Każdy z nas ma takie dni, gdy się
pioruńsko spieszy, a że musi coś zjeść, to wrzuca do ust bułkę/banana/batona i
gna gdzie go okoliczności zmuszają. Podobnie jest z książkami. Czasem nie ma
czasu na delektowanie się metafizycznym słowotwórstwem siedmiusetstronnicowej
cegły i naówczas wrzuca się na czytelniczy ruszt książkę –batona.
Książka-baton to kawałek niezłej rzemieślniczo i pożywnej
fabularnie, bez subtelności skrojonej i mocno zszytej historii. Gatunek
dowolny, od thrillera po tak zwaną literaturę kobiecą. Na kobiecego batona
jestem jednak za mało upośledzona i prędzej obgryzłabym sobie palce niż czytała
te życiowo domniemane dialogi damsko-męskie ze szczęśliwym miłosnym
zakończeniem. Ale kryminalny thriller z
super menskim herosem, który jak raz w tygodniu kogoś nie zabije to dostaje
swędziawki i ogólnie traumy? Why not.
Ostatnio miałam przyjemność
poznać w ten sposób Jacka Reachera,
bohatera kryminalnej serii książek autorstwa Lee Childa. „Ostatnia sprawa” to szesnasta część cyklu o przygodach genialnego
śledczego-wagabundy, a zarazem powrót do początków opisywanych wcześniej (acz czasowo
późniejszych) przygód Reachera. W „Ostatniej sprawie” (tytuł oryginalny:
„Affair”) jest on jeszcze majorem w żandarmerii wojskowej.
Akcja idzie tak: są trupy, trza znaleźć winnego, Jack nadchodzi, Jack nabruździ. Voila.
Akcja idzie tak: są trupy, trza znaleźć winnego, Jack nadchodzi, Jack nabruździ. Voila.
Opowiem wam za to czego się
dowiedziałam o Jacku. Mmm.
Jack jest bardzo zarośnięty, co pozwala mu na pracę incognito w
terenie, gdzie głową okoloną kłębem kłaków może główkować udając cywila. Tak
się też zaczyna jego ostatnie śledztwo z ramienia armii. Zostaje Jack wysłany
do miasteczka w pobliżu szkoleniowej bazy wojskowej, gdzie dokonano morderstw
na trzech olśniewających kobietach. Przy czym dopóki ofiarami były Murzynki, to
nikogo to nie interesowało, dopiero kiedy trzecią ofiarą padła Białaska, sprawa
zaczęła wymagać wyjaśnienia. Zatem te wszystkie głupawe amerykańskie filmy, w
których dziewczyna w potrzebie dzwoni na policje i mówi: „Jestem białą kobietą przed trzydziestką potrzebującą pomocy!”
wcale nie kłamią, tylko wciskają w policyjnych radiowozach akceleratory i
koguty.
Jack odżywia się byle jak,
głównie lokalnymi plackami i wypija hektolitry kawy, co nie przeszkadza mu
zachować ekstra-formy i potencji. Ma Jack niejaki problem modowy,
charakterystyczny dla armijnych samców, którzy przez całe życie byli
zobligowani do chadzania w mundurze: nie wie jak się ubrać po cywilnemu. Kupuje
kasztanoworóżową koszulę i cierpi (no nie dziwota: kasztanowo-różową? Aaa). Nie
bawi się w takie rzeczy jak pranie: jeśli ubrania się zużyją, to je wyrzuca i
kupuje nowe. Ubrania zużywają się kilka dni, dni obejmujące zróżnicowany
wachlarz aktywności fizycznej, kwestia jak przy tym wonieje nasz bohater nie jest
jednak poruszana. Zastanawiam się jednak czy te przyzwyczajenia nie są jednym z
powodów, dla których armia z Jacka zrezygnowała: może był oficerem, który miał
największe i druzgocące armiję finansowo zużycie mundurów ;)
Jack Reacher i olśniewające kobiety
Jack spotyka na swej drodze same
OLŚNIEWAJĄCE kobiety - większość martwych, ale też niektóre żywe. Doprawdyż,
jeśli w regionie nie ma olśniewających kobiet, to Jack się tam na bank nie
pojawi, to poniżej jego męskiej godności. Dla dobra śledztwa z żywymi
olśniewającymi kobietami Jack zażywa stosunków, ściągając z nich staniczki i
majteczki (majteczki koniecznie z paseczkami!). Bardzo bym chciała zajrzeć do
oryginału powieści, żeby sprawdzić czy to aby nie tłumacz tak zinfantylizował
kobiecą bieliznę. Ten sam tłumacz który nie zna synonimów dla słowa olśniewający, niezależnie czy chodzi o
płeć piękną czy samochodowe reflektory.
