Wieczorne imprezowanie z dość zintegrowanym towarzystwem A.
Usiłuję pływać synchronicznie razem z nimi, co jest o tyle trudniejsze że to więcej niż nie-moja-drużyna-nie-mojego pierścienia. To drużyna nie-nosimy-żadnej-biżuterii.
A., siedzący obok mnie, gejzer afirmacji życia, mówi mi jednak, że dla niego jestem skwarkiem. ”A nie... pączkiem?” – pytam niepewnie, zasysając policzki, żeby wyglądać szczuplej.
”Nie - jesteś skwarkiem skwierczącym na patelni”- śmieje się A.
Cokolwiek to znaczy… Dla mnie A. jest fajerwerkiem. Po kilku godzinach imprezowania fajerwerk nawet w połowie nie wyeksploatował swoich rozrywkowych możliwości, natomiast skwarek poczuł, że się już wystarczająco wyskwierczał i czas wracać do domu.
W drodze powrotnej w autobusie łapię się na tym, że do siebie gadam.
”Ale właściwie dlaczego skwarkiem?” – pytam autobus, a chłopak stojący obok mnie trochę się jakby odsuwa.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.