Wszystko było jak należy: dużo
miejsca, smaczne strawy, ciecze astralne nie będące kawą oraz kawa również na
szczęście też. Blogerki były piękne a blogerzy szarmanccy. Oraz a także na
odwrót. Okutana na cebulę z niekłamanym podziwem patrzyłam jak rozebrane do
sukienek na ramiączkach blogerki dygotały niczym posiadaczki choroby Parkinsona
na mroźnym, grudniowym powietrzu, paląc papierosy. No ale nie po to się jedna z
drugą tak wyszykowała, żeby to zakrywać przed oczami blogowej konkurencji jakim
puchowym ortalionem, nieprawdaż.
Blogerki miały (w dowolnej
kolejności): krwistoczerwone usta, ćwieki, kaskady lśniących włosów, stylowe sukienki, fantazyjne czapki, stosownie
intrygujące hasła na T-shirtach, złote buty, szalone manikury. A blogerzy mieli
całą resztę. Tyle w skrócie.
A teraz foty.
Specjaliści od wyszukanych outfitów prezentowali przeciwstawne krańce amplitudy stylu ...
(dlatego relacja postuje się z dwudniowym poślizgiem - musiałam zabłysnąć tym zdaniem, hyhy)
Najbardziej podobały mi się
oczywiście czujnie dobrane do profilu imprezy swetry świąteczne.
Normalnie popierałam
przyprowadzanie na imprezy dużo młodszych od nas, a nawet szokująco nieletnich,
młodzieńców, poniżej jednak mamy przykład parentingowej mamy z synem.
Szkoda tylko że na sali głównej było
tak ciemno, żeby aby kogoś zapoznać należało mu zrobić, a następnie obejrzeć, zdjęcie
z fleszem, ażeby wiedzieć do kogo się w ogóle mówi. Ponadto można było
ponakładać sobie na talerz pierniczków w przekonaniu, że to minipaszteciki, heh ;)
Byli blogerzy parentingowi, blogerzy
kulinarni, blogerzy (jak ja) typu mydło&powidło, co się teraz szumnie zwie
lajfstajlem, blogerzy marketingowi, blogerzy od kotów oraz blogowi celebryci.
Oraz trochę piarowców, o czym za chwilę.
Jedzenie był tak zabójcze, że aż potrafiło orgiastycznie zdeformować fejsa ;)
Szafiarki kusiły czym chata bogata a plecy gołe.
Rozmowy zaczynały się od
przedstawienia się z imienia oraz obowiązkowego pytania:
- Skąd jesteś?
Na co niektórzy reagowali podając
nazwę bloga a inni miasto pochodzenia (na co byłam przygotowana – ha).
I tutaj muszę dodać, że w takich,
głośnych i tłumnych okolicznościach najlepiej sprawdzają się krótkie i
chwytliwe nazwy jak Mamabloguje (parentingowy), Kasiapiecze (kulinaria),
Lusiciecze (tematyka kobieca ;).
Niestety nazwa In-wen-ta-ry-za-cja-kro-to-chwil nie jest taką nawą i rozmówcy mi często gdzieś w okolicach recytowania 5 sylaby zaczynami ziewać, co i tak nie było reakcją najgorszą, bo niektórzy pytali np:
Niestety nazwa In-wen-ta-ry-za-cja-kro-to-chwil nie jest taką nawą i rozmówcy mi często gdzieś w okolicach recytowania 5 sylaby zaczynami ziewać, co i tak nie było reakcją najgorszą, bo niektórzy pytali np:
- Co to jest krotochwil?
No i tłumacz teraz, panie, jak
sam nie wiesz, heh ;)
Zpiarowcami był pewien kłopot.
Osoby bloga nie posiadające mówiły iż bloga nie posiadają - odbierało się takim
wówczas darmowego drinka i strawę i sprawa była załatwiona ;). Ale piarowcy wili
się jak piskorze na rozgrzanej patelni, jakby byli ponad te niepoważne w sieci
czasutracenie jakim jest blogowanie. Paląc papierosa byłam świadkiem jak
bezpośrednia blogerka parentingowa, robiąc to, co na takiej imprezie rozbić
należało, czyli pytając o blogowe namiary, pociła się strasznie, starając się
wyciągnąć z takiego jednego piarowca cokolwiek udającego składową pogawędki.
