To już miesiąc jak poznaję W, najstarszego z panteonu moich obecnych znajomych.
W. jest z innej bajki, z planety ‘Jakoś przeżyłem własne życie’, dosyć odległej od planety ‘Na razie nie jestem jeszcze gotowa przeżyć własnego życia’, planety z innej galaktyki. On może i zbliża się Wielkiego Olbrzyma, obumierającej gwiazdy, ale mnie przyciąga grawitacja czarnej dziury, co ma gorsze rokowania.
Tymczasem P. w rozmowie telefonicznej mówi mi z emfazą o spotkaniach z A., o tym, że czuje się dla niego za malutka, o jego humorze, pasji, talencie. I znowu wspomina jak na początku była zafascynowana mną i o tym jak to przeszło. Oto jak przeżyć własną śmierć. Słyszę to nie pierwszy raz, właściwie mogłabym zrobić dłuższą listę podpisów pod tezą na to, że się przeterminowuję. Przyjaciele pozostający przyjaciółmi tylko dlatego, że ich już znamy do nagości, a nawet w prześwietleniach, ale z certyfikatem pewności, że nigdy przenigdy nie wykorzystamy tego przeciwko nim, bo taka już nasza natura; można wypłakać się nam na ramieniu i liczyć na wsparcie - ale na pewno nie na to, że przeżyjemy coś bardziej światowego i godnego pozazdroszczenia. Jestem ręcznikiem dla cudzych łez. Wchłaniam je, racjonalizuje, oczyszczam z soli i zwracam w butelce do wypicia w celu zapobieżenia odwodnieniu. Niezła fucha.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.