Trzeba przyznać, że tak jak w zeszłym tygodniu uległam niemal literackiej magii sobotniej nocy – schodząc coraz niżej do klubowego piekła pełnego wściekłego jazgotu i stłoczonych, półprzytomnych cieni, które kiedyś były ludźmi, czująca się jak Dante prowadzony za rękę przez Wergiliusza do ostatniego kręgu - tak w tym tygodniu byłam tylko onzeckim obserwatorem uczestniczącym w całości wydarzeń tego wojennego pogromu, zwanego weekendem, z równym zapałem, co Szwajcaria ;)
Pouczające jest to, jak nocne eskapady rujnują człowiekowi tak finanse, jak i zdrowie.
Tym, którzy wcześniej wpędzali mnie w kompleksy perorując jak to cudownie być na etacie, stały dochód pod koniec miesiąca, tralalala, koniec końców musiałam podarować papierka na taryfę, co ostatecznie uczyniło z mojego portfela finansowego Uroborosa a zarazem wyrwało aortę z mojego miękkiego acz oszczędnego serca. Co nie przeszkodziło mi później desperacko spróbować odkuć się w remika, w związku z czym obecny stan moich finansów utrzymuje się na poziomie: 0 przecinek 0 zł oraz 0 wszelkich innych walut, włączając w to orzechy.
Natomiast co do zdrowia - zamiast po skocznych i frywolnych wymachach nóg na parkiecie lec w łożu z jakimś zabójczym Hiszpanem do łóżka położyła mnie, równie zabójcza, grypa hiszpanka.
Najwyraźniej dwa tygodnie imprezowania z rzędu to za dużo. Na szczęście w przyszły weekend wybory, trzeba więc będzie odpuścić sobie lekkomyślne eskapady, wykurować się, wyspać i trzeźwo zagłosować. A przynajmniej odpuścić i wyspać.
Jeśli ZNOWU usłyszę – po wręczeniu dowodu osobistego - „Jakie śliczne zdjęcie! Tylko pani wcale niepodobna...” to przysięgam, że strzelę w pysk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.