Zaczęło się to w głębokim dzieciństwie, kiedy będąc wczesną nastolatką przeglądałam
albumy swoich dwóch ulubionych artystów: Gigera i Beksińskiego. A teraz
wykonamy skok w czasie, niczym w pretensjonalnych hollywódzkich filmach, które
nie mogą normalnie, liniowo opowiedzieć nam żadnej historii bez skoków czasie,
reminiscencji i nawrotów, albowiem byśmy się znudzili, bo próg naszej uwagi,
spasionej na internetach, wynosi 5 minut ledwie.
Jesteśmy zatem dwa tygodnie temu, kiedy w trójce leci audycja o ojcu i
synu, o malarzu i radiowcu, o Zdzisławie i Tomaszu Beksińskich. Niczym ze spowitej
głębokim kurzem półki pamięci wyłania mi się ten etap kształtowania moich
artystycznych gustów. Z przyjemnością słucham głosu Magdaleny Grzebałkowskiej,
autorki książki „Beksińscy. Portret podwójny”, opowiadającej fragmenty
historii niezwykłej rodziny.
A potem (skok w czasie) idę na spotkanie z autorką prowadzone przez
Mariusza Szczygła. Zaraz po tym gdy ze spotkania, trzaskając drzwiami, uchodzi
jakaś kobieta, która dowiedziała się, że książka nie jest napisana przez
Mariusza Szczygła. Touche.
No i cóż, nie wracam z niego podbudowana i uskowronkowiona, o nie.
Pani Magda i pan Mariusz, których podczas spotkania oglądałam z poziomu
buta, albowiem tak tylko zdołałam umiejscowić zad w przepełnionej sali, robili
co mogli, aby było wesoło i rubasznie, choć historia rodu Beksińskich skłania
raczej do smutku i zostania beksą. Ale braki w ewentualnej wiedzy na ten temat,
o które was wcale nie podejrzewam, pozostawiam do wypełnienia Wikipedii albo
rzeczonej książce.
Ja o zostaniu beksą w temacie stylu pisania biografii w dzisiejszych
czasach. Biografii pisania i w Znaku ich wydawania.
Pani Magda, do której trudno nie żywić sympatii, ponieważ ma naprawdę porządne obuwie (a to świadczy o człowieku) opowiadała o tym, jak przed przystąpieniem do pisania biografii (na którą wcale nie miała ochoty) NIC o Beksińskich nie wiedziała i nawet bardzo się zmartwiła, że będzie musiała jeździć do jakiegoś tam Sanoka w celu zbierania materiałów.
Pani Magda, do której trudno nie żywić sympatii, ponieważ ma naprawdę porządne obuwie (a to świadczy o człowieku) opowiadała o tym, jak przed przystąpieniem do pisania biografii (na którą wcale nie miała ochoty) NIC o Beksińskich nie wiedziała i nawet bardzo się zmartwiła, że będzie musiała jeździć do jakiegoś tam Sanoka w celu zbierania materiałów.
Ponoć taka niewiedza dobrze biografowi robi, albowiem w takim przypadku
występuje poprawne politycznie zjawisko zwane obiektywizmem.
No ale otóż gdy na sali zaczęli ujawniać się znajomi królika (i ci
namierzeni przez autorkę w trakcie pisania i ci całkiem nowi), a ja raz po raz
słyszałam jej okrzyki w rodzaju „Och,
czemu mi pan tego wcześniej nie powiedział?” albo „Szkoda, że dopiero teraz!” to mi się jakoś ten obiektywizm zaczął
odbijać czkawką, a proporcje biograficznej zawartości książkowej do jej ceny
zaczęły wykręcać śliskie młyńce.
Do tego doszło wyznanie, że nie trzeba jeździć do archiwów, bo wszyćko w
internecie stoi. Jakoś mi się tak straszno przed oczami zrobiło, bo zawsze
sądziłam, że biograf to ma jednak ten moralny obowiązek ruszyć tyłek i pojechać
do źródeł, do wód.
No i jeszcze to pominięcie faktu, że Beksińscy to była drużyna tak
ścisła, że aż skisła, a słoików ów rodzinny obejmował nie tylko Zdzisława i
jego syna Tomasza, ale także żonę pierwszego i matkę drugiego panią Zofię.
Niestety na skutek nikłej ilości materiałów się portret potrójny skurczył do
podwójnego.
