Nigdy jakoś nie miałam inklinacji do narzeczonych-romantyków, więc i ja drogą osmozy stałam się dość nieromantyczna (choć prawdopodobnie było zupełnie odwrotnie).
Jednak od czasu do czasu (gdy związek staje się herbatą zaparzaną 3
razy z tej samej torebki) warto spiąć pośladki i spróbować odegrać jakąś
scenkę z amerykańskiego filmu dla kretynów, zwanego komedią romantyczną.
Bardzo miły wieczór z M. I tenże M. z twarzą stężałą z wysiłku, żeby się nie roześmiać (albo nie pojechać do Rygi, kto go tam wie) pyta się mnie:
- Co czujesz?
Na co czule odpowiadam:
- Czuję w brzuchu larwy.
- Co? Fuj! Jakie znowu larwy?
- Takie z których na twój widok, kiedyś, być może, wyklują mi się MOTYLE.
Czubek :DDDD
OdpowiedzUsuńMoże i czubek, ale nadziewany ;)
Usuń...po namyśle stwierdzam, że to jednak źle brzmi...hm ;)
Łechłechłe :)
OdpowiedzUsuńI tak trzymać!
W związku najważniejsza jest szczerość :))
Padłam! Dooobre! Tylko na tak nieprzyzwoicie rozbudowany, nieco kretyński komentarz mnie stać teraz kiedy wstaję o jakiś zupełnie nie dla mnie porannych porach. Muszę się kłaść spać (rany co to za dziwna fraza o takiej godzinie!) brrr
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie:)
so sorry, to nie jest życie - wstawać przed szóstą,co innego się kłaść w tych okolicach ;)
Usuńpozdrawiam również
Wiesz co, doskonałe masz poczucie humoru :)
OdpowiedzUsuńNa te larwy nie każdy by wpadł, a w larwy to już w ogóle nikomu nie życzę:)
pozdrowienia!