środa, 10 lipca 2013

Na skrzydle motyla lub - jeśli kto woli - na pałeczce okrężnicy czyli ‘Dowód’ Ebena Alexandra

Tuż pod koniec lektury zajrzałam na listę najlepiej sprzedających się ostatnio książek działu non-fiction i ‘Dowód’ dumnie prężył się na pozycji pierwszej. Co mnie dość zastanowiło bo, na pierwszy rzut oka, podtytuł czyli ‘Prawdziwa historia neurochirurga, który przekroczył granicę śmierci i odkrył niebo‘ może świadczyć o tym, że książka ta jest jakąś formą religijnego świadectwa.

















Eben Alexander to amerykański neurochirurg – lekarz o tyle pechowy co odważny. Pechowy bo zapadł na groźne bakteryjne zapalenie opon mózgowych, spowodowane pałeczką okrężnicy i prawie tydzień spędził w śpiączce z marnymi rokowaniami na przeżycie. Odważny – bo kiedy się już obudził, postanowił opisać co mu się wtedy (kiedy go nie było) przydarzyło. Nie muszę chyba dodawać, że w środowisku lekarskim to strzał-samobój czyli  najpewniejszy powód do naukowej kompromitacji i śmichów-chichów wśród kolegów w białych kitlach.

Książka toczy się dwutorowo. Alexander opowiada o swoim życiu, pracy, rodzinie i o tym jak nagle, bez ostrzeżenia, zaatakowała go choroba. Oraz co działo się w szpitalu, kiedy leżał pod respiratorem w śpiączce. Druga warstwa to przeżycia doktora w Tunelu, alternatywnej rzeczywistości, którą określa on jako interaktywnie rzeczywistą i ultra intensywną. Całość tych przeżyć jest dla niego na tyle spójna, że nie może uznać ich za halucynacje lub majaczenia kory nowej (czyli odpowiedzialnej za tworzenie takich wyobrażeń części mózgowej, która przez rzeczony tydzień i tak mu nie działała). Nie jest to świadectwo religijne. Czytelnik, który spodziewa się, że doktorek po przebudzeniu krzyknie ‘Alelluja! Jezus nas kocha!’ może się poczuć nieco zawiedziony. Alexander wszelkimi naukowymi sposobami próbuje wyjaśnić to, co mu się w ogóle przydarzyło. Jest ostrożny, jeśli można oczywiście tak nazwać kogoś, kto decyduje się wydać taką książkę. Operuje dość uniwersalnymi, żeby nie powiedzieć nieco New-Age-owskimi określeniami: Świadomość albo Istota (zamiast Bóg). A po rekonwalescencji podejmuje codzienne próby medytacyjne, które zapewniłyby mu pewien rodzaj podobnych przeżyć. Próbuje żyć z nowym rodzajem wiedzy o świecie.

Myślę, że ta nomenklaturowa ostrożność (choć bardziej jednak widoczna w licznych wywiadach z autorem niż w samej książce, hm) to mądry zabieg marketingowy– tzw chrześcijański (czy ogólnie proreligijny) czytelnik może sobie uzupełnić we własnym zakresie wszelkie luki i uznać ‘Dowód’ za znakomite świadectwo na istnienie Boga i Nieba; natomiast wszyscy agnostycy i ateiści równie dobrze mogą się podpiąć pod którąś z naukowych prób wytłumaczenia interaktywnej rzeczywistości, w której przebywał Alexander (choć pełne malowniczych opisów rozdziały z nazwami ‘Tunel’ czy ‘Jądro’ może być im ciężko przebrnąć).

To, czego najbardziej mi zabrakło, to jakikolwiek cień poczucia humoru u autora. Na szczęście w książce nie ma też patosu. ‘Dowód’ to próba rozliczenia się ze zmianą zapatrywań – przed chorobą Alexander był lekarzem, który - jak większość lekarzy - dość protekcjonalnie traktował wszystkie opowieści o życiu po życiu (niezależnie od tego jak do nich doszło, jako że w między czasie zmieniła się definicja śmierci: z ‘ustania krążenia’ na ‘śmierć mózgową’). Po wyzdrowieniu zaś uwierzył w szerszy aspekt ludzkiego istnienia, nie ograniczony perspektywą ‘tu i teraz’. Książkę czyta się szybko, wątek zmagań z chorobą ma w sobie coś z kryminału, napięcie rośnie, kołowrotek przenikania dwóch rzeczywistości się rozpędza. Ale przyznaję, że dla mnie to część medyczna była powodem sięgnięcia po lekturę, natomiast część - nazwijmy to - metafizyczną traktuję z pewną rezerwą, nie odmawiając jednak doktorowi Ebenowi prawa do wiary w to, co mu się przydarzyło.

Po skończeniu ‘Dowodu’ (już w trakcie następnej lektury) utłukłam nim kilka komarów. Zdrapując ich krwawe pozostałości z okładkowego motyla pomyślałam sobie: „Rzeczywiście - ‘tu i teraz’ jako jedyna perspektywa to rzecz dość frustrująca”.
(I okrężnicy się teraz boję ;)

Ciekawe, że w polskim wydaniu motylek urósł był i wyparł z tytułu Niebo (występujące w podtytule już tylko jako niebo)  Hm.
(Jako bonus omuszona fizis Alexandra.)
...
(Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że Wyborcza wzięła jakiegoś lewicującego profesora z tłuczkiem i mało subtelnie zrobiła z Ebena halucynogennego kotlecika? ;)
...
Tu link do angielskiej strony z wystąpieniem autora i artykułem. Zapożyczam fragment przesłania:

