niedziela, 24 listopada 2013

Koledzy z pracy a syndrom chrześcijańskiego męczeństwa

Mamy w pracy takiego dziwnego kolegę. Jest bardzo rosły i przystojny, niczym młody Bóg, ale oprócz tej niewątpliwej zalety coś jest z nim bardzo nie tak. Trudno to wytłumaczyć, to wrażenie podobne do odbioru efektów komputerowych w produkcjach filmowych – niby wszystko jest jak trzeba, i drzewa i niebo i rzeki, ale wiemy, że ten landszafcik wygenerował komputer, ze nikt nie ruszył tyłka ze studia, żeby to sfilmować w naturze. No więc ten, nazwijmy go H. jest jak taki wadliwy efekt komputerowy w otaczającej go ludzkiej ciżbie. Niby mówi, niby chodzi, niby swoje robi, ale jest w tym jeden wielki zgrzyt, jakby był kosmitą w źle pod szyją zapiętym ludzkim garniturze, nieskoordynowanym społecznie odrzutkiem, biurowym błędem statystycznym, wadliwą odbitką z matrycy. Zanim go poznałam i zanim moja intuicja wyraźnie uderzyła w klakson, to słyszałam różne podśmiechujki, aluzje i najordynarniejsze ploty, że H. to i że H. tamto. I że H. to ch.
- O co chodzi z tym H.? – pytałam prostolinijnie, bo twierdzenia, że H. to ch. sumienie nie pozwalało mi przyjąć na wiarę.
- Saaaama zobaczysz – odpowiadano.
Ale oczywiście zamiast ubrać się w skafander ochronny, to w typowo kobiecy sposób starałam się jakoś temu biednemu, opluwanemu H. zrekompensować zły piar i obdarzyć czułą otwartością umysłu na jego styl. To był oczywiście błąd, bo H. uznał najwyraźniej, że swój spotkał swego, nie umiejąc zaklasyfikować mojej postawy do podzbioru chrześcijańskiego męczeństwa w dobrej sprawie. No ale to było męczeństwo na moich warunkach. Męczeństwo pełne wskazówek, pouczeń, przepracowywania problemu boleśnie autystycznej autonomii w stadle. Niestety nic nie dało się zrobić. Wszystko toczyło się na poziomie niuansów: sposobie zagajania rozmowy, prowadzenia dialogu, reakcji na bodźce i aluzje, czytania między wierszami - poziomie kompletnie niedostępnym jego autystycznemu umysłu ;). Było to niczym rżnięcie drewnianą piłą metalowego kloca. H. pozostał kulą armatnią toczącą się w poprzek torów do gry w kręgle, słoniem w składzie porcelany, gejem z parady w zakonie urszulanek.
W końcu nie wytrzymałam i zapytałam po prostu:
- Czy ty masz zespół cieśni nieprzystosowania społecznego albo zespół Aspergera albo coś?
- Nie, dlaczego pytasz?
- Ach nic, to po prostu takie modne ostatnio...

Trzy przykłady piękności męskiej prosz:


Jest też u mnie w pracy pewien L. L jest cudowny, wprost go uwielbiam. Wszyscy go uwielbiają. Ma w sobie tyle ciepła i poczucia humoru, a kiedy się śmieje przybiera uroczą pozę małego barokowego putta. Ale jest taki (Boże przebacz) szpetny. Gdyby roześmiał się w barokowym kościele to wszystkie putta by pospadały i rozbiły się na posadzce na znak protestu. Mówi się czasem o kobiecie, że wygląda jak milion dolarów. L tymczasem wygląda jak wzięty u mafii kredyt na milion koreańskich jenów, jeśli wiecie o co mi chodzi. Myślę, że choć szczerze, to przynajmniej częściowo uwielbiam go, żeby mu zrekompensować ten wygląd, jest to moją prywatna forma chrześcijańskiego męczeństwa. (No i oczywiście zawsze się w takich przypadkach człowiek zastanawia, czy zaopatrzony w Hollywódzki wygląd, osobnik taki wygenerowałby w sobie tak ujmującą osobowość. Hm.)

