Wigilia u znajomych. Jak się
człowiekowi rodzina kurczy to trzeba się wspomagać obcą pulą genów. A
zresztą jaką tam obcą – znamy się jak
łyse konie, jak cwałujące przez epoki stadko marki pony. Już się palę (niczem choinka)
do wyciągnięcia wniosków, że im bardziej Boże Narodzenie się laicyzuje, tym
bliżej do zaniechania rodzinnych kryteriów w kwestii wigilijnego skisu przystołowego, ale uczynna I. informuje mnie, że
wchodzimy na miejsce chorującego małżeństwa D. (drogi Mikołaju, stary capie,
przynieś mi proszę cnotę gładkiego wciskania kitu zamiast prawdomówności). Myślę,
że gospodyni chodzi też zarazem o prezentację włości po remoncie, a nie można
wymyślić lepszej okazji niż zaprawiona zazdrosną zadumą obserwacja nowych mebli
kuchennych w użyciu (drogi Mikołaju...eh).
Zawsze chętnie obserwuję te
tradycyjnie nerwowe zwyczaje świąteczne innych rodzin.
Tyle przypadków.
Mamy więc małżeństwo, które ze
sobą nie rozmawia, bo chyba nie ma już o czym.
Mamy małżeństwo, które ze sobą rozmawia, choć wcale nie chce, najchętniej to nogi by z dupy powyrywało jedno drugiemu.
Mamy zdenerwowaną nastolatkę z zegarkiem przyrośniętym do oka, które pilnuje, by odwieziono jego właścicielkę na drugą Wigilię do drugiego domu (doprawdyż nie wiem gdzie są te wszystkie programy terapeutyczno-edukacyjne, które by takim podwójnym rodzinom mogły uświadomić, że po to mamy 3 dni świąt, żeby się jakoś sensownie dzieckiem PODZIELIĆ).
Mamy singielkę, rozwódkę i wdowę – czym chata bogata tym różnorodności rada.
Mamy ultrapoważnego żonkosia z małżonką w podróży służbowej, dzięki której (małżonce, nie podróży) zaznał małżonek wyższych aspiracji społecznych i ten chaos świąteczny go jedynie irytuje.
Mamy i dzieci. Dzieci są ‘na cukrze’. Dzieci na cukrze = zmęczeni dorośli, bo takie dzieci mają w sobie moc silnika rakietowego, mają w sobie kręcioła, skakacza, krzykacza, chichracza i adehadowca w jednym.
Mamy strachliwego psa, do dyskusji z którym się nie przygotowałam, szczerze muszę przyznać.
Mamy małżeństwo, które ze sobą rozmawia, choć wcale nie chce, najchętniej to nogi by z dupy powyrywało jedno drugiemu.
Mamy zdenerwowaną nastolatkę z zegarkiem przyrośniętym do oka, które pilnuje, by odwieziono jego właścicielkę na drugą Wigilię do drugiego domu (doprawdyż nie wiem gdzie są te wszystkie programy terapeutyczno-edukacyjne, które by takim podwójnym rodzinom mogły uświadomić, że po to mamy 3 dni świąt, żeby się jakoś sensownie dzieckiem PODZIELIĆ).
Mamy singielkę, rozwódkę i wdowę – czym chata bogata tym różnorodności rada.
Mamy ultrapoważnego żonkosia z małżonką w podróży służbowej, dzięki której (małżonce, nie podróży) zaznał małżonek wyższych aspiracji społecznych i ten chaos świąteczny go jedynie irytuje.
Mamy i dzieci. Dzieci są ‘na cukrze’. Dzieci na cukrze = zmęczeni dorośli, bo takie dzieci mają w sobie moc silnika rakietowego, mają w sobie kręcioła, skakacza, krzykacza, chichracza i adehadowca w jednym.
Mamy strachliwego psa, do dyskusji z którym się nie przygotowałam, szczerze muszę przyznać.
Mamy śpiewanie kolęd przy
akompaniamencie pianina (profeska, panie!). Niestety kiedy postanawiam zażyć publikę
jedynym znanym mi repertuarem czyli eee utworami w rodzaju ‘Żegnaj nam dostojny
stary porcie’ wszyscy wychodzą (WTF? A chrześcijańskie miłosierdzie? W końcu
jestem gościem, nieprawdaż).
No i mamy prezenty pod choinką.
Następuje uroczysty moment
wyciągania tych prezentów. Prezentów jest dużo. To, że prawie wszyscy włożyli
pod choinkę prezenty również dla samych siebie, żeby podbić swoje akcje, dodaje
tej scenie tylko uroku. Prawie już byłam gotowa smyrgnąć pod świerka swoją
kosmetyczkę zawiniętą w serwetkę, aby nie zostać w ostatniej trójce najmniej
obdarowanych ;)... To jest najbezcenniejsza nauka wyciągnięta podczas tych
świąt – zawsze miej ze sobą prezent dla
siebie. You never know.