Przypominało to próbę wpełźnięcia na krę w czasie sztormowej burzy fochów –
impossible. Ponoć każdy wypalony papieros skraca nam o 10 minut życie, a tu
trzeba było tracić jeszcze dodatkowe 5 minut wieczoru na te całkowicie zbędne ambarasy.
Drodzy piarowcy! Ja rozumiem, że macie poważną pracę w której skład wchodzi
bywanie na takich niepoważnych imprezach, no ale trochę dystansu by się
przydało, ju noł?
Z
[UPDATE: Okazało się, że chodziło jednak o fochy nie rozpoznanych w trakcie eventu sławnych blogerów, co czyni owe sytuacje kuriozalnie dla mnie niezrozumiałymi. Ąę?]
Reszta na szczęście była otwarta i skłonna do pogawędek a nawet dysput.
Reszta na szczęście była otwarta i skłonna do pogawędek a nawet dysput.
Dowiedziałam się np od blogerki
kulinarnej, że jest ok 7 tysięcy blogów kulinarnych. A od parentingowej,
że jest około miliona blogów parentingowych, co jawi mi się dziwnym nieco,
ponieważ jeść w końcu musimy wszyscy, nawet 3 razy dziennie, a rozmnażać się to
już niekoniecznie przecież, zwłaszcza, że panuje demo niż.
Zastanawia mnie też jeszcze jedna
sprawa. Brak tradycji przedstawiania sobie ludzi. Zwyczaj wymarły jak dinozaury, jak dygnięcia i ukłony. Jeśli spotykam
znajomą blogerkę stojącą z jakąś blogerką mi nieznaną, to mogę postawić roczne
dochody i dorzucić nerkę, że ta moja znajoma nas sobie nie przedstawi. No way.
Bo i po co na co? Wszystko trzeba samemu, do asertywnych (i piarowców :) świat
należy. Podstawiasz nogę, wyciągasz grabę i ordynujesz uśmiech na fejsie, w
przeciwnym razie będziesz się czuł jak na pararodzinnej imprezie po latach –
niby coś dzwoni, ale gdzie?
Nie uważam, że jeśli jakaś
tradycja zanika, to znaczy, że jej użyteczność zweryfikował czas. Myślę, że
takie zaniki zweryfikował raczej kryzys gospodarczy – poszerzanie grupy
wzajemnej adoracji, czy to blogerskiej czy innej, jest możliwe, gdy na rynku
jest więcej miejsca. Tymczasem u nas miejsca są dawno obsadzone a takie imprezy
bardziej sprzyjają utwardzaniu już zadzierzgniętych znajomości niż poczynianiu
nowych – no bo gdzie, nie w tej ciemnicy chyba? Bez interaktywnych zabaw rodem
z weselisk więcej się nie da.
Co za szczęście, że piszę to z
perspektywy wesołego mikrobloga bez pretensji do piniążków :)
I nie krytykuję, skądże znowu,
było bardzo sympatycznie, po prostu wdrażam się w tryb blogowych spotkań w
realu. Zwłaszcza takich z koncertowo koncertową oprawą muzyczną.
Sesje łazienkowe w damskim klo
powodowały zatory, i trzeba mi było iść korzystać z męskiego wucetu, co
zaowocowało spostrzeżeniami, iż blogerzy są dobrze wyposażeni (co za ulga! ;)
Blogerzy pozowali chętnie i bez
skrępowania szczerzyli się w obiektyw. Na wypadek jednak gdyby ktoś miał (jak
ja) jakieś ąę co do upubliczniania swojego wizerunku, zdjęć nie podpisuję.
Kto wie, ten wie.
Kto wie, ten wie.
Hah. Poszłabym dla dygoczącego towarzystwa, bo mi się krąg dymkujących zawęża. Pomna na przyszłość, zabiorę noktowizor
OdpowiedzUsuńTeż mogłam wziąć i zaszpanować, a nie potem marudzić, fakt.