Trzy przykłady męskiego szpetyzmu prosz:






















Kiedyś spotkałam w korytarz stojących obok siebie H i L. Rozmawiali przez chwilę, po czym odwrócili się w moją stronę.
- Co tam? – zapytał L. bo przyłapano mnie, niestety, stojącą z przekrzywioną głową, z przygryzioną wargą i z bezwstydnie głupkowatym uśmiechem pokrywającym to wszystko, jak się im przyglądałam.
- Aaaa nic, myślę nad taką jedną operacją...– powiedziałam. – Yyyy... bankową...
Ale tak naprawdę to się zastanawiałam, kiedy będą możliwe transplantacje mózgu z jednego ciała do drugiego. Żeby wydłubać osobowość L. i wsadzić do ciała H. (i mogłabym nawet za to zapłacić ;). O ileż wszystko byłoby wtedy prostsze. Mogłabym uwieść L. w H. i pod rękę pójść z nim na pogrzeb H. w L., który by za długo nie pożył, bądźmy szczerzy, bo wieśniacy z widłami i pochodniami (którzy czają się, jak przebierańcy, w ciałach piarowców, menedżerów, konsultantów i recepcjonistek każdego biurowca) błyskawicznie by go dorwali i zmiażdżyli mu ciastowatą głowę w kserokopiarce.

No ale cóż, takie są koszta wizji szczęścia osobowości chwilowo całkowicie pozbawionej chrześcijańskiego miłosierdzia, czyli mnie ;)

20 komentarzy:

  1. A ktoś mi ostatnio pisał, że ma problemy z pisaniem kolejnych postów...

    ;-)

    Znakomicie, jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie że problemy, tylko mi się nie chce. Na jakieś istotne tematy przynajmniej. O sobie to mogę godzinami ;)

      Usuń
    2. Każdy tak ma...

      ;-)

      Usuń
  2. A ja sobie tak myślę,że mogłoby sie tak zdarzyć, że po transplantacji osobowości do ciała H.L stałby się takim samym ch lub też wygląd H. po takiej operacji natychmiast straciłby sporo pozytywnych aspektów. :))
    L jest brzydki, a więc całośc pary idzie w osobowość, H. jest piękny bo cała osobowośc poszła we wzrost i posturę Apolla. I już. (zobacz sama jak bardzo niscy faceci bywają ambitni )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też podejrzewam taki rozwój wypadków.
      I potwierdzam ambitność kurdupli (bez obrazy, to było czule ;)

      Usuń
  3. albo dal ciało albo umysł, parszywie. ale mimo to ja bym chciała Woody Allena, na chwile chociaż.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwszy pan niby ,,szpetny'' i tak bije na głowę panów powyżej! Ale ja tak mam, że podobają mi się faceci tak brzydcy, że aż piękni...

    OdpowiedzUsuń
  5. Wczoraj (a w zasadzie to dzisiaj) w nocy, w trakcie typowo babskiego spotkania, gdzieś po trzeciej, albo czwartej kolejce (kto by tam zliczył), usilnie próbowałyśmy znaleźć we własnym otoczeniu mężczyznę, który byłby jak L. w H. Wyszło nam (po piątej, albo szóstej kolejce, kto by to), że to zbiór pusty.
    Za to tych H. w L. jest całkiem sporo i jakoś sobie radzą. Ale może to nasze otoczenie jest mniej krwiożercze niż Twoje?
    I napisawszy powyższe mogę się już bezkarnie oddać kontemplowaniu drugiego z zamieszczonych przez Ciebie zdjęć. Zejdzie mi chyba do rana, a i to nie sądzę, abym się dość napatrzyła!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że doceniłaś, bo choć trochę od czapy, to nie mogłam się powstrzymać, żeby nie dać czegoś tak frymuśnego ;)

      Zbiory puste, taaak. Plonów brak.

      Usuń
  6. Podpisujeęsię pod tym co Zgaga mówi - przypatrz się dobrze moze w tej brzydocie tkwi isrka boskiego piękna?;)
    A jak mawiały babcie: "Ładna miska jeść ci nie da"
    No i masz szczęście, że trafiłaś na H i L bo czasami przy rozdaniu stoją w kolejce po piwo, i wtedy ani urody ani inteligencji nie uświadczysz w egzemplu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brzydka miska też ci jeść nie da, a i oczów nie nasycisz. Jak mawiali dziadkowie - ponoć ;)

      Usuń
  7. Piękno jest wyłącznie w oczach patrzącego.

