Film o kondycji oraz co ważniejsze o mistrzowskim wciąganiu butów oraz laboratoryjnym mizianiu królików;). Przy okazji zagadka - który utwór zespołu Feel tak cudnie podkręca w tej animacji atmosferę? ;)
Akurat w temacie post-laboratoryjnego miziania (choć nie królików) miałam w podstawówkowym dzieciństwie spore doświadczenie jako córka naukowca, który to co sezon przynosił mi wiaderko odratowanych świnek morskich. Następnie następowała świnkowa redestrybucja wśród chętnej rówieśniczej młodzieży. (Świnki z parchami, bielmem na oku i wyłysiałe miały wzięcie mniejsze rzecz jasna. Moja świnka rzecz jasna była zawsze znakomita i niewybrakowana). Następnie następowała domowa hodowla świnek, które niestety były dziwne, nieufne, miały świnkową depresję, chowały się pod dywan, zjadały swoje terrarium i chorowały.
Chomiki potem hodowałam. Chomiki trochę się kręciły w chomikowym kółku ale głównie to się gryzły, albo gryzły kable od telewizora jak uciekły, bo uciekać lubiły, a kiedyś jeden spowodował prawie że zawał mamusi, jak się z nim mamusia na twarzy obudziła (teraz to się nazywa siedzenie na fejsie ;). Najlepszy numer w wykonaniu najlepszego chomika to rozsiądnięcie się na desce klozetowej u sąsiadki piętro niżej, która to sąsiadka przyszła do nas ze skargą, że w takich warunkach to ona defekować nie będzie. Jak chomik zdołał zleźć piętro niżej po sanitarnym pionie kibelkowym (czy jak to się tam nazywa) to się do tej pory zastanawiam, jak już nie ma nad czym, albo właśnie jak bardzo jest nad czym, ale wolałabym tego uniknąć (np. czy sklepowa mi dobrze wydała? czy on mnie kocha? jak te spodnie mogły się tak skurczyć, skoro nawet ich nie prałam?). Potem chomiki zdechły, jeden został przed śmiercią przemianowany na Kwazimodo, bo mu się taki guz na karku zrobił.
Psa, takiego słodkiego, żółtego pseudolabradora, rozjechała ciężarówka. Nie mieszkał ze mną tylko z kuzynostwem, tylko na wakacjach się widywaliśmy, co nie umniejsza straty. To był takie mądry pies, wszystko przynosił, o co się go poprosiło - pod warunkiem że była to gazeta lub kapcie. Ale nauczyliśmy go też z braćmi ściągać w podskokach pranie ze sznurka i zanosić (tzn zaciągać) babci. Która najszczęśliwsza to z powodu tej pomocy nie była. Ale i tak myślę, że pies ów był bardziej przydatny w pracach domowych niż niejeden znany mi element męski. Co prowadzi do oczywistego wniosku, że nie tylko do hodowli elementu męskiego nie mam ręki.
Chomiki potem hodowałam. Chomiki trochę się kręciły w chomikowym kółku ale głównie to się gryzły, albo gryzły kable od telewizora jak uciekły, bo uciekać lubiły, a kiedyś jeden spowodował prawie że zawał mamusi, jak się z nim mamusia na twarzy obudziła (teraz to się nazywa siedzenie na fejsie ;). Najlepszy numer w wykonaniu najlepszego chomika to rozsiądnięcie się na desce klozetowej u sąsiadki piętro niżej, która to sąsiadka przyszła do nas ze skargą, że w takich warunkach to ona defekować nie będzie. Jak chomik zdołał zleźć piętro niżej po sanitarnym pionie kibelkowym (czy jak to się tam nazywa) to się do tej pory zastanawiam, jak już nie ma nad czym, albo właśnie jak bardzo jest nad czym, ale wolałabym tego uniknąć (np. czy sklepowa mi dobrze wydała? czy on mnie kocha? jak te spodnie mogły się tak skurczyć, skoro nawet ich nie prałam?). Potem chomiki zdechły, jeden został przed śmiercią przemianowany na Kwazimodo, bo mu się taki guz na karku zrobił.
Psa, takiego słodkiego, żółtego pseudolabradora, rozjechała ciężarówka. Nie mieszkał ze mną tylko z kuzynostwem, tylko na wakacjach się widywaliśmy, co nie umniejsza straty. To był takie mądry pies, wszystko przynosił, o co się go poprosiło - pod warunkiem że była to gazeta lub kapcie. Ale nauczyliśmy go też z braćmi ściągać w podskokach pranie ze sznurka i zanosić (tzn zaciągać) babci. Która najszczęśliwsza to z powodu tej pomocy nie była. Ale i tak myślę, że pies ów był bardziej przydatny w pracach domowych niż niejeden znany mi element męski. Co prowadzi do oczywistego wniosku, że nie tylko do hodowli elementu męskiego nie mam ręki.
