować suspensoria dziewięciolatka? No idea!) Bo kto się tym oczywiście zajmuje? No przecież nie zajęci karkówką i kaszanką oraz pozostałymi owocami rent emeryci. Bo to przecież sensu stricto NIE ICH dzieci.
–Ach – myślę. – Więc to jest cena za altankę.
Ogródek płonie, tatuś bryluje, mamusi nie widać. Nie napisałam jeszcze, że w ramach zemsty lub może dla unaocznienia mojego entuzjazmu ubrałam się w bardzo skąpy top („Prosz – czym chata bogata’), który powoduje, że emeryci męscy w moim towarzystwie wybauszają gały i drapią się z konsternacją po siwych czaszkach.
– Nie mogłabyś się ubrać jakoś skromniej ? – pyta zacukany  tatuś.
–Ależ ubrana jestem w najskromniejszy kawałek materiału, jaki udało mi się znaleźć – syczę w odpowiedzi.
Wkrótce, jak dostrzegam kątem oka, zaczyna się na mnie zaczajać z aparatem niejaki emeryt E, który pstrykając zapamiętale wyskakuje z najmniej spodziewanych zakamarków ogródka, przynajmniej do czasu, gdy się potyka i wpada w mirtowy krzak, co znacznie ostudza jego zapał. (Przez chwilę wygląda to jednak tak, jakby w chwili erotycznej desperacji próbował ten mircik obłapić i zmolestować ;)
Jesteśmy już na etapie deserów i udawania przez dzieci psy (‘Od teraz chodzicie tylko na czworakach i szczekacie’ – pouczam –‘ Albowiem rozważam możliwość przygarnięcia psa i muszę zobaczyć jak to wygląda’. O dziwo – łyknęli to ;)) kiedy pojawia się mamusia.
Mamusia miała wczoraj mały wypadeczek, otóż jak się okazuje potknęła się i zaryła twarzoczaszką w chodnik, o czym nikt mnie poinformować nie raczył, ‘aby mnie nie martwić’. Mamusia z rodziny wielbicieli Małysza, więc kiedy już leciała ręce złożyła oczywiście karnie po bokach, nie żeby tak niesportowo twarz osłonić czy coś i teraz ma coś zamiast twarzy. Mamusia bez twarzy wchodzi na scenę ogródkowej imprezy na tle dymiących zgliszcz ogniska i upiornych odgłosów psiego wycia i powiedzieć, że robi mi się słabo TO MAŁO.
Rozlegają się oklaski i nawoływania i wyjaśnienia oraz ogólnie kociokwik. I wtedy zaczynam postrzegać grila z moimi znajomymi nie tyle za imprezę udaną, co raczej nudnawie poprawną – mimo, iż dysponowałam tą samą powierzchnią, sprzętem a nawet jednym utykającym gościem-kaleką. Hm.

Dość powiedzieć, że to, co w założeniu miało być przyrodniczo logicznym odzwierciedleniem łańcucha pokarmowego – starsi i słabsi zjadają resztki po młodzieży w kwiecie wieku – całkowicie wymknęło się spod kontroli jako impreza na cześć ocalałych, albowiem u mamusi przy pomocy prześwietleń zdiagnozowano życie oraz możliwość uczestniczenia w tym towarzyskim. Do nocy późnej i możliwe, że gwiaździstej - gdyby przez kłęby dymu dało się jakieś gwiazdy dojrzeć - towarzysz tatuś rozlewał nalewki a rekonwalescentka mamusia przeglądała się w mięsno różnorodnej powierzchni grila jak w lustrze (mniam ;)

Teraz w całym mieszkaniu zionie ogniskiem i łypie na mnie jakieś 20 brudnych szklanic i talerzy – więc oczywiście zamiast to ogarnąć...piszem ;)


I odpowiednia piosenka :)

Dziękuję za uwagę.

sobota, 21 lipca 2012

Oda do dmuchawca

W tym roku byłam wyjątkowo bezwzględna i wyrwałam tego gatunku jakieś miliard trzysta sztuk z całej połaci trawnika  (co wyjaśnia tajemnicę łupania w krzyżu - i to nie tylko w niedzielę ;)
In mementum więc.