Akurat w kwestii, że od patrzenia na obrazy Beksińskiego, niezależnie, czy się nam one podobają czy nie, nie można się powstrzymać, bo są jak wypadek, zgadzam się z autorką.
Akurat w kwestii, że od patrzenia na obrazy Beksińskiego, niezależnie, czy się nam one podobają czy nie, nie można się powstrzymać, bo są jak wypadek, zgadzam się z autorką.
Pani Magda napisała to duo-bio w mniej niż dwa lata, wieńcząc laur jedynej ze Znaku reportażycy, która oddała materiał przed czasem. Czy naprawdę dwa lata to czas wystarczający, żeby kogoś poznać od podstaw, podróżować po kraju, dokonać riserczu ludzi i historii, opisać, dokonać selekcji materiału, zredagować i oddać do wydawnictwa w stanie najwyższej rzetelności? Czy mam prawo postawić diagnozę, że raczej zapewne na pewno na sto procent za Chiny, NIE?
W każdym razie jeśli mogę coś wtrącić, małą radę zaserwować, skromnie dygnąć i się odezwać to prosiłabym ślicznie, aby w czytelnikach nie wzbudzać takich odczuć swoim spontanicznym zachowaniem i wypowiedziami. Bo czuję się zmemłana i niepewna mimo bycia idealnym wprost targetem tego przedczasowo ukończonego produktu marki bio.
I doprawdyż nie ma nic złego w zleceniu napisania biografii komuś, kto ma
trochę bardziej rozchodzone buty w jakimś temacie. Nie zawsze od rozchodzonych
butów droga prowadzi wprost do laurek. Ale co ja tam wiem.
........
........
Tymczasem zamówiłam też w Znaku książkę „Atomowe dziewczyny. Nieznana
historia kobiet, które pomogły wygrać II wojnę światową” Denise Kiernan.
Cudownie, pomyślałam, mając nadzieję na rzetelne studium roli kobiecych
naukowców w tym historycznym momencie. Chemiczek, matematyczek, fizyczek – kobiet
łebskich, a więc w rzeczy samej: atomowych. Może oryginalny tytuł powinien dać
mi nieco więcej do myślenia, albowiem głosił on w języku angielskim: The Girls of Atomic City co niewątpliwie
oznacza Dziewczyny z Atomowego Miasta,
czyli można się już domyślić, że nie będzie w tej historii nic o Europie, ani
nawet o Stanach tylko o miasteczku Oak Rigde, gdzie produkowano bombki na rynek
japoński. U mienia zawód. Oj, głupia ty, pomyślałam.
Autorka jest Hamerykanką, oni tam nie jeżdżą po próżnicy do Europy, jak nie
muszą, bo kto by chciał ciągle buty zdejmować na tych odprawach lotniskowych?
Zatem OK, wąska specjalizacja to dziś atut, niech będzie ta jedna jedyna łatka
na patchworkowej mapie działań wojennych i kobiecych ról finiszujących.
Powinien mi następnie dać do myślenia spis postaci na początku książki: 3 sekretarki, 2 panie od obsługi kalutronu, pielęgniarka, pani sprzątająca... Zgięta w pół strasznym podejrzeniem, że autorka ma jakieś demokratyczno lewicujące przekonania i że mam w ręku podbeletryzowane i ubrane w rozkloszowane spódnice historie intelektualnej niszy społecznej wojennych pomagierek, zaczęłam się jednocześnie cieszyć, że nie trzymam w ręku, dajmy na to, „Nieznanej historii czarnych kobiet, które pomogły wygrać II wojnę światową”. To jest – pardon – kobiet Afroamerykańskich.
Powinien mi następnie dać do myślenia spis postaci na początku książki: 3 sekretarki, 2 panie od obsługi kalutronu, pielęgniarka, pani sprzątająca... Zgięta w pół strasznym podejrzeniem, że autorka ma jakieś demokratyczno lewicujące przekonania i że mam w ręku podbeletryzowane i ubrane w rozkloszowane spódnice historie intelektualnej niszy społecznej wojennych pomagierek, zaczęłam się jednocześnie cieszyć, że nie trzymam w ręku, dajmy na to, „Nieznanej historii czarnych kobiet, które pomogły wygrać II wojnę światową”. To jest – pardon – kobiet Afroamerykańskich.
