1 listopada, jak zwykle, wybieram się - sentymentalna niczym z XIX wiecznych romansów – na grób ex narzeczonego, który wybrał o punkt tylko gorszą dla życia związkowego wersję niż stypendium doktoranckie w Stanach – a mianowicie: permanentny wypad do Edenu.
Coroczne obkładanie jego marmurowej kołdry plastikowymi zniczami za 4,50 wydaje się gestem całkowicie zbędnym, ale trzymanie się tradycji kultywacji śmierci ma w sobie coś wzniosłego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.