Także, jakby się ktoś pytał czemu nie mam zwierząt to zaserwowana pula wspominków jest uważam znakomicie wystarczająca.
Nie wszyscy mają szczęśliwą rękę, nieprawdaż.
A mogło być tak cudownie, mmm. No pech.
Nie wszyscy mają szczęśliwą rękę, nieprawdaż.
A miałam o kondycji ludzkiej pisać, hm. Zaiste, ścieżki skojarzeń mych neuronów są niczym kibelkowe trasy moich ex chomików.
No to wróćmy jeszcze na moment do królików doświadczalnych. Taka pouczająca scenka z Warszawskich Zakładów Farmaceutycznych Polfa w 1967 r. - króliki używane do testowania leków. (fot.Aleksander Jałosiński FORUM)
A mogło być tak cudownie, mmm. No pech.
kopiuję link eko, dzięki!
OdpowiedzUsuńWidziałam ten filmik, dobry i niestety prawdziwy. A co do zwierząt to przypomina mi się cytat z Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej: "Z miłością jak ze zwierzętami domowymi, to nie może skończyć się dobrze". Oczywiście to nie fragment wiersza, tylko wypowiedzi. :)
OdpowiedzUsuńZdałam sobie sprawę, że Pawlikowską-Jasnorzewską czytałam tak dawno, ostatnio to było chyba wtedy, kiedy miałam te chomiki, hm.
UsuńDo pewnych rzeczy się nie wraca.
Jejku! Dramatyczny ten obrazek z króliczą łapką ;D cóż za poświęcenie!! To się nazywa altruizm... nie ma co :)
OdpowiedzUsuńA jakieś barwne randki zaliczyłaś? :D
No wiesz, staram się wszechstronniej, a nie tylko o jednym.
UsuńFilmik genialny, ale śmiałem się krótko i tylko na początku. Za to "siedzenie na fejsie" ubawiło mnie po pachy :D
OdpowiedzUsuńZ jakąż gracją ten człowiek tam leci z tą niszczycielską działalnością, och, ach...
OdpowiedzUsuńOprocz chomikow, a wlasciwie nie oprocz, ale po, kiedy poszly do chomiczego nieba, byly u nas szczury. Co za madre stworzenia! Tez nie zyly dlugo. Szczurke musialam dac do uspienia, bo miala tumor w mozgu, a dwa samczyki po niej, same sobie umarly.
OdpowiedzUsuńFilmik jest przerazajacy, tym bardziej, ze prawdziwy
Faktem jest, że wszystkie wspomniane gryzonie z tumorami chodziły w parach, eh.
UsuńZakończenie mi nie pasi - takie amerykańskie.
Ja raz miałam spotkanie ze szczurem (pokojowo podobno udomowionym) to było spotkanie pierwszego stopnia i nigdy go nie zapomnę! Niestety, a może stety?
OdpowiedzUsuńTe bidule laboratoryjne... Chyba mi się przyśnią!
OdpowiedzUsuńMoje zwierzęta kiedyś zażerały się nawzajem...Kot chomika, itd... :D
OdpowiedzUsuńNo toż normalny łańcuch pokarmowy, nieprawdaż.
UsuńMoje wszystkie zwierzątka są wynikiem przypadku. Nie tylko one :)
OdpowiedzUsuńA co nie jest?
UsuńWstrząsnęłaś mną tym wpisem, jakoś nie udało mi się podejść do niego z przymrużeniem oka:/ w żadnej kwestii:/ ale to pewnie z niewyspania. Chociaż nie - wizja chomika na fejsie i na klapie od kibelka ubawiły mnie jednak:)
OdpowiedzUsuńSzczerze, to nie chciało mi się czytać tego posta, ale zawsze jak zobaczę, że o świnkach morskich to daję koment, że kiedyś w peru zeżarłem taką świnkę. Konkretnie to pół takiej świnki. Chyba prawe pół, jeśli ktoś chce wiedzieć. kosztowała 10 soli, albo 10 złotych.
OdpowiedzUsuńNIE smakowała jak kurczak.
Ja miałam kiedyś przepięknego króliczka, miniaturkę... dawno, dawno temu. I bardzo bardzo go kochałam, albo przynajmniej przywiązana doń byłam. A on któregoś ranka miał jakiś atak padaczki czy coś (całą klatkę trzęsło) i padł... A potem mnie nazywano morderczynią królików.
OdpowiedzUsuńI poddałam się ze zwierzątkami. ;-)