Plakaty zachęcające do dyskrecji, która jest strasznym poświęceniem wojennym
Z narastającą złością czytałam zdania w rodzaju:
„Miała faliste, ciemnobrązowe
włosy, ale nie tak ciemne jak węglowy pył, który pokrywał całe Shenandoah, jej rodzinne miasteczko w
Pensylwanii.” oraz „W domu Szapków trzy razy dziennie jedzono
tradycyjne polskie dania i Celii bardzo to odpowiadało. Nawet jeśli było krucho
z pieniędzmi – czyli prawie bez przerwy – matka dbała o to, by dzieci dostawały
przyzwoite, dobre posiłki. Za każdym razem kiedy matka wysyłała Celię z jednym
dolarem na zakupy – „Kup tyle ziemniaków ile zdołasz!” – sprzedawca (...)
zawsze dorzucał jej kilka dodatkowych za darmo. A matka robiła z nich placki
ziemniaczane, zapiekankę ziemniaczaną, kluski ziemniaczane. Ziemniaki królowały
w jej kuchni.”
Boże, pomyślałam zajadając po raz trzeci tego dnia, ziemniaki, poproszę o
dietę złożoną z Oppenheimera i uranu. Albowiem jeśli jeszcze raz przeczytam
rozdział o jadącej nie-wiadomo-dokąd-sekretarce-na diecie-ziemniaczanej-plus-opis-jej
sukienki to mnie szlag trafi!
„Ponieważ dwóch jej braci
walczyło na froncie Celia miała bardzo mocne poczucie obowiązku, które
rozwiewało wszelkie wątpliwości. Jeśli jej wkład w tę wojnę wymagał wyjazdu do
jakiegoś dalekiego, obcego i zapomnianego przez Boga miejsca, to niech tak
będzie. (...) Mój Boże, dostała przecież porządną, dobrze płatną pracę!
Odrobina tajemniczości jeszcze nikomu nie zaszkodziła (...) Wyjaśni matce, że
robi to dla zwycięstwa w wojnie (...) W ten sposób uciszy wszelkie jej
protesty.”
Mój Boże, myślałam, dostałam w końcu porządną, czterystustronnicową
książkę, odrobina lania wody jeszcze nikomu nie zaszkodziła – może tylko
wyciętym lasom. Ale ogólnie to jednak myślałam po hamerykańsku: Are you kiddin’
me? Oraz myślałam także: Seriously?
Co chwila wspomagałam się też zamieszczoną na tylnej winietce fotką
autorki, jakby nie mogąc uwierzyć, że tak sympatyczna z wyglądu dziewczyna,
mogła mi wcisnąć, za pośrednictwem Znaku, taki kit. A w dodatku kit, nad którym
pracowała 7 lat.
7 lat!
Okazuje się bowiem, że za długo też nie można. Jeśli materiał o wojennych
sekretarkach będziem picować 7 lat, panie dzieju, to wyjdą nam takie kwiatki,
że znajoma, której pożyczamy książkę przed osobistym czytaniem, rzuca nią w nas
ze słowami „Co to za głupie baby!”
I taki właśnie grzybek żalu i rozpaczy czytelniczej zagości nam w
rejonach mózgu odpowiedzialnych za zakup pozycji biograficznych i
historycznych. Ach.
A jak się cała, opisana w książce, atomowa historia skończyła, można zobaczyć tu [klik]
....
Nie zrozumcie mnie źle – były rozdziały popychające akcję do przodu i wnoszące nieco historycznej wiedzy, ale doprawdyż ja nie mam 7 wolnych lat na czytanie o jakichś podrasowanych wojennie kobiecych fiki-miki, o tym, że jakaś sekretarka „Toni poczuła nagle motylki w brzuchu, widząc, że to jej ostatni tej nocy taniec z Chuckiem.” i opisu miasteczka, gdzie głównymi problemami było błoto na drogach, konieczność zachowania tajemnic służbowych przed żonami oraz przemyt bimbru w pudełkach z podpaskami. Co to są straszne wojenne poświęcenia wedle autorki, która w obozie na Okinawie nie była, bo to niekobiece. Ja muszę te 7 lat oszczędzić na siedzenie na fejsie, to rzecz oczywista. I zaprawdę wolałabym dostać suchotniczy konspekt MĘSKICH robótek ręcznych z uranu wzbogacanego wojenną strategią, którego się nie pisze 7 lat. No ale też bez tych feministycznych wkręto-gniotów to się z książką o powstaniu bomby atomowej, których powstało już multum, nie zostaje bestsellerem „New York Timesa” najwyraźniej.
