piątek, 28 maja 2010

Czarna owca z samolotu

W pociągu na trasie stolica-inne duże miasto przychodzi również ten nieszczęsny moment, kiedy trzeba skorzystać z toalety. Nagle zza drzwi słyszę rozmowę, a im bardziej ją słyszę, tym bardziej nie chce mi się wierzyć w to, co słyszę: kobiecy głos z przekonaniem opowiada, jak to siostrze śniło się wczoraj, że wszyscy ze smoleńskiego samolotu poszli do nieba, tylko jedna osoba do piekła. Co zapoczątkowało niekończące się dyskusje, kłótnie, a nawet zakłady o to, kto też do tego piekła poszedł. Treści snu nikt w wątpliwość nie podaje, bo siostra ma w tej materii renomę. Pytanie tylko, kto jest czarną owcą. Nie wytrzymuję i wyglądam – pod drzwiami, z wypiekami na twarzy, stoi wtulona w komórkę zakonnica.
: D

poniedziałek, 24 maja 2010

Romans taty z urzędem

Mama się skarży, że tata notorycznie mitręży czas w internecie do 4 nad ranem. Tak więc z ciężkim sercem postanawiam w historii połączeń sprawdzić w czym rzecz. Jestem przygotowana na najgorsze. No i co? Tata w środku zuchwałych, namiętnych nocy bywa na stronie Urzędu Dzielnicy. Joj.

Rodzinna herbata

O 14 na ogrodowej herbatce mają pojawić się moi rodzice i W, którego chcę im przedstawić. Najpierw pada nerwowy deszczyk, potem rozmowa jakoś się nie klei, bo W. jest wyjątkowo stonowany a tata oklapnięty, ja biegam z tacą, więc to mama, Murzyn tego świata, bierze na kark ciężar animacji rozmowy tego szalonego kwartetu.
Rodzice. Widzę jak się starzeją, wypowiedzi już nie te, nie ma w nich pasji, życia, są za to umykające wyrazy, wyblakłe wspomnienia, zapomniane nazwiska, obumarłe idee. I życiowe resentymenty. Siedzę w ogródku i obserwuję zjawiska przyrodnicze wokół mnie – po deszczu ogród się zazielenia i pęcznieje, zaś rodzice na tym tle słabną, obumierają, przemijają.
W czystym poburzowym powietrzu widzę jakby wyraźniej ich zmarszczki, utkane w smutnie krzaczaste formy na tle zieleniejących w tle krzewów ogródkowych.
Herbata stygnie i zostawia brązowawy osad na wewnętrznych stronach filiżanek.

niedziela, 23 maja 2010

Obumierająca gwiazda

To już miesiąc jak poznaję W, najstarszego z panteonu moich obecnych znajomych.
W. jest z innej bajki, z planety ‘Jakoś przeżyłem własne życie’, dosyć odległej od planety ‘Na razie nie jestem jeszcze gotowa przeżyć własnego życia’, planety z innej galaktyki. On może i zbliża się Wielkiego Olbrzyma, obumierającej gwiazdy, ale mnie przyciąga grawitacja czarnej dziury, co ma gorsze rokowania.
Tymczasem P. w rozmowie telefonicznej mówi mi z emfazą o spotkaniach z A., o tym, że czuje się dla niego za malutka, o jego humorze, pasji, talencie. I znowu wspomina jak na początku była zafascynowana mną i o tym jak to przeszło. Oto jak przeżyć własną śmierć. Słyszę to nie pierwszy raz, właściwie mogłabym zrobić dłuższą listę podpisów pod tezą na to, że się przeterminowuję. Przyjaciele pozostający przyjaciółmi tylko dlatego, że ich już znamy do nagości, a nawet w prześwietleniach, ale z certyfikatem pewności, że nigdy przenigdy nie wykorzystamy tego przeciwko nim, bo taka już nasza natura; można wypłakać się nam na ramieniu i liczyć na wsparcie - ale na pewno nie na to, że przeżyjemy coś bardziej światowego i godnego pozazdroszczenia. Jestem ręcznikiem dla cudzych łez. Wchłaniam je, racjonalizuje, oczyszczam z soli i zwracam w butelce do wypicia w celu zapobieżenia odwodnieniu. Niezła fucha.