UsuńA mnie powaliło przed imprezą, toteż niestety tym razem nic pokazać nie mogłam. Obiecuję sobie, że będę zdrowa za rok! :)))
OdpowiedzUsuńBuziaki
Alejakto? A Blogowielkanoc (czy tam Wielkabloganoc) to pies? ;)
UsuńA teraz przyznawaj sie, na ktorym zdjeciu jestes! :)))
OdpowiedzUsuńNo właśnie!
UsuńNo właśnie, właśnie!
UsuńWidzę że tu nikt w towarzystwie kryminałów nie czytuje, dałam wszak aż nadto czytelne wskazówki, heh.
UsuńPoirot się w grobie przewraca ;)
No to ja juz wiem! Jedna taka tylko :)))
UsuńOkutana w ortalionie tylko jedna jest. Pomieściłaby swój wizerunek? Czyżby?
UsuńKurcze, dlaczego mnie nigdy nie ma na takich imprezach, nikt mnie nie zaprasza, nikt mnie nie lubi, głowa mnie boli, mam alergię na tłumy...
OdpowiedzUsuń...a! To pewnie dlatego!
Opanuj zatem sztukę wpraszania się do stolicznych blogznajomych, zabieraj rodzinę i lansuj się, chłopcze.
UsuńMasz rok na opracowanie strategii.
Ja bym tam może i poszła ale w czapce niewidce, bo bym się generalnie czuła jak piąte koło u wozu. Albo niewypał powojenny. Albo po prostu jak mysz bez miotły - a mysz bez miotły - wiadomo... ;)
OdpowiedzUsuńTekst jak zawsze mistrzowski. Fajny i niepowtarzalny z Ciebie Krotochwil. Więc trwaj nam tu ciągle i wciąż i wielokrotnie - rzecz jasna.
Kim są Ci piarowcy???
Amisha! To ja chciałam to wszystko napisać! Inwentaryzacja, potraktuj tę jakże niemiłą sytaucję tak, jakbym też napisała to samo co Amisha, tylko że niestety, obawiam się, gorzej... (Amisha- buziaki! ) ;-)
UsuńW niektórych przypadkach piąte koło może okazać się tym najbardziej strategicznym, hm.
UsuńKalino, no to trzeba szybciej pisać te komentarze, a nie robić potem dym, nieprawdaż :)
Ops... Kalinko, usunąć wpis i dać Ci szansę??? Ja przeważnie nikomu nie lazę w paradę (bo wiesz, gdzie najlepiej czują się myszki LOL (nie mylić z czcigodną Myską). Zresztą porozumienie w tej sytuacji uważam za najważniejsze. Pierwszeństwo sobie darujmy. Ostatecznie jako myszy niekoniecznie musimy brać udział w wyścigu szczurów hihi. Odwzajemniam buziak i liczę, że nasza piewczyni niezwykłych krotochwil nie "zinwentaryzuje" nas za to pod odpowiednim katalogiem........... ;)
OdpowiedzUsuńStawiam dolary przeciwko orzechom, że jeśli zobaczymy Inwentaryzację na jakimś zdjęciu, to będzie to tył głowy z pasmem włosów i kawałkiem kołnierza od swetra z wielbłądziej wełny, owiniętego dodatkowo podhalańskim szalem boa, czyli nie z piór, bynajmniej.
OdpowiedzUsuńKażdy prezentuje co ma najlepszego, a mój tył głowy jest wybitny. Tam właśnie siedzi i stuka Krotochwil.
UsuńPrzeciez to byl dzieciol!
UsuńHej! Nie odpowiadasz mi na wiadomość na fejsie, a ja muszę muszę się upomnieć o to, żeby się zgadać - wszak wyżydziłem dwa fajki, right?
OdpowiedzUsuńJeśli nawet jedną wysępiłeś to sukces wymagający wpisania do cv w rubryczce 'osiągniecia'.