Może to kwestia rozmiarówki w
armijnym slangu? Może chude kobitki noszą staniczki i majteczki, kobiety o
normalnej budowie ciała staniki i majtki a kobiety XL biusthaltery i majciochy?
W końcu armia USA to jedna wielka zagadka.
Jedną z żywych olśniewających
kobiet jest miejscowa pani szeryf. Jack olśniewającą szeryfę grzmoci lubieżnie
obok torów szybkobieżnego, towarowego pociągu. Ja rozumiem, że w armii jest
umiłowanie warunków polowych, ale to jest absolutnie skandaliczne pogwałcenie
zasad BHP i wcale nie żałuję, że armia takiemu łamaczowi w końcu podziękowała.
Ogólnie Jack ma jakąś seksualną obsesję pociągową, bo w powieści zawsze
dochodzi, gdy nadjeżdża pociąg (sic!). Pociąg amerykański jest punktualny, więc
można się tak zabawiać. Gdyby Jack stacjonował w Polsce to miałby nie lada
problem.
Sobotni wieczór rozkoszy Jacka
wygląda tak:
„Pochyliła się i pocałowała mnie. Poszedłem zmyć z rąk ślady krwi.
Potem się kochaliśmy. Pokój zaczął się trząść jak na zawołanie. Szklanka na
półce w łazience zadzwoniła, podłoga dygotała, łóżko trzęsło się i
podskakiwało. A potem pociąg przejechał”.
Rispect, Jack. I chwała hamerykańskiemu
kolejnictwu.
Więcej o pociągach pisałam i obrazkowałam tu [klik]
Więcej o pociągach pisałam i obrazkowałam tu [klik]
Drugą zdiagnozowaną u Jacka
obsesją, jest ta na punkcie kłaków. Już wspominałam, że nasz bohater ma niechęć
do golenia i strzyżenia. A co do kobiet:
„Z bliska pani szeryf okazała się piękną kobietą. Naprawdę piękną.
Wysoka, olśniewające włosy. Sam koński ogon ważył pewnie ze dwa kilo. (...) W
jej oczach wciąż było światło. Nie tylko odblask prędkościomierza caprice’a”.
Zapamiętajcie sposób na armijny
podryw: garbimy się, jakby kilogramy kłaków bardzo nam ciążyły. Z braku świecącej
deski rozdzielczej auta, świecimy se w oczy komórką. Byle nie wyglądać łyso i
matowo. Kobieta musi olśniewać!
Kobieta powinna też arcydziarsko
trawić:
„Zjadłem więc mój placek. Ona zjadła burgera i frytki, przez większość
czasu patrząc mi w oczy. Była szczupła. Musiała miec przemianę materii jak
reaktor atomowy.”
Noszkurwa, to jakieś science-digestive-fiction.
Jack Reacher i produkcja trupów
Jeśli Jack w tygodniu kogoś nie
zabije doznaje traumy i skurczu mięśni. Ale spokojna głowa – w tej jednej przygodzie
śledczej, w której, przypominam, na początku mamy 3 truchła olśniewających
kobiet, Jack doprodukowuje własnoręcznie jeszcze 4 nowe trupy męskie (dwa
skręcenia karku, jeden celny strzał i jedno śmiertelne nadzianie na łokieć. Tak
– łokieć!). Co jak dla mnie jest wątpliwym bilansem sukcesu śledczego, ale co
ja tam wiem o armii.
„Wynik starcia zależał od tego jak bystry okaże się przeciwnik.
