- Jedziemy w góry! – mówi entuzjastycznie.
- To rozmrożę lodówkę! – mówię ja, również entuzjastycznie.
Następuje chwila konsternacji, tej niepewności czy na pewno
rozmawiamy ze sobą. Ale to przecież logiczne, żeby na takie gospodarskie harce
wybrać odpowiedni moment: opróżnić, rozmrozić i wyłączyć lodówkę przed wyjazdem
w celu oszczędności.
- Jakie góry? – pytam.
- Te na południu.
- A jakoś konkretniej? Bieszczady, Beskidy?
- Bieskidy.
Ma się w małym palcu stolice europejskie, ale na krajową
geografię już widać miejsca braknie w zwojach folderów kojarzących. Ale nie
szkodzi, ja nie jestem małostkowa i problemowa, jestem kompromisowa taka
bardziej, mogą być Bieskidy.
Dawno nie byłam w górach. Czy ja
w ogóle nadal lubię chodzić po górach? Ciągła konieczność wymiany podsufitowych
żarówek wykluła we mnie przekonanie o posiadanym lęku wysokości. Ale kiedyś...
mknęłam jak wiatr, byle na szczyt, byle ze szczytu, górskim szlakiem, pod
chmurami, mijając knieje i potoki. Nieważne, że się krew z nowych, nierozchodzonych
butów wylewała, a łzy z oczu. Hej góralu! Bo ile te oscypki i dlaczego tak
drogo, bo mi żal?
...
Tymczasem policja, na skutek wyjątkowej degrengolady wnuczków, apeluje żeby nie pisać na portalach
społecznościowych o urlopie. Oraz ogólnie w sieci nie wspominać, że nas tydzień
nie będzie w apartemą. Albowiem zdegenerowani wnuczkowie natychmiast porzucają
oszfabiane babcie i organizują się w celu łupiestwa naszych dóbr domowych. Nie
wiem jak: czy po sznureczku adresu IP czy mając naiwnego kreta wśród naszych
znajomych („Koniecznie muszę podlać
Stefanowi kwiatki, a zapomniałem adresu!”). Zatem napiszę o mojej wyprawie
w góry tydzień wcześniej lub tydzień później.
...
Góry po trzydziestce to nie bułka z masłem. To raczej bolesne okładanie mrożoną miesiącami w Biedro pseudodrożdżową masą po łydkach i płucach. Wiązadła skrzypią skrzyp, skrzyp, a kręgosłup dorzuca: trach, trach.
Góry po trzydziestce to nie bułka z masłem. To raczej bolesne okładanie mrożoną miesiącami w Biedro pseudodrożdżową masą po łydkach i płucach. Wiązadła skrzypią skrzyp, skrzyp, a kręgosłup dorzuca: trach, trach.
Skrzyp, skrzyp, trach,
trach – odpowiada echo.
Jeszcze mały bicik ze strony stawów i drumle w kolanach i
robi się z tego mała improwizacja akustyczna pod dyrekcją przyszłej wizyty w
aptece.
{Ale i tak nie jest tak źle, jak w chińskich górach, gdzie są takie schodeczki i kładeczki:}
Dyszymy jak stare respiratory na Ojomie, dolewamy perfumowanego
potu do górskich potoków, krew krasawi nam poliki i co chwila się ‘refleksyjnie’
zatrzymujemy („Podziwiam widoki! I nie ma
znaczenia, że leżę głową w leśnym runie! Mikrowidoki podziwiam!”)
Nie no, oczywiście żartuję.
Jesteśmy rześcy i pełni zapału i tylko co godzinę mamy histeryczne napady
chęci powrotu za biureczko, na łono matki korporacji.
{Prawdziwej fobii mogłabym doznać na widok takich drzew jak np sekwoje:}
W czasie burzy chowamy się pod drzewami. Tak, wiem, że
powinniśmy moknąć na najbardziej otwartej z polan, ale to silniejsze od nas.
Zwłaszcza gdy się okazuje, że super impregnowane kurtałki antydeszczowe są
impregnowane tylko do pierwszego prania, w czasie którego się tejemniczo i
podstępnie odimpregnowywują. Wygrywają ci, którzy wzięli kawałek folii
malarskiej i wycięli dziurę na facjatę. Jakież to bezpretensjonalne i ogólnie
hipsterskie!
{Folia może się też przydać do zrobienia cudnych foci wodospadów i potoków w czasie suszy:}
Oczywiście jest wspaniale. Drzewa, słońce i zaskrońce. Oraz
świeże powietrze. Oraz absolutna cisza, przynajmniej dopóki nie zacznie się
wycinka drzewostanu piłami spalinowymi, który to drzewostan należy następnie zwieźć
w dół traktorami, również spalinowymi.
