sobota, 22 października 2011

Jesienny Weltschmerz

Jest niefajnie. Jest źle. Jest mi zimno, ciągle bym spała i jestem marudna. Oczy mam jakieś mętne, zapuchnięte, muszę je obrysowywać czarną kredką przed wyjściem z domu, żeby ludzie wiedzieli w co patrzeć, jak ze mną rozmawiają. Zdolności umysłowo-skojarzeniowe bliskie zeru.
Muszę oddać 20 książek do biblioteki.























Nie pomagają nawet takie heroiczne filmiki z plumkającą muzą:



Gdzie padają słowa, że jesteśmy jakoby "adaptable species, capable of greatness".
I jeszcze epicki koniec: "How many rivers we have to cross to find our way?"
Sądząc po przeciętnym zanieczyszczeniu, najlepiej: none.

środa, 19 października 2011

Prawdziwe życie: w świecie przydasiów i niezbędnikóworaz jak obecność sedesu rujnuje szczęśliwy związek.

Wizyta u znajomej pary. Mimo posiadania dziecka i życia w metrażu nie przekraczającym tego, które chiński rząd ma do zaoferowania najbardziej opornemu chińskiemu dysydentowi w pudle, żyją w schludności i porządku, który nieodmiennie mnie zadziwia. Żadnych pudeł na 'przydasie', stolików na klucze i bibeloty, krzeseł na ubrania 'zasadniczo jeszcze świeże, ale nie na tyle, by wróciły do szafy' itp.
Co przypomniało mi pewien stuff -skecz:



Inna z kolei znajoma para pokłóciła się ostatnio w markecie budowlanym z okazji wybierania nowego klozetu do remontowanego mieszkania. On chciał sedes typu "skocznia narciarska" a ona typu "taras widokowy". Żadne nie chciało ustąpić.
- Masz obsesyjną potrzebę kontroli nad wszystkim - wrzeszczał on - nawet nad swoim g...!

Co przypomniało mi obejrzany onegdaj program o urządzaniu wnętrz prowadzony przez dwójkę wesołych gejów, Colina i Justina, heh, prywatnie będących parą, który namierzyłam potem z ciekawości w necie, gdzie jak widać projektowe duo serwuje też cenne porady nie tylko w kwestii wystroju.

Niestety - żadnych porad w kwestii jaka to powinna być ubikacja oraz jak na jakość związku może wpłynąć to, co partner w tej ubikacji zobaczy.

poniedziałek, 17 października 2011

Makatka






















makatka Kathy Halper

I po weekendzie. Znowu w kierat bycia idealną gosposią.

piątek, 14 października 2011

Zgaśmy peta na Vogue Paris

Cigarettes are evil. Ale bycie grubym bardziej. Branża modowa ocknęła się w porę i chude modelki będą teraz ssać jedynie chude marchewki.






Coffee is evil, either:

poniedziałek, 10 października 2011

Tirlititititi czyli powrót mema

W teorie memów wprowadziła mnie już lata temu pewna koleżanka. I od lat muzyczne memy nie dopadły mnie tak, jak ostatnio. W autobusie: tirlititititi tulejdis, w kuchni nad garami: tiritirititi tulejdis, pod prysznicem, a jakże: tirlititititi tulejdis. Kocham Joela Greya, ale to się musi skończyć!
(Two for one, mem for fun)

niedziela, 9 października 2011

Ecie pecie wyborów dwudziestolecie

To nie konik. Na liście numer dwa, punkt dwa, tam jestem ja ;)



Osobiście, jako osobę recyklingującą (nie tylko odpady ale i krajową sferę polityczną) najbardziej ujął mnie ekolog, który na jednym wydechu wymienił dwadzieścia leśnych zwierząt. Patrząc metaforycznie... Łasice, kuny, jenoty. Rzeczywiście, mamy w czym wybierać, eh.
Ach, w jakże barwnych czasach żyliśmy, te powijaki demokracji i markietingu.

czwartek, 6 października 2011

Jesienna włóczka czyli knitting for a dialog

Sądziłam że zaczyna się toto niewinnie i na jesieni: człowiek (człowiek żeński)zrobi chłopakowi czapkę albo kubraczek dla kota. A potem, jeśli bardzo mu się nudzi, opatuli naczynia, meble i ewentualnie wydzierga wełniane owoce i warzywa (czemu sama na to nie wpadłam, zamiast lamentować, że jestem kiepską ogrodniczką?)