Przetrwał Wietnam, wojnę w Zatoce i lata pentagońskich niedorzeczności. Nie da
się tego zrobić będąc bezmózgowcem. Nie groziło mu zapewne, że zdobędzie
Nagrodę Nobla, ale był bystrzejszy niż przeciętny niedźwiedź. I to mi pomogło.
Trudniej walczy się z kretynami. Nie sposób przewidzieć, co zrobią. Ale
inteligentni ludzie są przewidywalni.”
Zapamiętajcie żołnierską definicję
inteligencji: to pomiędzy niedźwiedziem a Noblem, hm.
„Facet wyszczerzył się w uśmiechu (...). Nacisnąłem spust. Broń
świetnie zadziałała. Po prostu świetnie. Strzał trzasnął, syknął, echo
przetoczyło się po okolicy. (...) Konus upadł wyprostowany, luźno podskoczył i
rozlał się w splątany kształt bez kości, jak to się zdarza tylko z ludźmi
zmarłymi niedawno i gwałtowna śmiercią.”
Zapamiętajcie sposób na reacherowy
safer-vivr: Będąc konusem nie szczerzymy się w pobliżu Jacka. Na wszelki
wypadek nie radziłabym też krytykować wymagającej prania kasztanowo-różowej
koszuli.
Lubię książki, z których dowiaduję
się czegoś pożytecznego albo które inspirują mnie do poszukiwań w dziedzinach,
które mnie dotychczas nie interesowały. Gdy byłam małą dziewczynką przeczytałam
‘Tożsamość Bourne’a’ i się dowiedziałam, że faceta najłatwiej rozbroić kopiąc
go w jaja. Potem mama musiała chodzić do mojej podstawówki i zapewniać, że
rozważy nawrócenie mnie na lekturę Ani z Zielonego Wzgórza i Emilki ze
Srebrnego Nowiu. Po lekturze „Ostatniej sprawy” zapoznałam się z kodem oznaczeń
i wiem już jak się dostać do dowolnego pokoju w Pentagonie, czego nie mogę
(nadal!) powiedzieć o jakimkolwiek polskim urzędzie. Dowiedziałam się też jak
skutecznie skręcić kark oraz zabijać łokciem. Niech no teraz jakiś olśniewający
babiszon wepchnie się w Biedro bez kolejki, ha!
Tymczasem powstała pierwsza ekranizacja, gdzie w rolę Jacka wciela się, no cóż, Tom Cruise. Wyszedł emocjonująco odmóżdżający klon Mission Impossible. Wartka akcja, intrygi i truposze, a nawet kilka niekurtuazyjnych seksistowskich żarcików, haha. Radziłabym agentowi Toma pogadać z oświetleniowcami, żeby olśniewali go jakoś tak mikrzej, bo ta sflaczała szyja pińćdziesięciolatka na tle arcyheroicznych wyczynów nie wygląda realistycznie, hm.
Dziękuję za uwagę.
Jeśli ktoś ma jakieś porady w kwestii następnego batona to proszę radzić. Nie mam chwilowo czasu na pełnowartościowe posiłki literackie.
Tymczasem powstała pierwsza ekranizacja, gdzie w rolę Jacka wciela się, no cóż, Tom Cruise. Wyszedł emocjonująco odmóżdżający klon Mission Impossible. Wartka akcja, intrygi i truposze, a nawet kilka niekurtuazyjnych seksistowskich żarcików, haha. Radziłabym agentowi Toma pogadać z oświetleniowcami, żeby olśniewali go jakoś tak mikrzej, bo ta sflaczała szyja pińćdziesięciolatka na tle arcyheroicznych wyczynów nie wygląda realistycznie, hm.
Dziękuję za uwagę.
Jeśli ktoś ma jakieś porady w kwestii następnego batona to proszę radzić. Nie mam chwilowo czasu na pełnowartościowe posiłki literackie.
Nie dla mnie to-to!
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa tego nadziewania na lokiec.
OdpowiedzUsuńNo i milo sie dowiedziec, ze jestem intelygetna, co nie, no bo miedzy niedzwiedziem a Noblem mieszcze sie chocby dlatego, ze umiem czytac i pisac.