    OdpowiedzUsuń
  8. H. jak najbardziej może mieć ZA, ale że opakowanie atrakcyjne, to jak dotąd jakoś to funkcjonuje. Moda modą, a przypadki chodza po ludziach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się nie mówi "moda" tylko "postęp naukowy" oraz "zwiększona wykrywalność" (ewentualnie "zapadalność) ;)

      Usuń
  9. mam kolegę z potencjałem twarzowym - zdatne rysy w obrębie pożądanego kwadratu żuchwy, błysk w oczach, ale jedynie błękitu. Cóż, kiedy odwija z namaszczeniem sreberko z kanapki, wyciaga kubusia play i wkłada serwetkę za kołnierz odbiera nam mowę.
    dziewczyny maja na niego jedno zdanie - 'Matka bardzo go skrzywdziła', a mi szkoda mi kobiety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre, choć smutne.
      Szkoda tego przyuczenia do życia w społeczeństwie które stało się własną karykaturą, cóż.

      Usuń
  10. Ja mam kolegę w pracy, który nie grzeszy ani urodą ani niczym innym z osobowością włącznie. Słowem dramat! Kolega B ma lat około 40 (czy jakoś tak) jest nieatrakcyjny, ruchy ma nieskoordynowane i ma się wrażenie jakby jedna strona ciała chciała iść w lewo, a druga w prawo, albo nawet w tył. No ale to nic. To jeszcze nic, bowiem kolega B mówi. On wiecznie mówi. Wyrzuca z siebie słowa z szybkością karabinu. Żeby on jeszcze mówił na temat jakiś konkretny. Ale nie on mówi dla samego mówienia. Podczas monologu (nawet gdyby ktoś nieroztropny próbował nawiązać dialog to się nie uda!) otwiera mu się w głowie szereg szufladek z tematami, które wiążą się z poprzednimi w tylko jemu znany sposób. I jest nieprawdopodobne w jak mu się te tematy łączą, skąd się biorą. Człowiek jest zalewany dosłownie morzem słów. I nie czyta kolega B żadnych niewerbalnych sygnałów, nawet tak jawnych jak nie podnoszenie nawet głowy znad biurka. To czy słuchasz nie ma najmniejszego znaczenia. A rozumiesz, że nie potrafię mu powiedzieć: k...zamknij się! No nie umiem! Jak jest nas więcej to się jego uwaga jakoś rozkłada, gorzej jak sobie ciebie upatrzy. Pójdzie za tobą nawet do kibla, odprowadzi do drzwi, poczeka a jak wyjdziesz będzie kontynuował temat, albo będzie mówił o czymś zupełnie innym. Nikt mi nie chciał wierzyć z bliskich, że to tak dramatyczny przypadek, aż w końcu go nagrałam...no i mąż stwierdził, że by zabił. Tak też mam taką ochotę czasem. Wiem, że ma jakieś zaburzenie. Może jest to nawet lekka odmiana Aspergera połączona z nerwicą. Nie wiem. Zdarzyło mi się kilka razy stanąć w jego obronie kiedy koledzy z niego dworowali nieprzyzwoicie. W żartach rzecz jasna, ale problem w tym, że on nie czyta żartów, ironii czy metafor (Asperger jak nic). Wszyscy wiemy, że on taki jest i że to nie jego wina. On ma po prostu imperatyw mówienia! Niepojęte jest dla nas fakt, że on ma żonę i dwójkę dzieci! Znamy z widzenia małżonkę, całkiem fajna babka i w głowach się nam nie mieści jak to możliwe! Być może żona ma szczególnie rozbudowaną osobowość chrześcijańskiego miłosierdzia. Inne wytłumaczenie mi się we łbie nie mieści!
    Tak poza tym to kolega B jest bardzo uczynnym i pomocnym kolegą...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biegunka słowna ma zapewne jakąś swoją medyczną nazwę.
      Ale żona, hm.
      Może ma niedosłuch, a może w domu kolega B. musi siedzieć jak trusia i spuszczony z werbalnej smyczy używa sobie w pracy? Kto wie. Najpewniej, rzeczywiście, to zasługa chrześcijańskiego miłosierdzia ;)
      No i jednak ile by nie gadał to dwójkę dzieci zrobił ;)

      Usuń
  11. matko i córko, tak mnie się ciśnie na usta...masz wyobraźnie, lubię, nie ukrywam, bardzo lubię

    OdpowiedzUsuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...