Dmuchawiec wielki jak ego Dalego ;)





















Co się kisi w dandelionie? Zaczynam podejrzewać, że człowiek gdzieś w okolicach trzydziestki zaczyna dopiero doceniać ten rodzaj sztuki filmowej, jakim jest time lapse ;)


Żółty i puchaty - nie dziwota że swoją piosenkę miał w latach 80...

piątek, 20 lipca 2012

Emocjonalne manipulacje i kwadrat dodający sił














Bardzo smutna i przygnębiona. Głównie tym, że jestem niewystarczająco smutna i przygnębiona, co może jednak świadczyć o tym, że jestem socjopatycznym babochłopem a nie czułą i romantyczną metresą dodawaną moim wybrakowanym wybrankom w promocji do kuchni i alkowy. Zostałam oskarżona o bycie dziką lokatorką, o nielegalnie darmowe odciąganie gazu i prundu oraz o wykręcanie się od płacenia podatków vat – wszystko w sensie emocjonalnym oczywiście. Co tylko by połechotało moje anarchistyczne ego, gdyby nie było oczywistym wykręcaniem kota ogonem. Nie jestem specjalistką od kotów, jako że nigdy żadnego nie miałam (oprócz bezczelnego dachowca, który ostatnio się przypałętał i wyleguje się w rabatkach albo przekrzywiając łeb i prychając przygląda się moim wieczornym skłonom i wymachom, co znacznie uszczupliło ich częstotliwość) ale wykręcanie kota ogonem jestem w stanie wyniuchać niczym doświadczony pies celnika. Znamy ten motyw z amerykańskich kryminałów: nie sztuka zabić, uciec i siedzieć cicho z nadzieją, że nas nie znajdą - znacznie lepiej podrzucić dowody i kogoś wrobić. A najlepiej tak go zmanipulować, żeby sobie je sam podrzucił a potem zgłosił się na policję, sądząc, że chodzi o sprostowanie w kwestii mandatu. 
– Jednym słowem wracasz do punktu wyjścia – mówi praktyczna K., sącząc u mnie kawkę. – Znowu nie masz nikogo, kto by ci wniósł tą szafę na pięterko.
– Tę – poprawiam. 
– Znowu nie masz nikogo, z kim mogłabyś poprawnie porozmawiać. 
Ano. 
Po namyśle stwierdzam, że M. nigdy przenigdy nie wniósłby pięterko wyżej tej cholernej szafy (pięterko dosłowne, nie emocjonalne, chociaż po namyśle stwierdzam, że może jedno i drugie, skoro już ujeżdżamy tętą metaforę chałup-niczą), że prędzej wynajęłabym ekipę opłaconą ze sprzedaży własnej nerki niż go o to poprosiła. Ale to tak zupełnie nie a propos, bo przecież szafa niczemu nie jest winna. Za to kilogram krówek owszem, bo wcale nie pomógł : I

Na szczęście mam to :D





















I  piosenka też nie zaszkodzi.
Plain White T Hey There Delilah

środa, 18 lipca 2012

Znów nów. Księżycowe piosenki.


Bombay Bicycle Club - How Can You Swallow So Much Sleep / MGMT - Electric Feel

poniedziałek, 16 lipca 2012

Histerie rowerowe. Koniec Tour de Pologne i kilka dziwnych rowerów do podziwiania

Dzielni cykliści zakończyli przejażdżki w strugach deszczu, zwyciężył (nie wiadomo czy włochaty)Włoch.Oficjalna strona Tour de Pologne informacje podawała w sposób wielce kontrowersyjny, muszę przyznać:
Ostatni etap rozpoczynający się i kończący w Krakowie padł łupem Niemca Johna Degenkolba. 
Czy my się nigdy nie wyzwolimy z tych wojennych zaszłości, o Zeusie! Smutny uśmiech mój powodują też sformułowania, że "Peleton stracił pół minuty i nie było to możliwe do odrobienia". Drogi Peletonie, ja straciłam ostatnią dekadę i nie widzę możliwości dorobienia się, co powiesz na to?
Jakby nie było, kilka obrazków rowerowych nie zaszkodzi:

Ludzie wschodu jak zwykle zadziwiają gracją oraz doborem  przejażdżkowych gadżetów (brylok o kształcie wielbłąda)

























Ludzie zachodu stawiają na dizajn z użyciem pleksi.













Albo historię ;)












...niezawisłość?

















praktyczny mariaż gatunków













yyyy?











