Obiad u G., na który, oprócz min. mnie, zaproszona jest też D.
Na poprzedniej kolacyjce D. na pytanie, czym się zajmuje, odpowiedziała uśmiechem złamanym grymasem, wypuszczeniem z płuc powietrza, oraz machnięciem ręki, jakbym była natrętną muszką-owocówką, a nie nowopoznaną osobą, która może wymagałaby odpowiedzi. Muszę przyznać, że bardzo mi się to spodobało i od tamtej pory, poznając ludzi, którzy na pierwszy rzut oka wydają się do mnie podobni - czyli ekstrawertycznie bezpośredni – zawsze po pytaniu o zawód staram się tą metodę stosować ( pamiętając jednakże o kolejności: uśmiech złamany grymasem, wypuszczenie powietrza, machnięcie, ponieważ zmiana kolejności daje efekt zgoła inny, jakbyśmy rzeczywiście opędzali się od owadów, albo mieli duszności). Metoda ta niezwykle podbija moje notowania ;) , więc do D. jestem nastawiona bardzo edukacyjnie.
Tym razem rozmowa dotyczy podróży. No i cóż. Choć różnica między pouczającą rozmową ze światowym człowiekiem, a tego człowieka bezkresnym jak ocean autoepatowaniem bywa, w rzeczy samej, delikatna, to jednak wyczuwalna. Całe to wykrzykiwanie D.: „Mieszkałam tu w roku. X!”, „Byłam tam w roku Y!”, po rzuceniu dowolnego światowego miasta nosi znamiona jakiejś desperacji. No nic, tylko wyjąć mapę świata i wpinać pinezki, gdzie też była D., o ile domowego zasobu pinezek starczy, bo może trzeba będzie pojechać do Makro i dokupić ;)
Do tego dochodziły też kwestie eksklamacyjne, podszyte frywolną pełnią możliwości: „Jeźdźmy do kraju Y.!”, „Wynajmijmy mieszkanie w kraju X.!”, co jest konstruktywne, gdy planuje się wspólną podróż wakacyjną, ale niekoniecznie wtedy, gdy tylko trawi się po posiłku.
Czy to możliwe, że tak dawno nie włóczyłam się po zagranicy, że stałam się przewrażliwiona na punkcie mizoginicznej światowości innych osób? Możliwe. Prawdopodobne.
Ale raczej to brak obycia z osobami, które, starsze od nas i wyposażone przez lata doświadczeń w zadowolenie z życia, pewność siebie i poczucie własnej wartości, w naturalny sposób przejmują kontrolę nad grupą, siedząc u wezgłowia stołu i wymachując szparagiem niczym berłem.
My, którzy przeżyliśmy nasze życie ciekawie.
My, którzy nie mamy telewizorów, tylko 1% w Polsce.
My, którzy robimy w kulturze i podróżujemy po Europie, nie tylko dla siebie samych, w sumie, ale też dla tych kolacyjek, żeby móc krzyknąć: „Byłem!” i oszołomić oszołomów, którzy nie byli.
Czyli mnie ;)
Mamusiu! Ja też chcę być królową podwieczorku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.