- Nie podniecają mnie aj-gadżety,
baby mnie denerwują, gardzę sportem, nienawidzę dzieci, kultura mnie nudzi, nie
mam predyspozycji do zrobienia kariery i zaczynam łysieć – deklamuje z tym
swoim grymasem męczennika na twarzy R.
- No ale przynajmniej masz dużą
domową bibliotekę – mówię ja.
- Ale tylko dlatego, że muszę!
Gdybym w tych okolicznościach nic nie czytał to sięgnąłbym dna. – fuka R. -
Zresztą współczesna literatura to dno. A skoro już o tym mowa to powinnaś coś
napisać, koniecznie.
Touche.
To jednak klasyczna klinga. A
dyskusja zgodnie z przewidywaniami zbocza w rejony dyskursu okołoliterackiego,
choć pechowo mogłaby osunąć się na grząskie tereny omawiania najnowszych
preparatów z magnezem przeciw skurczom nocnym, bo mój drugi (i zarazem ostatni)
argument pocieszycielski dotyczył zgrabnych łydek R.
No ale dawno żeśmy się nie
widzieli to i argumentów skolko.
R. ma makabrycznego doła. Obchodził
niedawno urodziny i zaczął dokonywać bilansów. R wierzy w mobilizującą siłę podsumowań,
w słupki za i przeciw, w kolumny zysków i strat. Kiedy ja mam czasami doła to R.
umie mnie rzetelnie pocieszyć. Podejrzewam, że w skrytości ducha cieszy się,
gdy sądzi, że ktoś ma gorzej od niego, a ponieważ jest dobrym chłopcem to wie,
że to jest uczucie ZŁE i tak usilnie stara się nad nim zapanować, wkłada w to
tyle entuzjazmu i zaangażowania, że mimowolnie się nam ten jego syntetyczny
(ale jednak) optymizm udziela. Kiedy R. ma doła ja obieram inną technikę – rzucam
zdania moderujące ciąg lamentów. Jestem skupiona i analityczna, zsuwam na
czubek nosa okulary, zakładam nogę na nogę i wyobrażam sobie, że po wszystkim R.
zapłaci mi stówę (czy ile się teraz bierze w gabinetach ;).
Ostatnio R. rzuciła dziewczyna,
która się w końcu chyba zorientowała, że R. jej nawet nie lubi. Zrobiła to tuż
przed jego urodzinami, żeby, jak wyjaśniła, ‘zaoszczędzić na prezencie, który i
tak byłby pożegnalny’. Co klasa to hasa a co rozsądek to zdrowy jak to mawiają...
lub może jak to przed chwilą wymyśliłam na kolanie.
- To mi daje przewagę – twierdzi
R. – jeśli nie lubię dziewczyn, z którymi się spotykam. Jestem pozornie
zaangażowany a za to całkiem wyluzowany, nie macham ogonem jak wesoły piesek z
przejęcia, za każdym razem kiedy rzuci mi się byle kość.
Ziewam ostentacyjnie, bo już znam
tę śpiewkę.
- Ty to w ogóle byłaś trudnym
przypadkiem – peroruje nadal R. – bo albo w ogóle nie rzucałaś kości całe lata
świetlne, albo się cała odzierałaś z mięsa aż do kości i wręczałaś to
człowiekowi na talerzu niczym tatar. I nie wiadomo było co z tym zrobić. I nie wiadomo było z którą wersją ciebie się
człowiek obudzi. Doszłaś wreszcie od czego zależały te skrajności? – pyta.
- Od tego, co zjadłam na kolację
– odpowiadam, bo mam w zanadrzu przygotowany cały zestawik nic nie wnoszących,
ale gładkich ripost.
Nie mniej jednak R. awansował z
czasem na najciekawszego z moim byłych. Nie ożenił się, nie został gejem, nie
zdecydował się na żaden konkretny zawód, nadal uprawia absurdalne zapasy z
życiem. Związek z R. był niemal idealny, bo nie tylko, że R. niespecjalnie mnie
lubił, ale i ja nie za specjalnie przepadałam za R. Byliśmy wolni od
niestałości uczuć, od nieprzewidywalnych porywów miłosnych. Związek z R. bardzo
ukształtował we mnie brak odbiorcy pluszowych misiów, plastikowych serduszek i
tanich słów w rodzaju, że kocham. Za to bardzo ukształtował we mnie pieska z
odpadniętym ogonkiem. Oraz poczucie emocjonalnego bezpieczeństwa wywindował
ponad normę.