Ważne jednak nie tylko jak się jedzie ale i jak parkuje. Angielscy studenci dizajnu rozwiązują to koncepcyjnie





















U nas rozwiązaniem jest taśma, chyba że chodzi o doraźny postój wiejskiego spidermana


















I jako wątpliwej jakości płęta odezwa roweru, któremu zrujnowano i dzień i integralność zdaje się ;)



















No to idę dopompować mojego grata.

niedziela, 15 lipca 2012

Od pająka do postsitkowego życia erotycznego

Dorobiłam się w końcu zwierzęcia domowego, a jest to oczywiście pająk (z dupskiem tak dużym, że od razu przypadliśmy sobie do gustu). Uwił sobie lokator ów siatkowe gniazdko między ścianą a lodówką, bardzo dyskretnie, więc gości mi nie straszy. Za wynajem kącika pobieram bardzo rozsądną cenę w wysokości 3 much lub 5 komarów dziennie - sądząc jednak po tym, co mi po mieszkaniu lata na skutek chronicznego otwarcia okien, czynsz jest do negocjacji. Poza tym czy ja nie widzę, że na waleta mieszka po kątach jeszcze jego 5 krewnych? Mimo, iż zachowałam się nad wyraz uprzejmie wrzucając mu pierwszego dnia do siatki wielką komarzycę, ubitą po 10 minutach walki ręcznikiem kuchennym (możliwe jednak, że była to godzina, hm)
Pajączysko moje kochane jak sobie raz speklowało tłustą muchę to wpadłam we zazdrość, bo ja nawet mięs tak nie marynuję. Nie jest to może okaz wybitnie piękny, ale bardzo porządny, żaden tam narkoman czy coś:















Pająki przestały mnie już wzruszać, oczywiście o ile nie siedzą mi na twarzy. Ostatnio co i raz po melanżach ogrodowych wyciągam z trzewików zagubione biedactwa, np wczoraj: lewy but - półtora pająka, pół w gaciach (także dokądkolwiek zmierzałeś, kochany, to z tych niecnych planów NICI ;). 
Zakres ohydy  z biegiem lat, jak widać, ulega implozji. 
Natomiast słodka K.poinformowała mnie ostatnio, że odkąd życie zmusiło ją, a następnie przyzwyczaiło do czyszczenia sitek w wannie oraz sitek kuchennych z resztek żarcia to 'w seksie może już wszystko'.
Niepotrzebnie mi to powiedziała, wolałabym, żeby mi w ogóle tego nie mówiła, bo teraz za każdym razem jak czyszczę takie sitko to widzę... (milczenie jest bardzoż złote w tym przypadku ;)

W każdym razie jeśli nie oswoiliście jeszcze swoich zasobów ohydy, to coś na spacyfikowanie pająka - nieoceniony, jak zwykle, Remi:
Chociaż osobiście wolę jego nietoperza, który nadal należy do mojej grupy zwierząt 'ucieczkowych'.
Złaszcza po tym, jak dowiedziałam się, że (obecny na filmie) biedny D. dostał traumy i bija już pro forma wszystkich, którzy staną za nim w kolejce do bankomatu ;)

piątek, 13 lipca 2012

Rodzice na wakacjach czyli jak pies na krówki pojechał gasić pożar :)