Okazuje się jednak, że trend ów wyszedł na międzynarodowe ulice i działa całorocznie,pokrywając kilometrami włóczki coraz to nowe przestrzenie miejskie.
Jak zwykle jesteśmy opóźnieni w stosunku do światowych trendów, ponieważ nie widziałam, żeby jakakolwiek socrealistyczna rzeźba na Pałacu Kultury miała wełniane getry albo majtasy.
No ale nie traćmy nadziei.


































budka by  Knit the City ©, www.knitthecity.com


 

wtorek, 4 października 2011

Surowe kryteria filmowo-festiwalowe

Ostatnie dni na zdecydowanie, jakie filmy w tym roku zobaczyć na Warszawskim Festiwalu Filmowym i na zamówienie biletów. Oprócz obowiązkowego pakietu Krótkich Metraży, strzelam na ślepo, wiedząc już, po tylu latach uczestnictwa, że nie ma co sugerować się recenzjami w festiwalowej gazecie. W tym roku wybrałam kryterium następujące : reżyser filmu musi mieć wąsy. Po namyśle do obowiązkowych atrybutów dodałam jeszcze brodę i/lub długie włosy. Ktoś,kto nie ma czasu na strzyżenie musi być wszak raczej pasjonatem tego co robi niż reżyserskim gogusiem z teledyskowym rodowodem, no nie?





Interesują mnie też projekty, których twórcy (niekoniecznie już wąsaci) opowiadają jak to zaczęli zdjęcia "z tysiącem dolarów w kieszeni i bez ukończonego scenariusza i zobaczymy co będzie" - czyli zupełnie tak jak u mnie w życiu minus tysiąc dolarów.

niedziela, 2 października 2011

Lady Weekend 2: Dante w Szwajcarii

Trzeba przyznać, że tak jak w zeszłym tygodniu uległam niemal literackiej magii sobotniej nocy – schodząc coraz niżej do klubowego piekła pełnego wściekłego jazgotu i stłoczonych, półprzytomnych cieni, które kiedyś były ludźmi, czująca się jak Dante prowadzony za rękę przez Wergiliusza do ostatniego kręgu - tak w tym tygodniu byłam tylko onzeckim obserwatorem uczestniczącym w całości wydarzeń tego wojennego pogromu, zwanego weekendem, z równym zapałem, co Szwajcaria ;)

Pouczające jest to, jak nocne eskapady rujnują człowiekowi tak finanse, jak i zdrowie.
Tym, którzy wcześniej wpędzali mnie w kompleksy perorując jak to cudownie być na etacie, stały dochód pod koniec miesiąca, tralalala, koniec końców musiałam podarować papierka na taryfę, co ostatecznie uczyniło z mojego portfela finansowego Uroborosa a zarazem wyrwało aortę z mojego miękkiego acz oszczędnego serca. Co nie przeszkodziło mi później desperacko spróbować odkuć się w remika, w związku z czym obecny stan moich finansów utrzymuje się na poziomie: 0 przecinek 0 zł oraz 0 wszelkich innych walut, włączając w to orzechy.
Natomiast co do zdrowia - zamiast po skocznych i frywolnych wymachach nóg na parkiecie lec w łożu z jakimś zabójczym Hiszpanem do łóżka położyła mnie, równie zabójcza, grypa hiszpanka.
Najwyraźniej dwa tygodnie imprezowania z rzędu to za dużo. Na szczęście w przyszły weekend wybory, trzeba więc będzie odpuścić sobie lekkomyślne eskapady, wykurować się, wyspać i trzeźwo zagłosować. A przynajmniej odpuścić i wyspać.
Jeśli ZNOWU usłyszę – po wręczeniu dowodu osobistego - „Jakie śliczne zdjęcie! Tylko pani wcale niepodobna...” to przysięgam, że strzelę w pysk.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...