A jak się cała, opisana w książce, atomowa historia skończyła, można zobaczyć tu [klik]
....
Nie zrozumcie mnie źle – były rozdziały popychające akcję do przodu i wnoszące nieco historycznej wiedzy, ale doprawdyż ja nie mam 7 wolnych lat na czytanie o jakichś podrasowanych wojennie kobiecych fiki-miki, o tym, że jakaś sekretarka „Toni poczuła nagle motylki w brzuchu, widząc, że to jej ostatni tej nocy taniec z Chuckiem.” i opisu miasteczka, gdzie głównymi problemami było błoto na drogach, konieczność zachowania tajemnic służbowych przed żonami oraz przemyt bimbru w pudełkach z podpaskami. Co to są straszne wojenne poświęcenia wedle autorki, która w obozie na Okinawie nie była, bo to niekobiece. Ja muszę te 7 lat oszczędzić na siedzenie na fejsie, to rzecz oczywista. I zaprawdę wolałabym dostać suchotniczy konspekt MĘSKICH robótek ręcznych z uranu wzbogacanego wojenną strategią, którego się nie pisze 7 lat. No ale też bez tych feministycznych wkręto-gniotów to się z książką o powstaniu bomby atomowej, których powstało już multum, nie zostaje bestsellerem „New York Timesa” najwyraźniej.
Shame on you, Sign! Tj Znaku ty ty!
...
Kończy się olimpiada w kraju rad, zatem parafrazując, zaśpiewajmy: Nam
nie dogodzit!
Z Beksińskich to ja jestem raczej od Tomasza niż Zdzisława, ale też myślałam, że jestem idealnym targetem dla tej biografii. Toteż dziękuję w imieniu mojego wolnego czasu, który dzięki Tobie przeznaczę na inne zajęcia.
OdpowiedzUsuńPodobne jak Ty myśli na temat tworzenia biografii miewam od dawna, choć dwa lata pani Grzebałkowskiej wydaje się być naprawdę wielką kupą czasu. Taki Urbanek wydaje kolejne biografie średnio co pół roku, na przykład.
i jeszcze w kwestii formalnej: jak świadczy o człowieku posiadanie obuwia ze skunksem na prawej nodze? (gwoli wyjaśnienia: jest to wytarty biały pasek, biegnący wzdłuż obcasa, powstały wskutek naciskania obuwiem, także porządnym, pedału gazu w samochodzie)
Nie zniechęcam bynajmniej - może właśnie panie w porządnych butach powinny czytać reportaże innych pań w porządnych butach? Hm.
UsuńPrzykro mi z powodu skunksa, nawet jeśli podprogowo podejrzewam, że się po prostu chwalisz posiadaniem (porządnego) auta ;)
A podobno Beksińscy mają już zaocznie miejsce w siódemce do Nike.
OdpowiedzUsuńNo wiadomix!
UsuńTo bardzo nieładnie przyjść na spotkanie autorskie dotyczące biografii jakiegoś nikomu nieznanego Beksińskiego (a nawet dwóch) i powiedzieć umęczonej riserczem autorce, że się ich znało! Bardzo niestosowne! ;-)
OdpowiedzUsuńWłaśnie takich incydentów oczekuje się po spotkaniach z autorem!
UsuńNie chadzam tam wszak w celu rekonesansu obuwniczego ;)
Jako zdeklarowana pacyfistka nie chadzam na pocztę, by nie zaznać ,,strasznych cierpień wojennych''...
OdpowiedzUsuńZatem, podejrzewam, że i obrazów Zdzisława pewnie nie oglądasz z powypadkową namiętnością...
UsuńOmnipotencjo, wiadomo przecież powszechnie, że od lat paru, a conajmniej od czasu, gdy Znak publikuje konfabulacje Grossa – to wydawnictwo omija się łukiem szerokim. Krótki research na stronie – utwierdza mnie w przekonaniu, że to nie tylko o honorowy bojkot chodzi. W nowościach i zapowiedziach- nic wartego uwagi, no chyba, że za takowe uznać należy reprint Karskiego. Maławo. Podobnie – jak Tygodnik Powszechny- Znak – należy uznać za przeszłośc zamkniętą, zalakowaną, za symbol jedynie i nie łączyć z przeszłością ich dzieisiejszej mizerii. ANO.