Ale ze Tom Cruise??? Jako zaklaczony, spocony i chutliwy samiec? To sie usmialam !!! :)
Między Noblem a niedźwiedziem mieścimy się wszyscy, nie ma z czego być zadowolonym, eh.
UsuńCóż, za Tomem pewnie bezproblemowo przyszły piniążki na ekranizację, taka karma hollywódzka. Mogli dać Bena Afflecka, więc może nie ma co narzekać.Przydałby się zastrzyk świeżej krwi i nieopatrzonej facjaty, no ale, wiadomo.
Tomcio wykupił prawa i sam sobie zagrał niestety dla pierwowzoru, którego ja akurat lubię.Ale chyba im więcej części tym słabiej,nawet Marek Krajewski z Popielskim mnie rozczarował
UsuńRisercz, jak zwykle genialny!
OdpowiedzUsuńKoniecznie trza sprawdzić wersję oryginalną. Coś mnie się zdaje, że ten pociąg to jechał w drugą stronę ;-)))
Do szyi Cruisa bym się nie czepiała, jak ktoś przetrwał Wietnam to powinien być w wieku... eee... Seana Connery??
Riczer, nie risercz ;)
UsuńEe, zdaje się że ani Tom ani Jack nie tylko nie przetrwali Wietnamu,co byli naówczas co najwyżej poczęci. Szyja nadal szkaradna i ten cruisowy uśmieszek pt "Mam zakontraktowane wypełnianie sobą kadru przez 80% czasu, hahaha!"
Jak dla mnie, to obaj panowie i Ben i Tom mają uśmiech pt - "nic na to nie poradzę, że taki jestem boski" .
UsuńSłuchałam audiobooka Lee Child w wykonaniu Jana Peszka i odniosłam wrażenie, że główny bohater ma pracowicie utoczoną przez autora aurę dobrego, niezniszczalnego amerykańskiego produktu, któremu nie dorównają współczesne podróbki- te pożałowania godne młode samce. Chłoptasie owszem silne, umięśnione, z gangsterską lub sportową zaprawą, ale nieukształtowane i co gorsza nieoszlifowane na diament przez Przesławną Amerykańska Armię.
Ani taki nie pomyśli, ani w kluczowej scenie nie użyje taśmy klejącej i szarych komórek do przechytrzenia trzech najgorszych oprychów z włoskiej mafii, ani nie zna tajemnych punktów w ciele człowieka, które precyzyjnie uciśnięte wyłączają z życia lub świadomości, ani taki mięczak- bejsbolista jeden nie wykąpie się w 7min i 30sek w półlitrowej butelce wody, ani strażnika w Pentagonie nie przechytrzy powołując się na pokrewieństwo z kuzynem o nazwisku Brown, ani nie wywiedzie w pole zastępu agentów FBI, tylko będzie próbował trafić naszego szparkiego na umyśle Jacka w szczękę.
OOooo Jackowi nawet jest ich szkoda, kiedy ich tak zabija tuzinami w jeden wieczór walcząc o sprawiedliwość na tym świecie.
Reasumując Cruise i jego szyja są ZA MŁODZI.
Poruszyłaś bolesny dla mnie wątek.
UsuńJestem niepocieszona, że żaden z tych megasamców czy oponentów nie używa taśmy klejącej.
Taśma klejąca to dla mnie, jako gospodarnej Zosi-samosi, absolutny fetysz, niestety od czasu MacGuyvera nieobecny w warstwie praktycznej (rozpadnięty karabin, dziurawa kamizelka, dwupak z granatów). Taśma jest tylko w scenach, gdzie źli bandyci klajstrują nią usteczka olśniewających kobiet, by nie darły ryja. Oprócz aj-cosiowych cudów elektroniki, nie ma w tych filmach żadnych życiowych gadżetów.
Jack wyposażony w taśmę klejącą uwije opaskę uciskową i 120kg bejsbolistę do podłogi przyklei i zamiast szwu septycznie na twarz założy. Numerów z gumą do żucia przeciw szybkostrzelnym pistoletom nie zarejestrowałam, ale nie traćmy nadziei!
