pomarliście, co ma tę jedną dobrą
stronę, że zaoszczędziłam na prezentach. Za
to złych stron bez liku. Już się babciu nie nauczę robić tego krupniku
twojego wybitnego, za którym mi podniebienie tęskni, już mi nie dasz tego przepisu
na placki. Nie opowiesz mi o mrocznych czasach, gdy się do ludzi strzelało jak
do przepiórek, o wujku, co się wychylił zza grobli, jak Niemcy szli i dostał
kulkę między oczy. O kuzynce, która tyle seksu doznała od armii sowieckiej, że
aż zmarła. O tym, jak się w domu rodziło na pierzynie puchowej. O stawach
pełnych ryb i lasach pełnych świerków, o zimach, które odcinały od świata, o
domach pełnych koronek i drewnianych szczap przy kominku. O budowaniu domu
cegłami z ruin powojennej stolicy. Rwą
się wstążki i sznurki łączące nas z przeszłością, z tożsamością własnej
rodziny, blakną pracowicie kaligrafowane podpisy na zdjęciach naszych przodków.
Kim jest ten pan w mundurze o pochmurnym spojrzeniu? A ten fircyk na pstrokatym
rowerze? A to dziecko w trumience? Albo te trzy dziewczęta, siostry chyba, w
futrzanych kołnierzach na tle kurpiowskiej chaty, na tle pól mazowieckich, na
tle pierwszych tramwajów? Gdzie się odbywa ta przeszłość niepodpisana? Już się
nie dowiem.
Choć ponoć jest jeszcze taka jedna
ciotka, co historiami rodzinnymi sypie jak z rękawa. Mam nadzieję zdążyć się do
niej wybrać przed jej pogrzebem. Z kartką i ołówkiem, z uchem wyczyszczonym jak
nigdy (ale nie ołówkiem;)
Czasem wiem. Dwie siostry piękne i postawne, jedna o twarzy jak anioł Boticellego, druga wyniosła niczym Izabela Łęcka. I trzecia – mała, pyzata, z nosem jak kartofel i najsłodszą buzią na świecie. To babcia. Która do osiemdziesiątki jeździła na rowerze. Która podróżowała po całym kraju (choć nie na rowerze), w tą i z powrotem, żeby każde z dzieci i wnucząt obdzielić tą samą porcją babcinej czułości i pomocy.
A potem zmarła na raka wszystkiego. A panie z hospicjum przynosiły nam tyle morfiny, że już miałam myśli nieczyste, żeby nią dorabiać do stypendium, bo nie mieliśmy co z tym ustrojstwem robić. Bo babcia nie chciała morfiny, do końca chciała być świadoma i trzeźwo myśląca, mimo bólu. Ale nie – WSZYSCY nas naciskali, że dla jej dobra ma być w stanie świadomości półpłynnej a bezbolesnej. Nikt nie ma prawa tak cierpieć, nawet jeśli sobie tego życzy, nawet jeśli taki jest jego wybór. Znowu trudno mi się bezwzględnie zgodzić z ogółem, w tym przypadku z Fundacją Chustka, która postuluje, że morfiny ma być więcej. Może teraz jest inaczej, może się wiele zmieniło, może każdy dostaje taką samą ilość morfiny, niezależnie od tego ile mu zajmie umieranie. Może moja babcia, która cierpienie pod koniec wliczyła w rachunek życia, w jego podsumowanie, była wyjątkiem. Kto to wie. Ta historia ma już parę lat i rozmywa się w pamięci, rozpływa się jak dym. Rozpływa się babci twarz o łagodnych rysach, blaknie rysunek zmarszczek potwierdzający historię pracowitego i dobrego życia.
Drugą babcię szlag trafił w grudniu zeszłego roku. Pikawa jej wysiadła. Ze starości, ze zużycia.
Czasem wiem. Dwie siostry piękne i postawne, jedna o twarzy jak anioł Boticellego, druga wyniosła niczym Izabela Łęcka. I trzecia – mała, pyzata, z nosem jak kartofel i najsłodszą buzią na świecie. To babcia. Która do osiemdziesiątki jeździła na rowerze. Która podróżowała po całym kraju (choć nie na rowerze), w tą i z powrotem, żeby każde z dzieci i wnucząt obdzielić tą samą porcją babcinej czułości i pomocy.