I znowu wyprawiłam rodziców na wakacje, uf. Umawiamy się na telefon w przypadku jakiś ciekawych wydarzeń do zrelacjonowania, jak dajmy na to połamany tato na ojomie, co oczywiście się nie zdarzy, gdyż padre (na codzień inwalida) zakupił dwa zestawy kijków trekingowych. Po wnioskach z ostatniej wyprawy, na której szanowny tatuś zaiwaniał po górach z laseczką i w półbutach, zacukałam się bardzoż, gdyż na każdej fotografii występował pod kątem nachylenia od 30 do 70 stopni - nigdy nie był to glebowy poziom ale też i nie spektakularny pion . Plus ręce rozłożone 'na samolot' dla równowagi. Tym razem zamiast na szczęście postawili z mamusią na ekwipunek.
No więc pojechali. Późnym wieczorem zauważam na telefonie jakiś miliard nieodebranych połączeń. Cóż to może być po kilku raptem godzinach? Relacja z wieczorka zapoznawczego?
- Tatuś nie zgasił światła w schowku - płacze mamusia.
No toż nigdy nie gasi, skąd niby te długi za kilowatogodziny?
- Ale jest taka temperatura że napewno nastąpi samozapłon i WSZYSTKO SPŁONIE, AAA! Musisz natychmiast pojechać i wyłączyć bo WSZYSTKO SPŁONIE!
- Oczywiście, już wsiadam na rower, już sprintem, autobusem, pociągiem! - mówię. Żegnam się i odkładam słuchawkę.
Po czym idę spać.
(Rodzice planują remont. Remont przesuwany wielokrotnie, z roku na rok, bo komu by się chciało przeglądać te stare graty, segregować te stare graty, pakować te stare graty. Np. tatusia  pudełko ze starymi telefonami, które NA PEWNO da się zreperować - wyrzucić nie można, bo będzie histeria. A samca w wieku zejściowym nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie doprowadzał do histerii, przynajmniej nie w mojej linii genetycznej. Pożar? O mój Boże, nie dostrzegam większego błogosławieństwa! :)
Następnego dnia rano budzi mnie telefon.
- No i no i co? Wszystko w porządku?
- Wszystko w porządku - mówię ochrypłym głosem, otwierając jedno oko, ale widać słabo to wypadło, bo następuje chwila ciszy.
- Czyli znalazłaś ten słoik miodu prosto z pasieki, co go zostawiłam na stole? - pyta mama podejrzliwie.
-  Znalazłam, oczywiście, dziękuję - mówię nieostrożnie.
- I co tam leżało obok niego?
- Obok leżało? - i teraz mój umysł wznosi się na falach dedukcji i obdukcji, odkurza zasoby pamięci, łączy ze sobą fakty, przyzwyczajenia, rytuały. Jestem w pokoju kryminalistyków własnego umysłu i z  wątpliwego materiału dowodowego mam dokonać konstrukcji psychologicznej dewianta-podpalacza. Gdzie był, co mógł kupić?
- Eee... Krówki?
- Krówki!!! - rozpromienia się mamusia. - Uf. Czyli byłaś, czyli wszystko w porządku.
A skoro wiem, że jest miód i krówki to natychmiast wsiadam na rower i jadę ugasić schowek, bo ja jestem pies na cukier!

Zupełnie jak Emmy (Emmy Eats Poland)

(zapoznanej dzięki e, choć głowy nie dam... ostatecznie później -jak już cukier zjedzie trochę niżej ;)

ps. Oczywiście pożaru nie było, a krówki były roztopione, merde! No tak, piątek trzynastego!

Tu Emmy zabawia się z roztapianiem krówek w celu zrobienia szyszek ryżowych
http://youtu.be/KJoNCHFNNHQ

środa, 11 lipca 2012

Kolorowy a zarazem lekkostrawny post o sokach owocowych

Nie jestem jakąś szczególną fanką soków owocowych kupnych, a komu chciałoby się siedzieć i wyciskać? Może tylko ćmokom z siłowni ;) Ale jak można by się oprzeć czemuś takiemu? Mniam?


















Może jednak warto pomóc owocom skończyć lepiej niż na tych reklamach ('Help a fruit turn into juice" ;)
























Z tym że od razu widać, że to zachodni sort, bo u nas to się kończy raczej tak










Ciąg dalszy owocnego żywota już wkrótce. Tymczasem idę chlapnąć coś bardziej swojskiego niż światowego. Voila:


niedziela, 8 lipca 2012

A dzisiaj ja i mój gach południe spędzimy tak, ach!















Jednakże kiedy tylko wyjdzie mam zamiar stracić nawet resztki foczej godności ;)

sobota, 7 lipca 2012

Pudełko Nicości czyli Czym mózg mężczyzny różni się od mózgu kobiety?

System pudełek, no proszę!


A jeśli ten jakże naukowy wykład was nie zmorzył doszczętnie, to jeszcze kilka niecnych ćwiczeń praktycznych (Why Women Stay Single)

piątek, 6 lipca 2012

Chłopcy źli a uzębienie jeszcze gorsze

'Bandyckie mordy i zęby szczerozłote" podśpiewuję sobie, lalala. 

Ale potem mina mi rzednie (jak włosy).
"Kiedyś miałem własne kły, zjadły je kłopoty..." śpiewa Alosza Awdiejew.
Czy to przypadkiem nie powinno przypomnieć mi o przeglądzie dentystycznym? Hm...
W sumie dentysty boję się mniej niż fryzjera, więc czemu nie ;) 











Niestetyż na licóweczki takie piękne mnie nie stać, na srebrne klamry w celu wyprostowania szczęki też nie, może choć se zakupię takie wampiryczne kły w sklepie ze śmiesznymi rzeczami coby mieć u zmierzchającej młodzieży lepszy piar a także - po wyszczerzeniu - korzystać z miejsc siedzących w środkach komunikacji, mniemając, iż psychicznym należą się tak samo jak ciężarnym ;) (ponieważ podróżowania na stojąco wśród tych rozdziawionych a woniejących pach więcej nie zniesę, za żadną cenę minus 3,80 pln za bilet)

Albo może choć coś takiego, na letnie popijawy w upalne dni, małe memento przemijania...