sobota, 22 maja 2010

Ku pomocy

W ramach pomocy Lego przygotowało tanie zestawy dla poszkodowanych dzieci powodzian:


Te dwuelementowe, ekspresowe do zmontowania zabawki będą dołączane do paczek, pełnych:
nieoznakowanych puszek ze zmodyfikowaną genetycznie
mielonką z usa,
pudełek ryżu, wyhodowanego na krwawicy dzielnych opozycjonistów z chin
oraz własnej produkcji ręczników i ściereczek. Howgh.

czwartek, 20 maja 2010

W kraju się powodzi



Biedny nasz kraj, kraj martyrologicznie przysposobiony do nieszczęść, tym razem nawiedziła powódź.
Jak co roku, worki nie wystarczyły, uh uh.



A jednak można. W każdych warunkach :)


A tu powódź w wersji glamour:

fot.eugenio recuenco

W razie czego wolelibyśmy tak.

poniedziałek, 17 maja 2010

Znikające mięso czyli jak zostać przymusowym wegetarianinem

Dom, który pamiętam z dzieciństwa – wielki dom rodziny Ł, w miarę mojego dorastania zmniejszał się i zmniejszał, topił jak lodowa rzeźba, perspektywicznie falował jak na filmach o nawiedzonych posiadłościach. Gdy przyjeżdżam teraz, efekt zmniejszania następuje jednorazowo i bardzo szybko – domek kurczy się i kurczy i wciska między inne domki, a nie wypiłam jeszcze kielonka! Nad głowami latają samoloty i nic wtedy nie słychać. Tata rodziny Ł pozwał za to miasto do sądu, czekamy aż wystąpi w programie ‘Uwaga’ ;).
Na grillu mnóstwo znajomych A. - cała wataha koleżanek z liceum, z mężami, ciążami i dziećmi. Dom rozbrzmiewa odgłosami dorosłych, dzieci, samolotów i psa. Następuje wymiana dóbr wszelakich, głównie akcesoriów dziecięcych. Akcesoria dziecięce piszczą, świszczą, deklamują i śpiewają piosenki. Jedyne, co mnie może ewentualnie zainteresować to dziecięca huśtawka.
– Do ilu kilogramów jest ta huśtawka? – pytam.
– Do 20 – K. lustruje mnie niepokojąco. – Więc niezależnie od tego, jak bardzo się okłamujesz...
Nie załapuję się na żadne mięso z grilla, bo jakoś nie mam instynktu myśliwego. Gospodarze nie mają w zwyczaju zbytecznego troszczenia się o wydelikaconych savoir-vivrem gości, żaden obecny na grillu facet też nie ma w zwyczaju kurtuazyjnego troszczenia się o nie swoje (a jak widzę nawet i swoje) kobiety. W tym towarzystwie każdy sam zdobywa własne mięso, czyha na nie jak lew na antylopę, obserwuje i rzuca się w odpowiednim momencie w celu spożycia - kosztem takich mięsnych sierotek jak ja. Docierają do mnie druzgocące braki w znajomości ramówki Animal Planet. Jem sałatki. Przybywają dodatkowi goście.
– Cześć – ziewam ku nim. – Macie dzieci?
– Nie – odpowiadają.
– Ach, może herbaty, wszechświat się rozszerza, Wig spadł o kolejne dwa punkty ( i etc) – ożywiam się, śpiewam i tańczę w ich kierunku. Naddatek energii – typowe u wegetarian ;)
A potem spada deszcz, straszliwa ulewa. Stłoczeni na tarasie obserwujemy jak pod ścianą wody znika dymiący grill i 5 grilów zapasowych, porozstawianych na ogródku niczym eksponaty Muzeum Grillownictwa, ponieważ na tą imprezę każdy zapobiegliwie przyjechał z własnym sprzętem. Mała stabilizacja.