UsuńGdyż jestem bardzo skompa ;)
Sawiuszu, jeśli będziesz używał takich druzgocąco niepoprawnych politycznie określeń to twoja lajfstajlowa przyszłość może stanąć pod znakiem zapytania ;)
ubawiłaś mnie ta potrzebą jedzenia i rozmnażaniem ;)
OdpowiedzUsuńblogerka parentingowa zdradzi ci pewien sekret: prowadzi też bloga kulinarnego, ale o tym sza bo reszta rzuci sie na mnie jak sępy bym przepisy podawał lub co gorsz gotowała ;)
Czyli i rozmnażanie i gotowanie, co za pełnia!
UsuńKobieta we mnie czuje się teraz jak niedojda ;)
Ważne jak się czuje twoje wewnętrzne dziecko. A trzy blogi to heroizm a nie niedojdyzm, raczej.
UsuńMęski sweterek w reniferek - bossski!!!
OdpowiedzUsuńO tak, a za potrząsanie dzwoneczkami na klacie dodatkowy plus dla zacnego właściciela tegoż :)
UsuńMiło było i Ciebie poznać! Chociaż jak już wspominasz to byś linkiem dorzuciła :D (Mama Bloguje - staty byś mi zwiększyła :D)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą czy jest jakaś szansa na te zdjęcia? Dziwnym trafem nawet nie pamiętam, ze ktoś je robił (WTF? -pijana nie byłam)
Jak mi powiedział pewien męski blogcelebryta - 'każdy sam musi pracować na swój sukces', więc nie ośmielę się mu robić w brew, zwłaszcza, że to jedyne co ma bujne, nieprawdaż ;)
UsuńA tak serio: zdjęcia będą jak dojdą.
Wyjątkowo ładna relacja :) Mnie tam nie było, bo robiłam za Śnieżynkę na jarmarku, a czuję się jakbym wszystko widziała i wiedziała i czuła. No może jednak tego jedzenia brak ;)
OdpowiedzUsuńOj, brak, zwłaszcza, że jesteśmy w fazie "Nie jedz tego, to na święta!'
Usuńzacna relacja!
OdpowiedzUsuńDziękuję, to mój ulubiony przymiotnik ;)
UsuńHehe, dobrze, że znamy się też z widzenia
OdpowiedzUsuńpanowie śmieszni
Z widzenia, ale nie z lansowania - tym cenniejsze :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSynka mogła kobita przyprowadzić, tylko czemu akurat tego? Niespecjalnie jest na czym oko zawiesić:).
Usuńeeee trzeba było brac płaszcz na fajka, ja tak robiłam i mimo sukienki na ramiączkach ( w środku było goaco!) nie dygotałam ;)
OdpowiedzUsuń*gorąco ;)
OdpowiedzUsuńCzyli rozumiem że można na ciebie wołać 'hot chick' ;)
UsuńWiedziałam, że ty to ty! Cały czas tak myślałam, ale mówię, nie przyznam się, bo jeszcze się wydurnię :P
OdpowiedzUsuńWziąwszy pod uwagę jak tobą z zimna telepało nie spodziewałam się dodatkowo wydurniania, fakt ;)
UsuńKurcze blade, środek tygodnia, rano do pracy, nic mnie takie imprezy nie obchodzą, a chichram się jak idiotka i najchętniej bym spędziła resztę wieczoru i nocy na lekturze tego przezabawnego bloga (aż do linków wrzuciłam, niech moich trzech czytelników na krzyż tu trafi, ale może to głupie, bo mogą do mnie nie wrócić i będzie mi przykro ;(). Kobito, przejrzałam kilka notek i mam wrażenie, że czytam Pratchetta, no może takiego w spódnicy ;). I bez Świata Dysku. Ale talent do zabawiania publiki się zgadza. Gdybyś miała wyjątkowy skok w ilości wyświetleń w weekend, to wiesz już czemu.
OdpowiedzUsuńDzięki, krążek na mój dysk, miód na moje uszy, etc.
UsuńZ Pratchetta mam wieloletnie zaległości które - skoro argumentem jest spódnica (acoto?) - czuję się zobowiązana nadrobić w te pędy.