środa, 4 lipca 2012

Motyla noga! czyli kolejny odcinek serialu 'Larwy szczęścia'

Nigdy jakoś nie miałam inklinacji do narzeczonych-romantyków, więc i ja drogą osmozy stałam się dość nieromantyczna (choć prawdopodobnie było zupełnie odwrotnie). Jednak od czasu do czasu (gdy związek staje się herbatą zaparzaną 3 razy z tej samej torebki) warto spiąć pośladki i spróbować odegrać jakąś scenkę z amerykańskiego filmu dla kretynów, zwanego komedią romantyczną.

Bardzo miły wieczór z M. I tenże M. z twarzą stężałą z wysiłku, żeby się nie roześmiać (albo nie pojechać do Rygi, kto go tam wie) pyta się mnie:
- Co czujesz?
Na co czule odpowiadam:
- Czuję  w brzuchu larwy.
- Co? Fuj! Jakie znowu larwy?
- Takie z których na twój widok, kiedyś, być może, wyklują mi się MOTYLE.


wtorek, 3 lipca 2012

O Tolkienie z Mazur

No, wiadomo. Tolkien też jest Polakiem, a jego pra-pra-pra-przodkowie wymiatali pająki pod Grunwaldem. Znaczy się w bitwie Krzyżaków.
A sołtys wsi Tołkiny zdziwiona.
" - Zgłoszę to na sesji rady - zapewnia. I dodaje: - Tołkiny to popegeerowska wieś, nic tu nie ma oprócz kościoła, nawet sklepu. Ale okolica jest ładna i na pewno można ją przy okazji Tolkiena wypromować."
No i o to chodzi, panie dziejaszku. Euro się skończyło, nie zaszkodzi się promować przy pomocy literatury. Tylko migiem, bo premiera 'Hobbita' już w grudniu!

http://olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/1,124620,12039250,To_prawdziwa_sensacja__Tolkien_pochodzil_z_Mazur.html

Bo wszyscy jesteśmy drużyną narodową ;)


niedziela, 1 lipca 2012

Każdy powinien mieć własną wyspę!

Jak to powiedział Novalis: 'Każdy Anglik jest wyspą' . W przypadku innych narodowości, zwłaszcza mojej ulubionej - nowobogackiej - wyspę można i należy se kupić. Poniżej wyspa Richarda Bransona, tego od Virgin, kupiona za równowartość apartamentowca w Warszawie ;)
Piękne zdjęcia i jakże potrzebny wszystkim biedakom finał: pożar.
Polecam zajrzeć i ponapawać oczęta (najlepiej w pampersie, bo można się rzeczywiście zesrać z wrażenia)
                                                                                                              

A tu: jak to się robi w Dubaju. Ciekawy dokument o budowaniu od podstaw wyspy-kotka, ostatecznie wyspy-pająka (nikt mi nie wmówi, że to palma!)
(Wielkie konstrukcje - Palmowa Wyspa w Dubaju)
Dziarski szejk zamiast wspaniałomyślnie sfinansować miliard sierocińców postanowił za tę kwotę skisić trochę wody w zatoce (nikt mi nie wmówi, że w tym kółeczku niegraniastym wymiana kiszonki, tzn. wody następuje - jak twierdzą w tym dokumencie - co dwa tygodnie! A nawet jeśli to moczyć się przez dwa tygodnie w zupie z naskórka sąsiadów i to za trzystamiliardówtysięcycośtam czy ile to kosztuje to jakakolwiek przyjemność jest). Coś mi się widzi, że szejka czarne nianie za często w dzieciństwie potrząsały ('Shake it baby!') i oto skutki: łazi z pianą na pysku jak własny wielbłąd i z jedną myślą w płacie czołowym i co roku usypuje nową wyspę. No to szczęść Boże, powodzenia!

Idźmy dalej:













wyspa Lady Musgrave, Great Barrier Reef, Australia











Wyspa Aogashima w Japonii

Wnioski jak kury nioski: naturalne wyspy są fajniejsze pod każdym względem!
Tu dowód:
www.environmentalgraffiti.com/nature/news-15-most-incredibly-shaped-natural-islands-earth
UPDATE:
Wyjazd na bezludną wyspę w ramach urlopu? Prosz ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...