O konfiturach z komercyjnych projektów, dzięki którym można wyłożyć na te niszowe.
O małżeństwie na dwa domy i oddzielnym spędzaniu świąt.
O nazwisku które przeciera. Wiele ścieżek. O właścicielu nazwiska, który nie lubi przemeblowań i spędów.
I o podróżach do zapomnianych krain.
Wiedziałam co prawda że Stasiukowie są stadłem uprzestrzennionym ponad przeciętną potrzebę miejskiego agorafoba, ale teraz już tak łatwo mi się uśmieszek na twarzy nie wybroczy, gdy usłyszę, że w konkursie literackim Czarnego do wygrania jest jednoosobowa tygodniowa wycieczka do Rumunii. Bo to kwestia specyficznego gustu i tyle.
Ciekawa jestem, jakie propozycje przysyłają wam autorzy?
- Wszystko poza poezją, której nie wydajemy - od wspomnień po fantasy, także blogi. Niestety, 90 procent to straszliwe gnioty. W Polsce wszyscy próbują pisać, to się stało niesamowicie demokratyczne i masowe. Zadziwiające, bo żeby napisać książkę, trzeba naprawdę dużo czasu. Czy ludźmi kieruje chęć zaistnienia, czy wewnętrzna potrzeba wypowiedzenia się? Nie wiem. To często wzruszająco nieporadne, widać nieoczytanie w narodzie, brak językowych kompetencji. Choć ten oddolny, amatorski ruch i tak jest dla mnie dużo ciekawszy niż cała masa konfekcji literackiej z Ameryki, gdzie co drugi człowiek jest absolwentem kursu kreatywnego pisania i potrafi napisać poprawną powieść, która nie jest grafomanią, ale nie jest też literaturą. Są też młodzi ludzie, którzy już wiedzą, że na literaturze, tak jak na wszystkim, można zarobić, przychodzą do nas z gotowym planem promocji i mówią, że ich książka będzie sukcesem, jeśli tylko my się trochę przyłożymy. Jakby przychodzili do agencji marketingowej. Używają języka biznesu reklamowego, którego nie potrafię powtórzyć. To dla mnie ciekawe doświadczenie pokoleniowe, są tak zupełnie różni ode mnie, że całkowicie się nie rozumiemy.
Rynek książkowy jest chyba dużo trudniejszy, niż kiedy zaczynaliście?
- Problem polega na tym, że między nakładami bestsellerów a nakładami ambitnych książek jest ogromna przepaść. Najlepiej sprzedają się klony. Coś musi być jak Mankell albo Stieg Larsson. Szwedzi zaproponowali nam zresztą wydanie "Millennium", gdy Larsson nie był jeszcze w ogóle znany. Dopiero zaczynaliśmy z serią kryminalną i trochę się bałam, bo chcieli nam od razu sprzedać trzy grube tomy. Koleżanka przeczytała to po niemiecku i powiedziała: "Daj spokój, to nudna cegła". Wspaniałomyślnie to odrzuciliśmy i straciliśmy dużą kasę.
Ach te niemieckie koleżanki ;)
http://wyborcza.pl/1,75475,12143769,Mam_gdzie_mysli_rozbujac.html?as=1&startsz=x
A skoro wydawnictwo, to jeszcze do drukarni.
Naświetlanie, drukowanie, bindowanie, zszywanie, klejenie. Magia. Jak tam musi paaachnieć ;)
Narodziny knigi podejrzane u A
Świetny filmik! Dzięki! Może kiedyś uda mi się przekwalifikować tak, aby znaleźć pracę w drukarni... Jak tam musi paaachnieć... książką! ;)
OdpowiedzUsuńW literaturze zawsze można się pomylić, ale ja przeczytałam Trylogię Larsena z zapartym tchem, zarywając kilka kolejnych nocy.
OdpowiedzUsuńWydawnictwo to ciężki kawałek chleba (znam jedną panią, która takowe prowadzi), podobnie zresztą jak umiejętność napisania dobrej książki :)
pozdrowienia!
Dobry wydawca na pewnym etapie zaawansowania w zawodzie nie powinien się AŻ TAK pomylić w kwestii gustów masowych - chociaż tu był ewidentnie problem z niesprawdzonym recenzentem z branży budowlanej (vide: cegła ;)
UsuńWydawnictwa od rzeczy trudnych, niszowych powinny od czasu do czasu wydać jakąś dojną krowę i szkoda, że im nie wyszło z Millennium ;(
Ależ to SĄ cegły.
UsuńA filmik obejrzałam z prawdziwą przyjemnością!
OdpowiedzUsuńMnóstwo pracy ręcznej, pachnie tak, że oni już nic nie muszą brać! :))
Mnie już wywietrzały książki co je posiadła na Targach w maju.
OdpowiedzUsuńBardzo nieszczęśliwa ;I
A książki z biblioteki (klejone chyba lepem na muchy) rozpadają mi się ostatnio w rękach mimo iż czytam je w stanie nieledwie 45 stopniowego rozchyłu ;)