I znowu wyprawiłam rodziców na wakacje, uf. Umawiamy się na telefon w przypadku jakiś ciekawych wydarzeń do zrelacjonowania, jak dajmy na to połamany tato na ojomie, co oczywiście się nie zdarzy, gdyż padre (na codzień inwalida) zakupił dwa zestawy kijków trekingowych. Po wnioskach z ostatniej wyprawy, na której szanowny tatuś zaiwaniał po górach z laseczką i w półbutach, zacukałam się bardzoż, gdyż na każdej fotografii występował pod kątem nachylenia od 30 do 70 stopni - nigdy nie był to glebowy poziom ale też i nie spektakularny pion . Plus ręce rozłożone 'na samolot' dla równowagi. Tym razem zamiast na szczęście postawili z mamusią na ekwipunek.
No więc pojechali. Późnym wieczorem zauważam na telefonie jakiś miliard nieodebranych połączeń. Cóż to może być po kilku raptem godzinach? Relacja z wieczorka zapoznawczego?
- Tatuś nie zgasił światła w schowku - płacze mamusia.
No toż nigdy nie gasi, skąd niby te długi za kilowatogodziny?
- Ale jest taka temperatura że napewno nastąpi samozapłon i WSZYSTKO SPŁONIE, AAA! Musisz natychmiast pojechać i wyłączyć bo WSZYSTKO SPŁONIE!
- Oczywiście, już wsiadam na rower, już sprintem, autobusem, pociągiem! - mówię. Żegnam się i odkładam słuchawkę.
Po czym idę spać.
(Rodzice planują remont. Remont przesuwany wielokrotnie, z roku na rok, bo komu by się chciało przeglądać te stare graty, segregować te stare graty, pakować te stare graty. Np. tatusia pudełko ze starymi telefonami, które NA PEWNO da się zreperować - wyrzucić nie można, bo będzie histeria. A samca w wieku zejściowym nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie doprowadzał do histerii, przynajmniej nie w mojej linii genetycznej. Pożar? O mój Boże, nie dostrzegam większego błogosławieństwa! :)
Następnego dnia rano budzi mnie telefon.
- No i no i co? Wszystko w porządku?
- Wszystko w porządku - mówię ochrypłym głosem, otwierając jedno oko, ale widać słabo to wypadło, bo następuje chwila ciszy.
- Czyli znalazłaś ten słoik miodu prosto z pasieki, co go zostawiłam na stole? - pyta mama podejrzliwie.
-
Znalazłam, oczywiście, dziękuję - mówię nieostrożnie.
- I co tam leżało obok niego?
- Obok leżało? - i teraz mój umysł wznosi się na falach dedukcji i obdukcji, odkurza zasoby pamięci, łączy ze sobą fakty, przyzwyczajenia, rytuały. Jestem w pokoju kryminalistyków własnego umysłu i z wątpliwego materiału dowodowego mam dokonać konstrukcji psychologicznej dewianta-podpalacza. Gdzie był, co mógł kupić?
- Eee... Krówki?
- Krówki!!! - rozpromienia się mamusia. - Uf. Czyli byłaś, czyli wszystko w porządku.
A skoro wiem, że jest miód i krówki to natychmiast wsiadam na rower i jadę ugasić schowek, bo ja jestem pies na cukier!
(zapoznanej dzięki e, choć głowy nie dam... ostatecznie później -jak już cukier zjedzie trochę niżej ;)
ps. Oczywiście pożaru nie było, a krówki były roztopione, merde! No tak, piątek trzynastego!
Tu Emmy zabawia się z roztapianiem krówek w celu zrobienia szyszek ryżowych
http://youtu.be/KJoNCHFNNHQ
Świetna opowieść na początek dnia :) zrekompensowała mi trudy poranka okupionego spóźnieniem i nerwami w związku z walką z oporną materią. piątek 13-go, czy tylko sugestia? dobrego dnia :)
OdpowiedzUsuńNiezły z Ciebie detektyw, jeszcze trochę treningu i krówki odbierzesz całe! :)
OdpowiedzUsuńjak zwykle się ubawiłam. Umiesz Ty pisać Kobieto. Umiesz. Zacznij na tym zarabiać albo co?!:))
OdpowiedzUsuńNo dzięki, ale bez przesady ;)
UsuńZarabiać, hoho :D
Chociaż ostatnio pisałam teksty dla znajomej instruktorki aerobiku (ha!), może napiszę o tym posta, bo wcześniej nie sądziłam, że aerobik wymaga copywritingu...
Opowiastki z życia mamusi i tatusia jak najbardziej ;)
OdpowiedzUsuń