poniedziałek, 10 maja 2010

Bezsenność majowa

W starciu z bezsennością człowiek jest jak marzec w bitwie z kwietniem, albo jak maj w walce z hiszpańskim konkwistadorem – może się nawet krwawo ofiarnie wypatroszyć, ale jest skazany na klęskę.
Jest taki moment, kiedy senność napływa, jest gęsta jak mgła, oblepiająca, nachalna i daję mi szansę, ale mam na to jakieś 30 sekund – wziąć i paść, albo zapomnieć i wypatrywać poranka, w oparach prawdziwej mgły. Jak spadochroniarz – jeśli w odpowiednim momencie pociągnie za rączkę, uwolni płachtę materiału i bezpiecznie wyląduje na zielonej jak kołdra z Ikei połaci traw.
Jeden moment, jedna szansa. Do wykonania, gdyby nie to, że jestem więźniem mieszczańskich konwenansów, takich jak: ząb umyć, włos wyszczotkować, soczewkowe pokrowce dioptryczne z oczów zdjąć, piżamę wdziać, pęcherz opróżnić. Moment mija bezpowrotnie, spadochroniarz spada korkociągiem w bezdenną otchłań zmęczenia.

czwartek, 6 maja 2010

Jedziemy na majówkę!

Jedziemy na majówkę! Przedsięwzięcie logistycznie skomplikowane, ale mamy własnego kaowca, który organizuje i mobilizuje. Zostaję zakwaterowana do BMW nieznanego mi jeszcze K., który ma po mnie przyjechać w piątek po południu. K. sprawia miłe wrażenie przez tel – przesuwa wyjazd z popołudnia na późne popołudnie, a potem z późnego popołudnia na wczesny wieczór ;) (kolejne fazy to wieczór-wieczór, późny wieczór, noc ;\ )
O 22 stoję przed domem nabuzowana majówkowym entuzjazmem, spakowana, w pełni gotowa. 15 minut się dłuuuży i przybiera formę własnej wielokrotności. Już wiem, jak to jest tak na kogoś czekać i czekać. Palę papierosa, wyjadam prowiant na jutrzejszego grila, zaczepiam jakiegoś spacerowicza z psem i przez kwadrans gramy w badmingtona na środku ulicy, ale pies chce iść dalej. I nic. Obserwuję podjeżdżające auta i profilaktycznie rzucam się w stronę każdego z nich. W końcu podjeżdża K, a ja cała wesolutka, wyprodukowana z atomów entuzjazmu i optymizmu, wtarabaniam się na tylne siedzenie z torbami i śpiworem i wołam ochoczo:
- Jedziemy, jedziemy, jedziemy!!!
Kierowca odwraca się i patrzy na mnie z bezbrzeżnym zdziwieniem:
- Ale dokąd?
- Na majówkę – mówię, choć już raczej widzę, że to nie żaden K - ups, błąd, pomyłka, akcja odwołana, prosiemy wycofać SWAT nie naliczając VAT - ale jeszcze się upewniam, lustrując wnętrze auta i pytam z rozpaczą: - Więc to nie BMW?
Chłopak się śmieje: - Nie, to Mercedes.
No tak. Przepraszam, wysiadam. Kiedy w końcu podjeżdża prawdziwy K, bardzo ostrożnie wsiadam do jego auta, wręcz potrzebuję 7 zaproszeń. A oto w środeczku jest już też żzyta ekipa, a każdy jeden to palacz, więc mój majówkowo-weekendowy entuzjazm wyziębia się wprost proporcjonalnie do spadku temperatury w samochodzie (bo ciągle trzeba wietrzyć) aż do całkowitego uwiądu o 4 w nocy, kiedy jest tak zimno, że z ust samoistnie wychuchuje się paradym a auto oblepia gęsta, układająca się w poziome pasy, jak skupiska przędzy, mgła.
A majówka cudna.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...