sobota, 24 maja 2014

Jak ugotowałam miód z mniszka lekarskiego (dummies version) i że od czasu do czasu warto korzystać z kulinarnych zasobów trawnika

Widziałam przepisy na miód z mniszka na kilku blogach, jednak droga do przyswojenia tej incepcji, że ja - przeciwieństwo pszczółki, zwłaszcza w kuchni - też mogłabym takie coś uczynić, była długa i wyboista.
Zwłaszcza, że wici mód kulinarnych nic nie donosiły w kwestii domowego robienia miodów. Wici powiedziały swojego czasu, jak już byłam gotowa nawet eksperymentalnie upiec chleb, że tera to je modne domowe robienie sera. No hellou.Ta frustracja, że nigdy nie jest się na czasie, ta straszna frustracja, zapijana kawą rozpuszczalną z mlekiem z biedro w stosunku 1 do 1 ;) Czekam aż wici mi doniosą, że przy pomocy austriackiej kiełbasy wurst i strzykawki robi się teraz domowy botoks.
W końcu, notorycznie brodząc we wiosennie wybujałych dalibóg mleczach [klik], którymi obsiały się wszystkie trawniki i również mój ogródek, zakasałam rękawy i ugotowałam miód z mniszka, howgh.

Przepis na miód z mniszka lekarskiego idzie tak:
500 mniszkowych, żółtych łbów (bez łodygi ale z zielonym kołnierzem) zerwać. Rozłożyć i odłożyć. Poczekać 2 godziny, aż wyjdą z nich robale (ktoś widać ustalił, że tyle w tym światku trwa eksmisja). Wrzucić do wody (1l) i gotować 20 min od zagotowania. Odstawić w chłodne miejsce na dobę. 
Powtarzać mantrę: „Po dobie dalej miód robie”. 
Następnie odcedzić płyn przez gazę, dodać cukier (1 kg) i 1-2 cytryny (to w końcu 1 czy 2, hę?) też wyciśnięte przez gazę. Gotować na małym ogniu 2 godziny, bez pokrywki. Wlać do wypasteryzowanych słoików. Zeżreć.
That’s it.

Spojrzałam i nawet nie zapisałam bo przecież takie łatwe, że no proszę cię. Zapamiętam. Ale ten przepis ma wiele mankamentów, które powinno się dopisywać małym, jak wychodzące robale, druczkiem. Poza tym na jakieś 2 lata przed sprawdzaniem w praktyce swojej pamięci należy przejść na dietę złożoną z orzechów, warzyw strączkowych i co tam jeszcze stymuluje neurony i półkule – bo niestety nie zapamiętałam ;) (niespodzianka).

