niedziela, 14 lutego 2010

Podwarszawski obóz jeniecki

Wizyta u znajomego małżeństwa z dzieckiem. On zachował jeszcze cechy ludzkie, ale ona zmieniła się całkowicie w podmiejską maszynę-matkę, T-1000 dla podtrzymania życia i dobrego samopoczucia dwulatka, zwiadowczy radar skierowany ku podłodze. Kiedyś znałam jej ludzkiego avatara, człowieka z funkcjami ogólnohumanistycznymi, dziewczynę - a może zresztą od razu – kobietę. Podejrzewam, że to właśnie ten typ - urodziła się nie jako niemowlę, ale dziewczyna, po 10-tym roku życia została kobietą, a od 15-nastego znała już profil swojego powołania i kolejne etapy losu: żona, matka, matrona. I widać tak się spełnia. Wielbi swoje dziecko i nie odstępuje go na krok. Nie mogę ironizować, bo to w końcu więcej zrobiła dla przyszłego pokolenia niż ja (ograniczam się do sporadycznego recyklingu), a mianowicie: stworzyła jego przedstawiciela. Dziecko to przyszłościowa inwestycja, to morze nie odkrytych możliwości i nadziei, podczas gdy ja, opiekująca się dla odmiany babcią, jestem jedynie sentymentalnym kustoszem muzeum śmierci.

Jestem pod wrażeniem tej zmiany. Czy naprawdę nasze geny są tak ważne, że należy przelać je w młodsze naczynie i całkowicie przestać się zajmować potrzebami starego? Podwarszawski obóz jeniecki – oto małżeństwo, które wcześniej, jako para, było w centrum wydarzeń. Nie chciałabym, żeby moje dziecko było taką towarzyską kukułką.
Niestety u ludzi, którzy zawsze wszystko wiedzieli efekt macierzyństwa wzmaga jeszcze to przekonanie a zarazem powoduje postawę patrzenia z góry. Zdania można mieć różne, o wszystkim można też porozmawiać, ale jeśli ktoś się rozmnożył, a ty nie, to jest to fakt bezdyskusyjny i od razu masz 100 punktów na minusie, cofasz się na początek gry i czekasz dwie kolejki.
Znajomy singiel, z którym gościłam, podsumował weekend przewidywalnie: „Skurczyły mi się jądra”.
A co do gościnności gospodarzy to pani domu tak usilnie kładła nas w jedno posłanie i to tyle razy, że byliśmy zmęczeni własną konsternacją. I co jeszcze? Co mielibyśmy począć, żeby entuzjastycznie wyrazić poparcie dla tego modelu prorodzinnego życia?
Ten weekend to właściwie smutna historia o wizycie dwóch singli, którzy nie odnaleźli jeszcze swojego powołania u pary, która nie ma czasu na nic innego oprócz zaspokajania roszczeń swojego powołanego na świat potomka.
Jednakowoż jeśli mogę się wspólnie pośmiać, powymieniać anegdoty i smacznie zjeść, to absolutnie jestem na TAK! ;) a także dysponuję zaproszeniami na rewizyty.

....................

Potomek pary nad Potomakiem
Chciał ciastek, ale objadł się smakiem
Dostał brokuły oraz marchewkę
Warzywa zdrowsze! Już znał tę śpiewkę
Więc został kulinarnym pismakiem.

Pamiętam, że w czasach podstawówkowych to mieliśmy prikaz pisać dużo limeryków, żeby ćwiczyć język giętki. Najlepsze były te zdrożne, szybko pisane. Szkoda, że to jakoś znikło. Tak mi się jakoś skojarzyło.
Teraz jak jadę autobusem to nie układam limeryków, tylko ćwiczę mięśnie kogla-mogla. Zgroza!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...