UsuńCholera, takich batonów to nawet ja nie umiem naprodukować ha ha. Ale czytać Twoje ich opisy - to jak się ich najeść na cały rok ;-).
OdpowiedzUsuńToma lubiłam za młodu, na starość jakoś mi przeszedł...
Batonów, obawiam się, było więcej.
UsuńJeśli nie jesteś w wieku Toma, nie używaj słowa starość, dobrze ci radzę.
Hahaha
UsuńNie popełniłam jeszcze czytelniczego zbliżenia z Lee Child, ale byłam do suchej nitki pewna, że to jest kobieta... I w ten sposób cały świat runął mi na głowę ;-)
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro, iż założyłaś, że autor o pseudo Le Dzieciątko może być kobitką ;)
UsuńRewelacyjna nazwa książka-baton.
OdpowiedzUsuńW chwilach zmęczenia oglądam też filmy-batony, żeby odreagować ot.
Opisy wyczynów głównego bohatera i próba urealistycznienia jego postaci bardzo mnie wciągnęły.
Ale wiesz co, w filmach, a więc i w książkach większość kobiet jest olśniewająca. Inaczej runąłby cały przemysł show businessu, bo z czego utrzymywaliby się chirurdzy plastyczni w Hollywood, jeśli okazałoby się, że kobiety czy mężczyźni mogą wyglądać w miarę normalnie?!
Na tym polega batonowość: im durniej, tym weselej :)
UsuńAktorki mogą być olśniewające - wybaczam w ostateczności. Ale JEDEN przymiotnik dla określenia wszystkich kobiet w książce? To jest najszkaradniejsza, bo matrycowa, postać mizoginii, podstępnie udająca zachwyt, choć w istocie uprzedmiotowiająca.
Nie mogłabyś pisać zachęcających opisów na ostatnią stronę okładki. Po przeczytaniu Twojego jestem ubawiony i nasycony smakowitymi frazami, jak choćby lubieżnością przy szybkobieżności, ale książki bym nie kupił. Kompletnie mnie nią nie zainteresowałaś. Więcej, mam wrażenie, że to jakiś chłam. Nie, nie, Leszka Detyny nie wezmę do ręki.
OdpowiedzUsuńChłam nie chłam, ale z jakimi nakładami, ekranizacjami, tomkruzami. I na życie starcza.
UsuńJa nie wiem Ove co by cię zainteresowało, skoro nie przygody menskiego Jacka.
Trupsy, kobitki, intrygi są. Są pociągi i nawet jeden helikopter - blackhawk. Nie ma za to zasad BHP. Czego ty doprawdyż chcesz od literatury, hm.
Mnie też nie ciągnie do tej lektury mimo, że w Biedrze pono teraz ze 3 książki Lee będą... A wiadomo, tanio będzie to brać trzeba ;-)
UsuńAleż to proste. Od literatury chcę opowieści o duszy człowieka. Kobitki wolę oglądać niż o nich czytać. Już nie wspomnę, że dotykać
UsuńOve, jestem prawie pewna, że skrót i rozbiór treści wykonany przez Inwentaryzację ma w sobie więcej duszy niż sama powieść :-)
Usuńnie mam.
OdpowiedzUsuńale czego? przemiany materii jak reaktor atomowy czy umiejętności zabijania łokciem?
UsuńTu nikt nie ma.
Widzę z tego, że mój sposób na szybką słodką przekąskę jest całkiem dobry. Jak mam chęć na batona, sięgam po sprawdzonych: Chandlera, Joe Alexa, a nawet Conan Doyle'a. Sklerozę mam taką, że nie pamiętam, jak się kończą, a przyjemność czytania jest spora.
OdpowiedzUsuńHm, Chandler, to jakoś godniej brzmi mimo wszystko :)
UsuńNo cóż,kiedyś to się ziemia trzęsła,a teraz w dobie miniaturyzacji wszystkiego, to tylko pociąg przejeżdża ...
OdpowiedzUsuń~`a
Coben! Bierz Cobena! Wchodzi jak bulka z masłem :)
OdpowiedzUsuń