Tuż pod koniec lektury zajrzałam
na listę najlepiej sprzedających się ostatnio książek działu non-fiction i ‘Dowód’
dumnie prężył się na pozycji pierwszej. Co mnie dość zastanowiło bo, na
pierwszy rzut oka, podtytuł czyli ‘Prawdziwa
historia neurochirurga, który przekroczył granicę śmierci i odkrył niebo‘
może świadczyć o tym, że książka ta jest jakąś formą religijnego świadectwa.
Eben Alexander to amerykański neurochirurg – lekarz o tyle pechowy co odważny. Pechowy bo zapadł na groźne bakteryjne zapalenie opon mózgowych, spowodowane pałeczką okrężnicy i prawie tydzień spędził w śpiączce z marnymi rokowaniami na przeżycie. Odważny – bo kiedy się już obudził, postanowił opisać co mu się wtedy (kiedy go nie było) przydarzyło. Nie muszę chyba dodawać, że w środowisku lekarskim to strzał-samobój czyli najpewniejszy powód do naukowej kompromitacji i śmichów-chichów wśród kolegów w białych kitlach.
Książka toczy się dwutorowo. Alexander
opowiada o swoim życiu, pracy, rodzinie i o tym jak nagle, bez ostrzeżenia,
zaatakowała go choroba. Oraz co działo się w szpitalu, kiedy leżał pod
respiratorem w śpiączce. Druga warstwa to przeżycia doktora w Tunelu, alternatywnej
rzeczywistości, którą określa on jako interaktywnie rzeczywistą i ultra intensywną.
Całość tych przeżyć jest dla niego na tyle spójna, że nie może uznać ich za halucynacje
lub majaczenia kory nowej (czyli odpowiedzialnej za tworzenie takich wyobrażeń
części mózgowej, która przez rzeczony tydzień i tak mu nie działała). Nie jest
to świadectwo religijne. Czytelnik, który spodziewa się, że doktorek po
przebudzeniu krzyknie ‘Alelluja! Jezus nas kocha!’ może się poczuć nieco
zawiedziony. Alexander wszelkimi naukowymi sposobami próbuje wyjaśnić to, co mu
się w ogóle przydarzyło. Jest ostrożny, jeśli można oczywiście tak nazwać
kogoś, kto decyduje się wydać taką książkę. Operuje dość uniwersalnymi, żeby
nie powiedzieć nieco New-Age-owskimi określeniami: Świadomość albo Istota (zamiast
Bóg). A po rekonwalescencji podejmuje codzienne próby medytacyjne, które
zapewniłyby mu pewien rodzaj podobnych przeżyć. Próbuje żyć z nowym rodzajem
wiedzy o świecie.
Myślę, że ta nomenklaturowa ostrożność (choć bardziej jednak widoczna w licznych
wywiadach z autorem niż w samej książce, hm) to mądry zabieg marketingowy– tzw chrześcijański
(czy ogólnie proreligijny) czytelnik może sobie uzupełnić we własnym zakresie wszelkie
luki i uznać ‘Dowód’ za znakomite świadectwo na istnienie Boga i Nieba; natomiast
wszyscy agnostycy i ateiści równie dobrze mogą się podpiąć pod którąś z
naukowych prób wytłumaczenia interaktywnej rzeczywistości, w której przebywał
Alexander (choć pełne malowniczych opisów rozdziały z nazwami ‘Tunel’ czy ‘Jądro’
może być im ciężko przebrnąć).
To, czego najbardziej mi
zabrakło, to jakikolwiek cień poczucia humoru u autora. Na szczęście w książce nie
ma też patosu. ‘Dowód’ to próba rozliczenia się ze zmianą zapatrywań
– przed chorobą Alexander był lekarzem, który - jak większość lekarzy - dość
protekcjonalnie traktował wszystkie opowieści o życiu po życiu (niezależnie od
tego jak do nich doszło, jako że w między czasie zmieniła się definicja śmierci:
z ‘ustania krążenia’ na ‘śmierć mózgową’). Po wyzdrowieniu zaś uwierzył w
szerszy aspekt ludzkiego istnienia, nie ograniczony perspektywą ‘tu i teraz’. Książkę
czyta się szybko, wątek zmagań z chorobą ma w sobie coś z kryminału, napięcie
rośnie, kołowrotek przenikania dwóch rzeczywistości się rozpędza. Ale
przyznaję, że dla mnie to część medyczna
była powodem sięgnięcia po lekturę, natomiast część - nazwijmy to -
metafizyczną traktuję z pewną rezerwą, nie odmawiając jednak doktorowi Ebenowi
prawa do wiary w to, co mu się przydarzyło.
Po skończeniu ‘Dowodu’ (już w trakcie następnej lektury) utłukłam
nim kilka komarów. Zdrapując ich krwawe pozostałości z okładkowego motyla
pomyślałam sobie: „Rzeczywiście - ‘tu i teraz’ jako jedyna perspektywa to rzecz
dość frustrująca”.
Ciekawe, że w polskim wydaniu motylek urósł był i wyparł z tytułu Niebo (występujące w podtytule już tylko jako niebo) Hm.
(Jako bonus omuszona fizis Alexandra.)
...
(Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że Wyborcza wzięła jakiegoś lewicującego profesora z tłuczkiem i mało subtelnie zrobiła z Ebena halucynogennego kotlecika? ;)
...
Tu link do angielskiej strony z wystąpieniem autora i artykułem. Zapożyczam fragment przesłania:
(Jako bonus omuszona fizis Alexandra.)
...
(Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że Wyborcza wzięła jakiegoś lewicującego profesora z tłuczkiem i mało subtelnie zrobiła z Ebena halucynogennego kotlecika? ;)
...