Zinwentaryzujmy zatem trochę tych prezentów :)
Zinwentaryzujmy zatem trochę tych prezentów :)
...
A potem wracasz metrem do domu, stajesz w do połowy pustym wagonie obok śpiącego bezdomnego i orientujesz się w końcu, że sterczysz tam sama samiuteńka bo bezdomny bezwzględnie wali moczem. Którego nie czujesz bo przed wyjściem gospodyni spryskała cię swoimi szanelami.
A potem wracasz metrem do domu, stajesz w do połowy pustym wagonie obok śpiącego bezdomnego i orientujesz się w końcu, że sterczysz tam sama samiuteńka bo bezdomny bezwzględnie wali moczem. Którego nie czujesz bo przed wyjściem gospodyni spryskała cię swoimi szanelami.
I przypominasz sobie jak to już od
połowy listopada po telewizyjnych reklamach rozsnuły się eteryczne kobiety w
bieli i złocie, eleganckie i zjawiskowe, obtoczone powiewającymi muślinami, a
wszystko tylko po to, byś kupiła i psikła tym, co tam reklamują.
A tu mamy życiowy dowód, ze złe
zawsze wygra z dobrym. Bo jedziecie obok siebie w końcu – dziewczyna szanelina
i mocznikowy bezdomny, a ludzie się jednak odsuwają przecież a nie przysuwają. A
wszyscy z prezentowymi torebusiami i siatkami pełnymi słoików. Jak to w słoicy, nieprawdaż.
...
...
Najserdeczniej dziękujemy
sponsorowi tegorocznych świąt czyli kupnym pierniczkom – gdyby producent tychże
dostawał grosika za każdy rekord świata w biegu na 5 metrów do kibelka, to na
samej naszej rodzinie zarobiłby miliony
;).
...
...
Właśnie zamknęłam drzwi za gośćmi (kocham ich za to, że postanowili wyjechać w sobotę zamiast - jak planowali wcześniej - w niedzielę, tylko czemu musiałam wstać o 5.30?) i myślę sobie, że inwentaryzowanie choinki będzie zajęciem w sam raz na moje skołatane nerwy. Ale czy to aby już można?
OdpowiedzUsuńJak specjalista w temacie skołatanych nerwów radzę poczekać do marca i chmajtnąć przez balkon ;)
Usuńdzięki ci!
OdpowiedzUsuńjuż myślałam,że moja wigilia, na którą zostałam zaproszona to jedna z większych cudów natury
okazuję się,ze pomimo kolędy "szła dzieweczka" wypadamy przy was blado :p
O rany. Jestem gościem.
OdpowiedzUsuńdla równowagi psychiatryczno-socjologicznej wtrącę tylko: są tacy, którzy lubią Wigilię! Na przykład .... ja! :-)
OdpowiedzUsuńNo ja też.
UsuńSzkoda że śpiewać nie umiem - raz w roku można bezkarnie rodzinę katować a nie mogę skorzystać, eh.
Radę o prezencie własnym zapamiętam sobie na przyszłość, jak wrócimy (może) do wigilii w większym gronie (które ja też lubię :)))
OdpowiedzUsuńPowinnaś pod każdym wpisem mieć ankietę na najlepszy zinwentaryzowany obrazek.
Dziś wybrałabym bezprzecznie list do świętego, aczkolwiek piesek też nieczego sobie!
List do prezentu z sieci zamiast z worka absolutnie musowo wygrałby tą ankietę na naj ;)
UsuńNasza Wigilia tegoroczna była fantastyczna i kosmetyczka u której brew rwałam bez pardonu mi jej zazdrościła (wigilia robiona na 13 osób) i koleżanka zmachana podróżą (wigilia robiona na 14 osób) Dzesusie!!. My postanowiliśmy z mężem spędzić ją tylko w swoim towarzystwie (na szczęście nasza malutka rodzinka nie wymagała by było inaczej). Zamówiliśmy pierogi ze sprawdzonego miejsca, śledzie dwa rodzaje. Barszcz zrobił mąż, ja sałatkę. Jakby tak zliczyć wszystkie warzywka w sałatce wyszłoby pewnie 12 potraw:). Klu programu był mój sernik. Chciałam żeby było na stole coś zrobione własnymi ręcami i wielkim chęciami. O 16 zasiedliśmy do stołu (stolika raczej), o 16.20 już byliśmy po posiłku i rwaliśmy papier z prezentów, a o 16.40 przebraliśmy się ponownie w dresy i zasiedliśmy do gry planszowej "Kolejka", którą to grą obdarował mnie mąż:) No czyż nie pięknie?!
OdpowiedzUsuńJeszcze kilka lat temu odbywały się u nas powigilijne after party dla znajomych ale niestety towarzystwo się rozlazło po świecie, rozpiło i porozmnażało tak wiec...:)
Mam chociaż nadzieję, że dresy z motywem bałwanów czy coś. Szybka piłka jak widzę.
Usuń13 osób to już stan wojenny ;)
O 'Kolejce' słyszałam, ale czy to do grania w duecie? Hm