Po pierwsze ciężko znaleźć mniszki z dziewiczych terenów, najlepiej obok alpejskiego klasztoru ;) a w każdym razie nie skażonych psim moczem. Mnie się od natury udało wytargować tylko 150 sztuk. 
150 to nie 250 – co by to było połowa, 125 to by była ćwierć, a 150 to nie wiadomo ile, ja jestem humanistką! Zatem choć ominęłam kwestię psich sików to znalazłam się w psiej dupie. 
Potem mi się pomyliło i zamiast na 2 godziny to zostawiłam te mniszki na 2 doby. W związku z czym wszystkie robale wyszły ale weszły jakieś inne, lubiące kościelną padlinę albo insektowe hotelarstwo bo część mniszków przemieniła się w puchowe podusie, wrr.
Nic to, zagotowałam a potem sobie poszłam zapalić papierosa na uspokojenie. Dlaczego nikt nie napisał, że TRZEBA WAROWAĆ jak pies te 20 minut po tym zagotowaniu, bo jak się gdzieś pójdzie, to połowa wykipi na kuchenkę? Pewnie specjalnie, na złość! 
No trudno. 
Po zagotowaniu odstawiłam w chłodne, ciemne miejsce. Dlaczego nikt nie napisał w tym przepisie, że to NIE MA BYĆ używany korytarz? Jak się stawia w ciemnym korytarzu to się na bank garnuszek z breją kilka razy potrąci i połowa się wyleje, nieprawdaż, eh.
No trudno. 
Dodałam na oko cukru i połowę cytryny do tego co zostało i czekałam aż zgęstnieje podczas gotowania, ale zgęstniało średnio, bo musiałam dolać wody, żeby mieć coś więcej niż 20 ml. ( Po powiem wam, że 20 ml to bardzo mało jest. Kiedyś sobie zamówiłam przez internet róż w kremie, taki do policzków, i się bardzo cieszyłam na ten wydajny zakup, ale się potem okazało że to było 20ml a nie 200ml. Ale mogłam się pomylić jak każda, blada na gębie, humanistka. Przecież ;)
A słoiki wypasteryzowane a nie wypastowane.
No trudno.
Coś tam jednak wyszło, o czym dalej.
Za to ZAPACH... Co to był za zapach! Już w trakcie gotowania moje zmysły węchowe zaczęły przypominać igiełkę na wariografie irańskiego terrorysty kłamiącego w kwestii zamachu na przesłuchaniu w centrali CIA. Jakbym oczadziała, jakbym się upiła i nie wiadomo gdzie była, jakby ktoś na mnie wylał flakon zmysłowo ciężkich perfum o niepokojącej nucie, a potem mnie w nich utopił. Zawsze głęboko pogardzałam filmem Pachnidło, ale w tamtym momencie to już nie byłam taka pewna czy pogardzać dalej.
Cokolwiek to było, smażenie peyotlu na głębokim oleju czy wędzenie gałki muszkatałowej to przy tym aromatyczna betka, believe me.
Wyszło pół słoika likłidu o silnej nucie cytrynowej. 
Całkiem całkiem.
Jak przyszła do mnie K. to jej tym słoikiem zamachałam przed nosem.
- Popatrz, popatrz! – zaprezentowałam z dumą.
- No rzeczywiście kolor imponujący – powiedziała K. – Ale powinnaś wiedzieć, że mocz do analizy to się oddaje w takich specjalnych pojemnikach kupowanych w aptece. W słoiku ci nie przyjmą.
Well.
Dałam więc do spróbowania M.
- Bardzo dobry, aromatyczny, z cytrynową nutą na finiszu, middlu i beginningu również.
Postanowiłam, że skoro mu tak szczerze smakuje, to jednak oddam mu zeszłoroczną pożyczkę ;)
Następnie zawiozłam połowę połowy zawartości mojej mamie, bo miód z mniszka ma różne prozdrowotne właściwości, głównie chodziło jednak o recenzję, bo moja mama jest znakomitym kucharzem o znakomitym podniebieniu.
Mamy nie było w domu, był za to tata.
- Może spróbujesz? – zapytałam. – Córka pierwszy raz w życiu zrobiła miód!
 - No wybacz, ale na tym etapie życia mogłabyś zrobić na mnie wrażenie tylko gdybyś zrobiła sobie dziecko – ziewnął tatuś. – Nawet, gdyby ojcem był jakiś truteń. Poza tym nie potrzebujemy miodu, już kupiłem nam miód, stoi w kuchni.
- To jest miód będący mieszanką miodów z Unii Europejskiej i spoza Unii Europejskiej – co znaczy z Chin, i sam sobie żryj te pestycydowe chińskie gówno z chińskich kwiatków, które sami se Chińczycy zapylają, bo im w tym pestycydowaym bagnie wszystkie pszczoły wyginęły! – się zdenerwowałam na taką niewdzięczność.
A wszystko co mówiłam to prawda

Na szczęście przyszła mamusia, spróbowała i wykrzyknęła:
- Jakie to dobre!
Aż mi kapcie spadły z wrażenia, bo widać było wyraźnie, że nie udaje, podczas gdy zawsze też widać, kiedy udaje, bo jej aktorstwo też jest zazwyczaj produkcji chińskiej ;)
- Kochanie, musisz spróbować - zawołała, wraziła do słoika łyżeczkę, nabrała miodu i z tą łyżeczką poleciała do dużego pokoju, gdzie siedział zatruty pestycydami i w związku z tym skwaszony, tatuś, i wraziła mu tę łyżeczkę do ust.

Potem się zastanawiałam, czemu miałam takie trudności w wyjściu od nich z mieszkania, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że się krok za krokiem przyklejałam do podłogi w korytarzu, całej upstrzonej kropelkami miodu, skapującymi z tej niesionej na skrzydłach entuzjazmu łyżeczki. Moja mama dostaje zazwyczaj amoku jak mi się dwie kropelki wody podczas zaparzania herbaty uleją na blat. A teraz zapaskudziła miodem cały korytarz.
W związku z tym mniemam, że choć z przeciwnościami, to wyszło dobrze. I że olać miód, ale mam się czym narkotyzować w lecie.

Czego i wam życzę. W tym sezonie lub następnym.

Dodam jeszcze, że trawnik jest o wiele bogatszy we frykasy i że można z jego zasobów zrobić też np sałatkę, jakby ktoś, sama nie wiem - stracił pracę i zbiedniał, albo był proekologizującym hipsterem.
Nakarm królika w sobie. Sałatka majowa Magazynu Smak [klik] 
w której występują min "świeżo zebrane i umyte liście mniszka lekarskiego, krwawnika, babki i  pokrzywy".