Tu link do angielskiej strony z wystąpieniem autora i artykułem. Zapożyczam fragment przesłania:
Alexander says that he traveled through this heaven, surrounded by "millions of butterflies," with a woman. This woman gave him three messages: “You are loved and cherished, dearly, forever," “You have nothing to fear" and “There is nothing you can do wrong.”
(...) Eventually, the neurosurgeon awoke from the coma. He penned a book, "Proof of Heaven," describing his journey.
(Po namyśle - nie boję się już okrężnicy ;)
.......................
Eben Alexander
"Dowód. Prawdziwa
historia neurochirurga, który przekroczył granicę śmierci i odkrył niebo."
Wydawnictwo:
ZNAK Litera Nova
Kraków
2013
Z chęcią bym ją przeczytała! Takie niby srutu-tutu, ale dość intrygujące.
OdpowiedzUsuńSzybki idzie.
UsuńJa natomiast chciałabym Morfinę, ale Twardoch jeszcze musi poczekać ;)
Pięknie określiłaś "z tłuczkiem". Tym swoim rozmachem utłukł parę motyli z tej książki. Ale Jego tłumaczenie halucynacjami można wytłumaczyć ;) notką biograficzną (zwolennik legalizacji... depenalizacji...) - na wszystko ma wytłumaczenie halucynogenne.
OdpowiedzUsuńTylko dlaczego, tak myślę, wyobraża sobie ze autor ksiażki miał widzieć Boga jako staruszka z brodą?
Jak, nie przymierzając, jakiegoś starego hippisa z dżońtem ? ;)
Nie ma żadnego staruszka z brodą albo i nawet tylko z wąsami.
UsuńHalucynogenne tłumaczenia są w modzie u nas w kraju, na czele z polityką rządu ;)
Z tego co opisujesz wygląda to na jakąś odświeżoną wersję "Życia po życiu" i jak tu nie twierdzić nihil novi sub sole :-)
OdpowiedzUsuńNo tak - pereant qui ante nos nostra dixerunt ponieważ azaliż praevenire melius est quam praeveniri.
UsuńI jeszcze dodam, żeby zabłysnąć wszechstronnością kulturową, że takie czasy nastały, że nawet nowego Spidermana się kręci co 5 lat ;)
Tak, tak ... to chyba tak działa, niestety. O tempora, o mores :-))
UsuńO, widzę, że i lektury nam się sprzęgły. Sięgnij przy czasie po "Chatę" William'a P.Young'a.
OdpowiedzUsuńFascynował mnie ten temat dogłębnie jakieś 20 lat temu muszę przyznać, Ossowiecki, Daniken itp.
Ale.
Pojawiały się punktowo z różnych stron nieśmiałe tezy naukowców, wśród nich nawet bodajże Howkinga, przyrodników, medyków, że przy ich wiedzy, osiągnięciach, rozwoju, umiejętnościach badawczych dużym prawdopodobieństwem mogą stwierdzić, że świat nie powstał spontanicznie na skutek międzygwiezdnych perturbacji i uderzenia pioruna w wodę. Stwierdzili, że prawdopodobieństwo powstania zycia na ziemi było tak maleńkie, że prawie zerowe. Orzekli, że przyznają, że miała wpływ jakaś siła, istota wyższa.
Tak, Marianno, 20 lat temu to ja dorosła byłam!
UsuńRzecz miała miejsce 25-30 lat temu!
może ktos mi powie, dlaczego ciągle myślę, że mam lat 25? Ciekawostka.
Ktoś splunął do oceanu lata temu i z tego powstało życie - wiadomo ;)
UsuńTeż tak miałam ze 30 lat temu, tzn. Deniken, "Życie po zyciu" itp., ale doszłam do wniosku, że nie takie umysły nad tym wszystkim się trudzą, więc zaprzestałam dociekania na temat sensu życia, początków Wszechświata etc., bo i tak nic mądrego nie wymyślę.
OdpowiedzUsuńTeż tak uważam: pracować, podatki płacić, dzieci robić, a nie się gapić w niebo - to nie popchnie spraw do przodu, nieprawdaż.
UsuńPrzekonam sie sama, kiedy umre. Na razie smiesza mnie cuda Wojtyly i istoty wyzsze w tunelach ze swiatlem.
OdpowiedzUsuńA ja się tam pomodlę o wstawiennictwo, cobyś mi dłuższe komentarze pisała ;)
UsuńPrzyganial kociol... Ja sie Twoich doczekac nie moge.
UsuńpandeMonio, ja też myślę, że mam 25 :), co więcej myślę też, że jest nas więcej, jeśli nawet nie większość, bo starzeje się powłoka cielesna, a w środku jesteśmy tacy sami, jak na początku dorosłego życia.
OdpowiedzUsuńNajbardziej jest to tragiczne, gdy jesteśmy starzy ( tak między 80-tką a 100-tką), bo większa dysproporcja między wnętrzem, a tym , co na zewnątrz.
To mnie pocieszyłaś, ufff, mi to nie grozi, bedę wiecznie młoda! - w mojej rodzinie nikt nie dożywa 75 ;)
UsuńDzięki Moniu, teraz się znowu boję tej okrężnicy ;)
UsuńEee tam, nie jesteśmy tacy sami, nie tylko pokrowiec parcieje ale i gąbka w środku się robi wysiedziała ;)
Ty się bój pana Alzheimera lepiej, jak już się masz bać, a nie okrężnicy.
Usuń(swoją drogą jak Ty o tym baniu, to mi się jawi takie jelito w przescieradle, z otworem gębowym rozwartym, cos na kształt Muncha. Takie rozczulające trochę.
Słusznie prawisz, gąbka już nie ta... ;)