{Zupełnie jakby nie można było utoczyć scyzorykiem takiej estetycznej drewnianej kuleczki i dać jej następnie kopa w dół zbocza ;)}
Za to wszystkich, niezależnie ode płci, boleśnie kąsają muchy końskie, zwane gzami. Co jest całkowicie
zrozumiałe, gdyż podczas obchodu okolicznych wsi w ogóle nie spotkałam żadnego
konia. Nawet pół kucyka.
{Za to w niektórych rejonach lasów można dosiadać drzew
fot. Nowe Czarnowo, Zachodnie Pomorze}
No i tak to mniej więcej było, odpoczęłam i się
zresetowałam. Oczywiście dopiero gdy wyzdrowiałam po wyjedzeniu wszystkich
rzeczy z lodówki, którą opróżniłam, rozmroziłam i wyłączyłam przed wyjazdem w
celu oszczędności.
Ale o tym kiedy indziej.
Życzę i wam udanych urlopów oraz żeby łupiescy wnuczkowie w
czasie waszej nieobecności nie opróżnili wam apartemą.
{A teraz angielska złota myśl:}
{A teraz angielska złota myśl:}
W rzyć czy nie w rzyć, ale żyć trzeba. Obejrzawszy chińskie ścieżki turystyczne (ale jakiego koloru są to szlaki?) radują się moje serce, płuca i łydki, że potomstwo na dobry początek wywiozę li tylko w Sudety...
OdpowiedzUsuńP.S. Tak, lodówka i zamrażarka to podstępne urządzenia; raczej nie zamrażałabym gotowego spaghetti ;-))
Tak, Sudety to dobry wybór na startup taternicki, życzę potomstwu powodzenia.
UsuńCo do zamrażarki, to oprócz wiecznej zmarzliny w początkowej fazie masywu lodowca nic tam nie było zmieszczone... ;)
Z tymi stopieńkami nad wodą to już Chińczycy przesadzili. Taki wzrost gospodarczy, a na ciągłe pomosty ich nie stać. Wstyd.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia wynajdujesz jak zawsze. Golas muśnięty strzałą Robin Hooda też fajny, No i ta folia... Nie, no rewelacja inwentaryzacja, research taki, że respect.
Dobrze, że nie masz wnuczka, możesz sobie jeździć w góry, jak nie przymierzając studentka. Jeźdź (jeździj?) póki możesz. Papierochy kiedyś Cię załatwią :)
Chińczycy mają taką nadpopulację, że mogą sobie spadać z takich schodków w dowolnej ilości.
UsuńA ten golas to nie wiem czy strzałą muśnięty czy drwalowską poziomicą. No nic dzięki na docen ;)
Zmartwychwstałam, boś wróciła. Normalnie wykończysz mię tymi masowymi pojawami i znikaniem, jak szarańcza.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że odpoczęłaś, sił nabrałaś, wdusiłaś w żyłę dwa atomy czystego tlenu.
Zazdroszczę koleżanki, Ach, gdzie te czasy, kiedy ktoś do mnie przychodził i porywał mię na swego konia! Adijos codzienności, bywaj, rodzino!
A teraz z jednej strony kula u nogi, z drugiej strony druga kula, pod pachami tez kule. Ech. Wiatr w siwych włosach teraz tylko po grochówce...
Przestań, bo młodzież pomyśli, że tu jaki związek geriatryczny się tworzy. Wszak ja bardziej miałam na myśli 2 miesiące niż 20 lat po trzydziestce ;)
UsuńOraz bardzo mi przykro że powiększyły ci się podpachowe węzły limfatyczne, chyba że to fatalnie dobrany biusthalter ;)
Piję drinki, więc jedynie Cię pozdrowię i dobrze, że nie zawieruszyłaś się na dłuzej w lasach Beskidu, kiss mila kiss
OdpowiedzUsuńChciałabym nawet no ale inne miejsca też czekają.Jeszcze nie wiem, czy z uwzględnieniem skrzypienia na irlandzkich klifach, w razie czego dam znać ;)
UsuńZdjęcie Chińczyków będzie mi się śnić po nocach! :-)
OdpowiedzUsuńCiekawam statystyk runięcia z tych schodków, ale może lepiej nie wiedzieć,brr.
UsuńJa runęłam od samego patrzenia, więc do statystyk runięć można dodać i mnie!
UsuńI ja bym się w jakie Bieskidy wybrała, choć nie wiem czy moje strzykanie w kościach nie zagłuszy odgłosów natury. A to by było marnie.
OdpowiedzUsuńSkrzypienie na łonie to najmniejszy afront, jaki możemy naturze uczynić, także ten.
Usuń