To już szósty dzień jak jogginguję wieczorami. Brzmi dobrze. A teraz erraty: nie wieczorami, tylko w nocy. Wczoraj o drugiej oddawałam się raczej energicznemu marszowi paradowemu, obawiając się, że bieganie o tej porze może zostać uznane za ucieczkę z radiem. Miałam też dzień przerwy z perwersyjnym dosiadaniem piłki rehabilitacyjnej – efekt bólowo-mięśniowy następnego dnia, o dziwo, okazał się nawet bardziej dokuczliwy. Samych sił i płuc starcza mi na dwie trzy, minuty, potem przerwa, wymachy, rozciągania na trzepaku i takie tam. Biegnąc mam w pamięci filmik instruktażowy z YouTuba, o tym jak należy unosić nogi, co robić z nogą, która cię akuratnie wyprzedza, a co z tą drugą co z tyłu. Trochę dziwnie ‘należy’ – biegnę jakby podskakiwała sprężynowo, no ale co my tam wiemy o bieganiu, wychowankowie złych stolicznych dzielnic, co to goniliśmy najwyżej autobus spóźnieni na ważne spotkanie albo uciekaliśmy co sił przed pijanym dresiarzem pełnym ku nas amorów. Co my tam wiemy w porównaniu z profesjonalną rasą biegaczy Nike. Biegacz Niki może sobie idiotycznie sprężynować w celu idealnej rzeźby musculusa lydkusa, podczas gdy my dajemy upust instynktowi samozachowawczemu w biegu o życie. No ale nadeszły czasy, gdy trzeba być pięknym i młodym oraz - żeby być produktywnym członkiem społeczeństwa – należy mieć też spory zapasik serotoniny, którąż to postanowiłam sobie wydzielić przez sport, zamiast przez czekoladę i papierosa. Ewidentnie czuję, że pobiegowa serotonina wydziela mi się w innej części fabryki, w oddziale „Sport czyni zdrowym”, a nie w „Wyrzuty sumienia i inne pierdy”. Samo bieganie jest nudne, pełne chodnikowej widowni patrzącej z politowaniem w zestawie z pieskiem i papieroskiem na twoją walkę o zdrowy tryb życia i oskarżającej cię w cichości ducha o inne bezeceństwa, jak wegetarianizm i może jeszcze przykładne płacenie podatków.
Ale uczucie błogości po takiej godzinie przebierania nogami– bezcenne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.