A potem zmarła na raka wszystkiego. A panie z hospicjum przynosiły nam tyle morfiny, że już miałam myśli nieczyste, żeby nią dorabiać do stypendium, bo nie mieliśmy co z tym ustrojstwem robić. Bo babcia nie chciała morfiny, do końca chciała być świadoma i trzeźwo myśląca, mimo bólu. Ale nie – WSZYSCY nas naciskali, że dla jej dobra ma być w stanie świadomości półpłynnej a bezbolesnej. Nikt nie ma prawa tak cierpieć, nawet jeśli sobie tego życzy, nawet jeśli taki jest jego wybór. Znowu trudno mi się bezwzględnie zgodzić z ogółem, w tym przypadku z Fundacją Chustka, która postuluje, że morfiny ma być więcej. Może teraz jest inaczej, może się wiele zmieniło, może każdy dostaje taką samą ilość morfiny, niezależnie od tego ile mu zajmie umieranie. Może moja babcia, która cierpienie pod koniec wliczyła w rachunek życia, w jego podsumowanie, była wyjątkiem. Kto to wie. Ta historia ma już parę lat i rozmywa się w pamięci, rozpływa się jak dym. Rozpływa się babci twarz o łagodnych rysach, blaknie rysunek zmarszczek potwierdzający historię pracowitego i dobrego życia.
Drugą babcię szlag trafił w grudniu zeszłego roku. Pikawa jej wysiadła. Ze starości, ze zużycia.
Ale że co, że wspomnienia mam
niejedrorodne stylistycznie? [heh]
Jaki człowiek, takie
podsumowanie, nieprawdaż. Historia
życia, lista uczynków, drobne plusy i gigantyczne minusy. Pierwsza babcia
zasługiwała na starość na wszystko, co najlepsze. Dostała tylko raka. Druga
babcia zasługiwała na niezbyt wiele. Dostała wszystko – opiekę, miłość i
szacunek, lekarzy, rehabilitantów, księży, przecierane na tarce warzywa oraz
trzy razy dziennie świeże pieluchy.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, nie ma logiki. Przędły Mojry życia nić, jednej babci spruły kamizelkę a drugiej zrobiły ciepły sweter i czapkę. Suki.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, nie ma logiki. Przędły Mojry życia nić, jednej babci spruły kamizelkę a drugiej zrobiły ciepły sweter i czapkę. Suki.
Piszę o tym, bo ciągle mnie
pytają, jak zniosłam śmierć ostatniej
rodzinnej babci. Dekadę temu nikt mnie o nic nie pytał. „Bardzo mi przykro,
a sobota wieczór to aktualna?”. Bo wtedy
byliśmy młodzi, śmierć była niedorzecznością, pomyłką, absurdem,
przypadkiem, fos-pasem, który można było przemilczeć. Przyszłość była rokująca,
bo była przed nami. Mieliśmy tyle czasu. Niemal życie. Teraz jest
inaczej. Pewne okazje minęły już bezpowrotnie. Czas przyspieszył, czas się znarowił, nie można już go okiełzać.
Noszkurwamać, ten blog to miały
być krotochwile, co za prąd mnie tak znosi?
Ale, widzicie, nie mogłam się
powstrzymać. Tak, dla równowagi... Bo mi czasem mówi taki głos, że może już czas
przestać błaznować.
Polem, lasem. Czasem.
jeżu mam nadzieję że to nie po wpisie u mnie
OdpowiedzUsuńNo niestety kochana nawet my nie dożyjemy tej sprawiedliwości i żadne z naszych potomnych bo "kurwamać"(tylko cytuje)nigdy jej na świecie nie będzie. ament
Ja o tyle rzeczy chciałbym zapytać moją Babcię ...
OdpowiedzUsuń"Pluć sobie w brodę" - czy właśnie na takie okazje mamy to wyrażenie?
UsuńMam nadzieję, że minie, bo wolę jak piszesz na nie-po-waż-nie!
OdpowiedzUsuń„Bardzo mi przykro, a sobota wieczór to aktualna?”
Mogę chyba tylko napisać coś trywialnego, głupkowatego, to lepiej przytulę albo nalewki poleję.
OdpowiedzUsuńChcesz?
Dziękuję, nie zaszkodzi :)
UsuńMinie. Znów będziesz pisać krotochwile do czasu, aż i to minie, jak wszystko.