OdpowiedzUsuńWiadomo czy nie, jeśli wydawnictwo wrzuca trochę strzał do kołczanu, w postaci zniżek promocyjnych, to się niestety na to łapię.
UsuńNatomiast dobór pozycji jakiś zupełnie przefatalny mi się ostatnio zdarzył, dlatego postaram się powstrzymywać.
Wprowadzam poprawkę. W przeglądanych nowościach- ostatnia powieść Myśliwskiego (dzieki Tobie Omnipotencjo odkryta:)), a Myśliwski oczywiście znajdzie się na liście moich zakupów zawsze i z każdego wydawnictwa.
UsuńNawiązując natomiast do „spraw powszechnie wiadomych“ – Znak odrzucił publikacje tej pozycji:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/198089/berek
Książka – jest na liście „do przeczytania“- więc trudno mi oceniać, czy to walory literackie były powodem odmowy publikacji przez szacowny Znak, sądząc jednak po recenzjach czytelników- niekoniecznie. A miało szansę wydawnictwo pokazać horyzonty szerokie a poglądy róznorakie. Ale nie. W zamian, poza publikowaniem konfabulacji ww socjopaty, przepraszam, socjologa (którego nie wiadomo dlaczego zwą historykiem), reklamuje się „powieściami na miarę Cohela“. No to i mamy targeta. ANO.
errata: Coelha (ANO)
UsuńNo bo teraz się książek nie pisze, tylko produkuje na akord (tak samo zresztą jak kręci filmy), niestety, Smutne. Kiedyś się na książki polowało, a teraz trzeba się od nich oganiać, żeby w tym gąszczu trafić na coś wartościowego. Ale za to rola nieco już dzisiaj zapomnianych klasyków, zaczyna rosnąć. I dzięki Bogu. Przyznam, że też się cieszyłam na tę podwójną biografię, ojca i syna, Beksińskich. Też liczyłam, że powstało cacko zrodzone z fascynacji nimi, a tu się zanosi na,oby, na dobre rzemiosło. Czasem szczerość, mam także na myśli wynurzenia autorki, nie popłaca. :)
OdpowiedzUsuńAno, święta prawda! A jeśli jest ilość, to jakość wątpliwa. Serdeczności.
UsuńCóż, dobre rzemiosło czasem wystarczy.
UsuńO ile nie ma się do podmiotu rzemiosła stosunku sentymentalno-nieobiektywnego.
Właściwie to naiwnością by było w dzisiejszych czasach, gdy książka to produkt, liczyć na coś więcej.
Grzebałkowska wczoraj w TOK FM twierdziła, że jej książka o Beksińskich to reportaż, nie biografia. Od biedy tłumaczy to jej zrelaksowane podejście do archiwów, ale tylko od biedy. W tej samej audycji (i nie tylko tej) mówiła, że młodszego Beksińskiego kojarzyła z radia. Trudno mi uwierzyć, że nie wiedziała o swoich postaciach absolutnie NIC przed rozpoczęciem pracy.
OdpowiedzUsuńCiekawe, kiedy autorka mówi prawdę?:(
Autorka przyznała na spotkaniu, że przed przystąpieniem do pisania... reportażu nie słyszała żadnej audycji Tomasza B.
UsuńOdsłuchała w trakcie prac nad.
Moim zdaniem im bliżej Nike tym bardziej autor powinien twierdzić, że to jego życiowa długofalowa fascynacja spowodowała wydanie. Na wszelki wypadek ;)
To oznaczałoby, że nie czyta też reportaży starszych kolegów, Tochman zdaje się pisał o Beksińskich.
UsuńNic to, i tak kiedyś przeczytam tę książkę.;)
Ja bym chyba wyszła ze spotkania, gdybym usłyszała, że autorka biografii nic o Beksińskich nie wiedziała...
OdpowiedzUsuńA kolejna pani biografka(-iczka?) też nie przysłużyła się chyba historii.
Bo takie biografie to i ja napisać mogię... :)
Nie wiedziała ale się dowiedziała - w tym rzecz.
UsuńOraz by buty Szczygła niuchać ;)
Święte słowa z tym obuwiem. Masz rację: głowa i buty czynią kobietę - jak kiedyś mawiały doradczynie od mody. Ja tam zawsze staram się mieć dobry obuw i głowę zrobioną. To raz.
