W tym roku prawdziwa "uczta duchowa"- jako że nikomu nie chciało się wysilić w celu uczty kulinarnej. Podniebienie gwałcił paskudny, kupny makowiec, a na stole spod galaretowej kołdry łypał martwym oczkiem karp. Choinki brak.Umiejętność odnalezienia w strasznym Schowkowym Mordorze chińskich ozdób bożonarodzeniowych przerosła nasze możliwości. Pełna dobrej woli, choć koszmarnie niewyspana, ugotowałam jajeczko, co oczywiście okazało się o jakieś 3 miesiące przedwczesnym nietaktem. Tradycja...daleka kuzynka, która wyemigrowała do Irlandii...
Było minęło. Bóg się narodził. Znowu.
Święta z innej perspektywy.Kwestia przejedzenia do rozpuku,tak bliska nam w okresie swiątecznym oraz bliska wszystkim fanom Monty Pythona, ma swoje źródło w naturze:
poniedziałek, 29 grudnia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.