Martin Parr to
brytyjski fotograf, którego określa się jako konesera turystyki masowej, junk
foodu i plażowej sjesty.
Chociaż Henri
Cartier Bresson oskarżył go o podejrzaną motywację i to, że w istocie Parr nie
tyle dokumentuje, co naśmiewa się ze swoich bohaterów. No ale wiadomo, że
koneser się nie naśmiewa, tylko konesersko naciska spust migawki w odpowiednim
momencie.
Parr
krytycznie a zarazem humorystycznie piętnuje brytyjskie przywary i zwyczaje.
Najbardziej znane są jego serie zdjęć z plaż oraz wesel i innych stylowych
imprez w gustownych, mieszczańskich wnętrzach. Ja najbardziej lubię zdjęcia
znudzonych – nazwisko zobowiązuje w końcu – par. Jakby w jednej setnej sekundy
mogła zamknąć się cała uczuciowa zwietrzałość związku.
Bezlitosny czy
nie, Parr nigdy nie narzeka na brak tłumów na wernisażach. Każdy wzdęty junk
foodem dżentelmen i zasuszona staruszka leci bowiem się obejrzeć do galerii,
skoro ich niefrasobliwość estetyczną dało się przenicować w sztukę.
Nie mieliśmy
okazji, ale w przypadku poznania się z Parrem nie mam wątpliwości, że nasze
gałki by się polubiły, bo zezują w te same rejony przykrego ale zarazem
fascynującego realizmu codzienności. W tym wakacyjnej.
Panowie i
panie, podziwiajmy zatem:
*(Nie, to jeszcze nie ta tytułowa mewa ;)
A teraz dosadna relacja z plażowania się w New Brighton:
Uwaga! Teraz. Zapowiadana mewa ;)
Popularne fotoserie Martina Parra to np:
Common Sense, 1999 (Zdrowy rozsądek)
Think of England, 2000, 2004 (Myśląc o Anglii)
Signs of time 1992, 2004, 2014 (Znaki czasu)
British Food, 1995 (Brytyjskie żarło)
Nudne pocztówki (Boring postcards)
Bored couples, 1993 (Znudzone pary)
Marzy mi się polska edycja tego ostatniego wspomnianego, ah.
W takim razie panowie proszą panie:
Przy okazji
pisania tego posta, zdałam sobie sprawę, że właściwie nie kojarzę ostatnich
zdjęć fotografa, kiedy to wszystko stało się bardziej technologiczne,
aj-cosiowe, fluoroscencyjne i lateksowe. Oraz gdy Parr podróżował po Paryżach, Japonii
i Rosji. Zatem w tej materii możemy swe
gałki doedukować wspólnie.
Na koniec trochę martwych natur, barrrdzo brrrytyjskich:
No nikt mi nie powie, że udokumentowanie tych złotych gaci wiszących na karniszu nie nosi znamion koneserstwa!
A teraz brytyjski konkurs językowy.
Parr powiedział o sobie:
‘I’m buggered without my prejudice’
Miało być w tytule. lecz mój wewnętrzny tłumacz poczuł bóle. A po pięciu wersjach się wykrwawił skęconą inwencją.
Zatem bardzo proszę to przełożyć, komu taki talent dano.
(Jako nagrodę rozważam przesłanie swojego znudzonego zdjęcia z lustrem ;)
Świetne!!! Ma facet oko.
OdpowiedzUsuńTo z pieskiem-liskiem-etolą, mój faworyt.
A złote gacie są mega ;)))
Aktualnie zastanawiam się nad oknem w salonie, jak by je tu ubrać....może by w tym kierunku pójść ;))))
Koniecznie idź w tym kierunku, na bogato ma być! ;)
UsuńNo mam pomysł na tłumaczenie, ale boję się, że jak je tu opublikuję, to blog dołączy do tych, na którego korpo zakłada filtry (bynajmniej nie przeciwsłoneczne) i po ptokach... A przecież człekowi i w pracy się należy 5 minut higieny psychicznej od krawatów, garsonek, butków na obcasie i perfekcyjnego manikjuru, prawda?
OdpowiedzUsuńU mnie w pracy nigdy nie wiadomo na co te filtry założą i na co je zdejmą. Całkiem długo był na przykład filtr na mnie samą:P A z tą higieną w pełni się zgadzam - ja zazwyczaj oczyszczam się w czasie, gdy bardzo ważne pliki dłuuugo się ładują:)
UsuńFiltry są straszne, nie używam nawet tych przeciwsłonecznych!
UsuńJa nawet do kawy nie używam!
UsuńW Polsce pan Parr by się nie napstrykał - chyba że przez parawany. A te znudzone pary to strasznie smutne tak w zasadzie, nie? Normalnie nic tylko pokazać mężowi, puszczając jednocześnie Szczepanikowe "Nigdy więcej" (nie to, żeby już patrzył takim wzrokiem, ale nie znam niczego, co by się równie dobrze komponowało).
OdpowiedzUsuńCóż za stereotypowe podejście, że Parr by w Polsce zakończył karierę po jednym dniu, w trakcie którego dostałby w baniak i musiał oddać aparat. Które to zdanie podzielam, niestety, choć zza parawanu stereotypów ;)
UsuńParr i jego czar. Zerknęłam na jego blog, tam się dzieje... kiss
OdpowiedzUsuńO tak, znaki czasu, zaiste.
UsuńTa pani w futrzanej czapce i okularach to chyba Fidrygauka ;) Ona mieszka w tym kraju gdzie są buggered bez predżadisu, może by umiała to ładnie przetłumaczyć. Ja może też bym umiał dobrać zgrabny polski odpowiednik, ale nie rozumiem, niestety, co znaczy ten zwrot, więc sorry, Gregory, odpadam w przedbiegach.
OdpowiedzUsuńNajbrzydsze są te krzywe parówki. Wyglądają jak wielkie robale, pasożyty układu pokarmowego. Przy nich kawa z mlekiem, a może herbata, od razu wygląda na wodę z rur po awarii wodociągu.
Parr stanowczo powinien popracować w Polsce. Mógłby dostać w ryj, owszem, ale za to jakie zdjęcia mógłby zrobić!
Ktoś powinien go tu zaprosić. Jestem pewna, że sporo osób kupiłoby potem albumowo wydany efekt tej wizyty, ja na pewno.
UsuńUff! Tym razem się nie załapałam na fotografię! Najbardziej podoba mi się pierwsze zdjęcia - pana, który zaprzecza teorii, jakoby nie było rasy czerwonej. A może to jednak zdjęcie pani... W dzisiejszych czasach człowiek jest taki zagubiony... ;-)
OdpowiedzUsuńZgodnie z najprostszymi wytycznymi to jednak pan, albowiem pani miałaby na czerwonej piersi najświętszą panienkę. Ale to mniemania spowodowane upałem, zatem nie wiążące...
Usuńw tym roku Martin P. zrobił serię zdjęć z Alzcji, gdzie mieszkam obecnie i byłam na jego wystawie i ciągle walczą we mnie dwa uczucia, z jednej strony podziw, a z drugiej sprzeciw, że tak nie można. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki za cynk, przy odrobinie czasu wolnego poszukam i dowiem się prawdy o Alzatczykach ;)
Usuń