Następnego dnia po weselu (który wskutek snu ma strukturę ciągłą i nie przypomina już sklejonego przez obłąkanego montażystę ciągu przerzedzonych stopklatek), umawiam się na rynku z Państwem M.. i jestem świadkiem tzw. dokrętek. Jak to na filmie – scen nie kręci się w porządku chronologicznym. Kamerzysta filmuje oświadczyny Pana M. ku Pannie M. w celu zdobycia jej ręki i pokrycia palca obrączką. Państwo Młodzi na obrączkach mają wygrawerowane zagraniczne wersje swoich imion, ale i tak to lepsze niż Żabcia&Kotek (bo słyszałam o takim przypadku animalistycznego ekumenizmu). Rzęsy Panny M. wyglądają w jasnym świetle dnia jak dwa nietoperze. Pytam, kiedy te nietoperze odlecą i okazuje się, że za jakieś 2 tygodnie, chyba, że się pójdzie do specjalistki kosmetologicznej i sprawi, że będą miały małe. Heh. Po chwili ja i moje wylniałe oczęta gnamy pociągiem w kierunku mojego warszawskiego światka.
Drodzy Państwo M, zanim skończę pisać tę weselną epopeję wam się już zapewne dziecko zrodzi, ale sami rozumiecie, że chrzestną nie zostanę. :)
Misja Świadek: odhaczona. Taa-dam. Spocznij. I spać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.