OdpowiedzUsuńA dwa - łączę się z Tobą w bulu, co do tych książek. Też bylam ich ciekawa. Ale widziałam je na stosach wyprzedażowych w EMpiku, co dobrze o nich nie świadczy. Ale o atomowej sprzątaczce może bym poczytała? Beksińskiego boję się oglądać, co dopiero czytać o nim. I to jezcze panią z GW...
Przede wszystkim kupowanie w Emipku, a nie w małych, ultramilusich księgarniach alternatywnych na skraju bankructwa, źle świadczy o konsumencie kultury pisanej, zaliż.
UsuńPoza tym wyjątkowo cieszą mię komentarze od osób z literackim nazwiskiem i dobrą fryzurą :)
Ja pierdziu, serio, słucham tej pierwszej w trójce, fakt, po 10 min. Myślałam, że ona Beksinskiego młodego znała od podszewki, a tu się okazuje, że jej podszewki i to raczej z gazet, nno może z kilku audycji, wszystkich nie da się wysłuchać z uwagą przez dwa lata, ja słucham od 20, kurde blade...odechciało mi się Beksińskich
OdpowiedzUsuńa sekretarki szparki, ja pierdziu
Sekretarki wcale tak szparek nie nadużywały okazuje się - byłam zawiedziona.
UsuńA jak słuchałaś to sama wiesz.
ech, profesjonalnie :)
Usuńżadnych macanek? łee
Gdybyśmy się w odległej galaktyce spotkali, to nie wiem, czy byś mnie tym Beksińskim nie spłoszyła. Ja w młodości raczej Marca Chagall preferowałem. Spokojne, oniryczne, baśniowe krajobrazy, a nie mroczne i duszne Geigery/Beksińskie.
OdpowiedzUsuńTak czy siak pozdrawiam, a Żona o Beksińskich czytała z zapartym tchem. Niesamowicie dziwni potrafią być ludzie. O artystach nie wspominając...
Chagal jak najbardziej, moje gusta są zmienne, acz przepastne.
UsuńBardzo mię ujęli Ruscy, że na zakończeniu Olimpiady zamachali tym Chagalem i domkami do góry nogami, bardzo to było piękne i frywolne, choć trzeba przyznać, że robił to zagraniczny reżyser więc so. Tak mi się skojarzyło.
Mam nadzieję, że żona nie nabawi się astmy ;)
Jak dla mnie to wygląda na to, że wydawnictwo zorganizowało tzw. grupę fokusową i z ankiety wyszło, że najwięcej osób by chciało przeczytać książkę o tych, o których wiedziało najmniej (żeby nie powiedzieć - nic). No i do napisania wzięto osobę, która najbardziej pofantazjowała na ten temat.
OdpowiedzUsuńPrzecież TERAZ nie bierze się fachowców i specjalistów w dziedzinie, tylko tych którzy "w wyznaczonym terminie", " po najmniejszych kosztach"...
Taka realita :(
Szkoda, że wydawnictwo nie zadzwoniło do mnie w tej sprawie. Beksy obczajone, na rynku w Sanoku byłam. I akurat miałam dwa wolne lata ;)
UsuńAle zawsze mogę napisać o rodzie Grzebałkowskich, kwalifikacje mam jak najlepsze: nie znam ;)
Maria Orzeszkowa- pani z GW rzeczywiście przerażać może :) (n.b. czyżby Znak kupiła Agora? To by tłumaczyło upadek tej instytucji).
OdpowiedzUsuńBabka Filmowa, Izabelka- książki wciąż się pisze a ludzie z talentem i pasją nie zniknęli. Nie tu należy ich szukać. ANO
Ja chyba nie jestem najlepszym partnerem w tej dyskusji - dopiero teraz się zorientowałam, że 'ano' to twój podpis a nie wzmacniacz przekazu ;)
UsuńAno tak.
Jesteś mądra dziewczyna, więc jak najbardziej, do dyskusji się nadajesz. Warto jednak zdać sobie sprawę, że na Agorze i jej przysiółkach kultura, się nie kończy. Ona się tam nawet nie zaczyna. ANO.
UsuńMam nadzieję, że się jednak nie rozczaruję czytając.
OdpowiedzUsuńA zważając na moją absolutną fascynację malarstwem Beksińskiego - oprzeć się nie mogę.
Zajrzałam podążając za kierunkowskazem ustawionym przez Skorpiona w pożywnym rosole. Jeśli pozwolisz, zostanę:)
Welcome :)
UsuńOraz miłego czytania.