Czasem trawnik, sam z siebie, w promocji chyba, serwuje dania typu Gałąbki, ale nie jestem na razie na tyle zdesperowana ;)

21 komentarzy:

  1. Ha! Nie moglas aby wczesniej wstawic tego przepisu? U mnie juz dawno po mniszkach, a do przyszlego roku zdaze zapomniec. Nie, nie przeis, bo ten moge sobie zakonotowac, ale zapomne znow w pore zebrac te mniszki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się czaiłam aż sezon minął, choć gdzie nie gdzie jeszcze widuję, może stówkę byś zdołała uzbierać ;)

      Usuń
    2. A ja zdążyłam i zrobiłam też, bo mnie siostra zainspirowała :) Teraz czaję się na syrop z kwiatów czarnego bzu i konfiturę z kwiatów akacji.

      Usuń
  2. Miodzio!
    Parę ładnych lat temu dostałam od cioci z Mazur słoiczek takiego mjotku, ale mimo to zazdroszczę eksperymentów własnych. Zawsze to bogatsze CV i można pobrylować w towarzyskiej ekokuchni na łonie;)
    (U mnie z pozostałości znalazłam w tygodniu flaczki z jaszczurek, ale wolę dobrze przyprawione).
    A a'propos łona, czy dobrze zauważam żeś się nie zinwentaryzowała u Fidrygauki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pobrylować to ja bym mogła gdybym udusiła rozdymkę w krewetkach, a nie z miodkiem, eh.
      No ale - powolutku.
      Weź mi tu nie aproposuj łonem bo jak kto nie w temacie to jeszcze niestosowne wnioski wyciągnie ;)

      Usuń
  3. Hm... zawsze od zrobienia tej brei odstręczała mnie gromada czarnych robali, ale jak napisałaś, że same sobie pójdą, to w przyszłym roku poszukam sobie odpowiedniej łąki, chociaż myślę, że w moim przypadku to będzie trudne, żeby obeszło się bez skrawka nie osikanego przez owce... ale kto wie, upatrzę sobie. tylko ta ilość cukru jest dość imponująca jak na mój gust

    kiss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może sukces i aromat osiągnęłam dzięki robalom właśnie? W końcu to białko ;)
      A ty zaryzykuj owczy aromat albo zroś te mlecze konewką przed zerwaniem ;)

      Usuń
  4. Anonimowy24 maja, 2014

    Jak ja nienawidze tego miodu... jak bylam małym gimbusem to mi babcia kazała non stop zbierać mniszki na ten miód... żeby On jeszcze był smaczny dziad jeden

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Babcie z gimbusowstwem walczyły zaiste różnymi metodami ;)
      Co do smaku - to też wolę ten z rzepaku.

      Usuń
  5. Rewelacja! Ja chcę taka książkę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaką książkę? Bo chyba coś przeoczyłam...

      Usuń
  6. Ależ smacznie się czytało, pomyśl o wydaniu książki kucharskiej, nabędę, ale nie myśl ,że będę stać przy garach. To ponad moje siły, stanowczo.
    A ja, jeśli mogę wspomnieć, ulepszyłabym ten przepis, dodając ostudzony wyciąg z mniszka do prawdziwego miodu, a nie syropu cukrowego. Mniam. Nie pomyślałabym, że można sobie samemu zrobić ziołomiód. Jesteś pracowita jak pszczółka, nie opieraj się, ja Cię o rękę proszę. Będziemy sobie czytać, pisać i jeść. Raj na ziemi.

    OdpowiedzUsuń
  7. O, nie! Coś mię awersja dławi:-)).

    OdpowiedzUsuń
  8. Inwentaryzacja, podobno szykujesz się teraz do produkcji wełny z pajęczyn...? ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze kombinujesz - pracuję nad kolekcją swetrów ;)

      Usuń
  9. Ale czy on jest lepszy niż oryginalny, ten wynalazek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wziąwszy pod uwagę, iż pszczoły są mniej żałosne w produkcji, i rezultaty muszą być nieporównywalne ;)

      Usuń
  10. Jakbyś się podjęła tej wełny, aspiruję do miana jedynego dostawcy! Mam na tarasie bardzo pracowite pająki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak z tarasu to na pled.
      Wezmę pod uwagę, nie jest powiedziane, że to niemożliwe ;)

      Usuń
  11. E tam, muzyka z Pachnidla jest cudowna, się czepiasz :-) podziwiam zamysł i determinację, życzę smacznego zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  12. nadwypowiada Pani. strasznie to wkurwia. za dużo słów, zbyt wiele wymuszonych. brak ascetyzmu, brak językowej pokory we współczesnym polskim piśmiennictwie chyba zaważyło i tutaj, a szkoda, bo jest o czym pisać, tylko styl - na boga. mimo wszystko, na plus, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...