Alexander says that he traveled through this heaven, surrounded by "millions of butterflies," with a woman. This woman gave him three messages: “You are loved and cherished, dearly, forever," “You have nothing to fear" and “There is nothing you can do wrong.”
(...) Eventually, the neurosurgeon awoke from the coma. He penned a book, "Proof of Heaven," describing his journey. 
(Po namyśle - nie boję się już okrężnicy ;)
.......................
Eben Alexander
"Dowód. Prawdziwa historia neurochirurga, który przekroczył granicę śmierci i odkrył niebo."
Wydawnictwo: ZNAK Litera Nova
Kraków 2013

19 komentarzy:

  1. Z chęcią bym ją przeczytała! Takie niby srutu-tutu, ale dość intrygujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szybki idzie.
      Ja natomiast chciałabym Morfinę, ale Twardoch jeszcze musi poczekać ;)

      Usuń
  2. Pięknie określiłaś "z tłuczkiem". Tym swoim rozmachem utłukł parę motyli z tej książki. Ale Jego tłumaczenie halucynacjami można wytłumaczyć ;) notką biograficzną (zwolennik legalizacji... depenalizacji...) - na wszystko ma wytłumaczenie halucynogenne.
    Tylko dlaczego, tak myślę, wyobraża sobie ze autor ksiażki miał widzieć Boga jako staruszka z brodą?
    Jak, nie przymierzając, jakiegoś starego hippisa z dżońtem ? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma żadnego staruszka z brodą albo i nawet tylko z wąsami.
      Halucynogenne tłumaczenia są w modzie u nas w kraju, na czele z polityką rządu ;)

      Usuń
  3. Z tego co opisujesz wygląda to na jakąś odświeżoną wersję "Życia po życiu" i jak tu nie twierdzić nihil novi sub sole :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak - pereant qui ante nos nostra dixerunt ponieważ azaliż praevenire melius est quam praeveniri.

      I jeszcze dodam, żeby zabłysnąć wszechstronnością kulturową, że takie czasy nastały, że nawet nowego Spidermana się kręci co 5 lat ;)

      Usuń
    2. Tak, tak ... to chyba tak działa, niestety. O tempora, o mores :-))

      Usuń
  4. O, widzę, że i lektury nam się sprzęgły. Sięgnij przy czasie po "Chatę" William'a P.Young'a.
    Fascynował mnie ten temat dogłębnie jakieś 20 lat temu muszę przyznać, Ossowiecki, Daniken itp.
    Ale.
    Pojawiały się punktowo z różnych stron nieśmiałe tezy naukowców, wśród nich nawet bodajże Howkinga, przyrodników, medyków, że przy ich wiedzy, osiągnięciach, rozwoju, umiejętnościach badawczych dużym prawdopodobieństwem mogą stwierdzić, że świat nie powstał spontanicznie na skutek międzygwiezdnych perturbacji i uderzenia pioruna w wodę. Stwierdzili, że prawdopodobieństwo powstania zycia na ziemi było tak maleńkie, że prawie zerowe. Orzekli, że przyznają, że miała wpływ jakaś siła, istota wyższa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Marianno, 20 lat temu to ja dorosła byłam!
      Rzecz miała miejsce 25-30 lat temu!

      może ktos mi powie, dlaczego ciągle myślę, że mam lat 25? Ciekawostka.

      Usuń
    2. Ktoś splunął do oceanu lata temu i z tego powstało życie - wiadomo ;)

      Usuń
  5. Też tak miałam ze 30 lat temu, tzn. Deniken, "Życie po zyciu" itp., ale doszłam do wniosku, że nie takie umysły nad tym wszystkim się trudzą, więc zaprzestałam dociekania na temat sensu życia, początków Wszechświata etc., bo i tak nic mądrego nie wymyślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak uważam: pracować, podatki płacić, dzieci robić, a nie się gapić w niebo - to nie popchnie spraw do przodu, nieprawdaż.

      Usuń
  6. Przekonam sie sama, kiedy umre. Na razie smiesza mnie cuda Wojtyly i istoty wyzsze w tunelach ze swiatlem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się tam pomodlę o wstawiennictwo, cobyś mi dłuższe komentarze pisała ;)

      Usuń
    2. Przyganial kociol... Ja sie Twoich doczekac nie moge.

      Usuń
  7. pandeMonio, ja też myślę, że mam 25 :), co więcej myślę też, że jest nas więcej, jeśli nawet nie większość, bo starzeje się powłoka cielesna, a w środku jesteśmy tacy sami, jak na początku dorosłego życia.
    Najbardziej jest to tragiczne, gdy jesteśmy starzy ( tak między 80-tką a 100-tką), bo większa dysproporcja między wnętrzem, a tym , co na zewnątrz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mnie pocieszyłaś, ufff, mi to nie grozi, bedę wiecznie młoda! - w mojej rodzinie nikt nie dożywa 75 ;)

      Usuń
    2. Dzięki Moniu, teraz się znowu boję tej okrężnicy ;)

      Eee tam, nie jesteśmy tacy sami, nie tylko pokrowiec parcieje ale i gąbka w środku się robi wysiedziała ;)

      Usuń
    3. Ty się bój pana Alzheimera lepiej, jak już się masz bać, a nie okrężnicy.
      (swoją drogą jak Ty o tym baniu, to mi się jawi takie jelito w przescieradle, z otworem gębowym rozwartym, cos na kształt Muncha. Takie rozczulające trochę.
      Słusznie prawisz, gąbka już nie ta... ;)

      Usuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...