OdpowiedzUsuńTo najsmutniejszy komentarz, jakim mnie ktokolwiek uraczył ostatnio.
Usuń(To nie zarzut. Potraktuję to jako klamrę)
Minie. Aczkolwiek refleksje czasem się przydają. Te babcie to jednak kobiety ze stali były, nie takie mamałygi jak te ludzie teraz.
OdpowiedzUsuńTeż odnoszę takie wrażenie. Ja to nawet zostałam mamałygą jeszcze przed trzydziestką, hm.
UsuńAle czy to kwestia ekologicznego wychowania li tylko czy narastającej obecnie degrengolady wszystkiego? (retoryczne)
Moja babcia-mama, najukochanszy czlowiek na swiecie, odeszla w 1991 roku. To juz 22 lata, w tym roku obchodzilaby 102 urodziny.
OdpowiedzUsuńNie przeszlo. Nie minelo. Stale za Nia tesknie, bol nie zmniejszyl sie ani na jote.
Na szczescie zdazylam Ja wypytac o wiele rzeczy, spisac przepisy na genialnie smakujace potrawy.
Nie zwlekaj z odwiedzeniem ciotki, pytaj rodzicow, poki sa. Tak szybko odchodza...
Natychmiast przestań mnie tu straszyć!
UsuńAlez, gdziez bym smiala? Tak juz jest i nic tego nie zmieni. Korzystaj z zywych, poki jeszcze ich masz.
UsuńBardzo sentymentalny, ciepły wpis. Trafił mi do serca:) są dni, kiedy potrzeba krotochwili i są dni, kiedy człowiekowi potrzeba wzruszeń. Dzisiaj może być wzruszliwie:) Uwielbiałam jak babcia robiła mi kogel-mogel, mmm :) i dawała mi wypić mleko prosto z dojenia krów. I lubiłam z nią się modlić wieczorami, jak już pod pierzyną leżałyśmy gotowe do snu:)
OdpowiedzUsuńKogel-mogel i naukę modlitwy też pamiętam. No i kiedyś to się robiło pierzyny, eh ;)
Usuńczasami niestety.
OdpowiedzUsuńale smutno mi się zrobiło jak o tych babciach przeczytałam.
Mojry suki! A ja tak mojrę z wiecznie "Niekończącej się opowieści" lubiłam...tak życie jest niesprawiedliwe...ale cóż zrobić! I tak napisałaś to w takim niesamowicie innym stylu, że chce mi się czytać w kółko!
OdpowiedzUsuńTymczasem już się po sinusoidzie wspinam w górę...
UsuńSmutny ten Twój post... ale tak cholernie prawdziwy. Życie nie jest sprawiedliwe i nigdy nie było...
OdpowiedzUsuńA do opowieści, które odchodzą razem z babcią dodałabym jeszcze wielkie spotkania rodzinne. Przynajmniej u mnie widzę taką tendencję, która przemija. Kiedyś babcie i dziadkowie łączyły pokolenia, gromadziły bliższą i dalszą rodzinę przy stole. A teraz coraz trudniej się wszystkim spotkać...
Też to widzę, to pokoleniowe rozproszenie bezbabciowe...
UsuńNie zawsze życie jest czekoladowe, lekkie jak pianka i przyjemne jak reklama batoników.
OdpowiedzUsuńBywa narowiste, niesprawiedliwe, kopie w dupę w najmniej spodziewanych momentach i dowala śniegu, jeśli jeszcze się trzymasz jakoś na nogach.
I ja żałuję wielu rzeczy, o które nie spytałam, ludzi, pamięć których zaginęła razem z babcią i dziadkiem najukochańszymi moimi...
A kiedy żyli ciągle mi czasu brakowało, żeby do nich jeździć, tyle miałam swoich młodzieńczych spraw.
Ściskam Cię!
Tylko Dehnel wykorzystał to najlepiej jak było można, skubany! :)
Usuń(mówię o 'Lali')
Jako tak zwane późne dziecko babć mych za bardzo nie pamiętam, albo szans poznać nie miałem. Szkoda. Bo dziś nawet nie wiem, o co mógłbym je zapytać, gdybym mógł.
OdpowiedzUsuńDo tych pytań, do tej ciekawości się dorasta - myślę że dziś byś wiedział o co zapytać, gdyby połączenie nie zostało przerwane...
Usuń