No ale to stare dzieje.
Jest noc, a my palimy papierosy i
wspominamy. W radiu spiker czyta wiadomości i myli się okrutnie, zupełnie jakby
pierwszy raz pracował na nocną zmianę. A potem urządzamy sobie ognisko i palimy
stare roczniki Przeglądów technicznych
z lat 60, kiedy nie było jeszcze ani nas ani aj-gadżetów ale zestaw złudzeń
trzydziestolatka był chyba dość podobny. Że niby jeszcze nie, ale jakby jednak
już. Jeśli wiecie, o co mi chodzi.
(A jak nie wiecie to pokażę to na przykładzie tego oto żółwia ;)
Też mam niedługo urodziny i mam nadzieję, że R. sowicie odpracuje tę stówkę ;).
(A jak nie wiecie to pokażę to na przykładzie tego oto żółwia ;)
Też mam niedługo urodziny i mam nadzieję, że R. sowicie odpracuje tę stówkę ;).
Dobrze, że przeczytałem to z rana, bo gdybym czytał post'a wieczorem to pewnie musiałbym wydać stówę w gabinecie :-).
OdpowiedzUsuńJednostki niestabilne zarazem emocjonalnie jak i finansowo przerzucają ciężar psychoterapii na przyjaciół. Jak sądzę ;)
UsuńPo pewnym czasie przyjaciele zaczynają strajkować :-)
UsuńNic już nie wiem. Między wierszami więcej niż w. "W mojej głowie wojna" mogę sobie zanucić...
OdpowiedzUsuńCóż, lepsza wojna niż udar ;)
UsuńA ja krzyknę za R. - napisz coś, koniecznie! :-D
OdpowiedzUsuńI się u Ciebie zawsze uśmiechnę, uśmieję, czasem zamyślę, czasem prawię łzę wypuszczę... Ach!
Nie mogę się zdecydować, co mi się bardziej podoba - ten żółw czy pierwszy obrazek witania się z depresją... ;-)
No i ten... Niby jeszcze nie, ale jakby jednak już.
Jakie to prawdziwe!
:-)
To jest meritum tego posta, dzięki za napiętnowanie :)
UsuńA mi po głowie chodzi kultowy tekst i piękne wideo do tego:
OdpowiedzUsuń"szary wiruje pył, tylko on mnie nie opuszcza..."
;)
jakbym Was nad tym ogniskiem widziała ;);P
A wiesz, że nie znałam?
UsuńAle się zapoznałam z tym retro dance ;)
Dałaś tyle szarości, że słonia można by pomalować! Może to depresja przedurodzinowa...
OdpowiedzUsuńEee, urodziny to urodziny, a bilanse to bilanse, można robić z różnych powodów, np noworocznych... niedługo.
UsuńPrzy okazji urodzin staram się zawsze myśleć, co też pozytywnego mnie przez cały ubiegły rok spotkało, a nie ile lat mam jeszcze do ... wiadomo czego. :)
OdpowiedzUsuńTo pomaga.
Lubię bardzo czytać Twoje wspominki, Twoje opowieści o spotkaniach i ludziach też uwielbiam.
Jest sporo weselszych spotkań też, ale że to listopad, to zostawiam na kiedy indziej ;)
Usuńja czasami jak ten żółw.
OdpowiedzUsuńA ja jak miska ;)
UsuńEch, papierochy i depresja dobrze współbrzmią. Dajmy czarny rozciągnięty sweter (miałem dwa, ale oba w końcu wykończyła moja deprecha) i mamy komplet.
OdpowiedzUsuńpzdr
Hej, nawet w depresji trzeba być stylowym, nieprawdaż. Więc swetrowe wyciągi odpadają.
UsuńDobrze sobie na jesień udziergać czarny rozwleczony... Bo papierosów i dołów mi nie brakuje!
OdpowiedzUsuństówa to niedużo - też chcę ;)
OdpowiedzUsuńJakby coś ktoś, to zapraszam do domowego gabinetu.
UsuńMam budzik, notesik i leżankę ;)