Okazuje się, że w tym roku znowu mamy leap year czyli rok, w którym 29 lutego Irlandki mogą oświadczyć się oblubieńcom, a ci są zobowiązani te oświadczyny przyjąć (o ile sprytnie nie wybiorą się akurat w podróż służbową). Aż dziw, że taka zaraza nie rozprzestrzeniła się na cały świat, jak walentynki. Może to tylko kwestia czasu. Muszę się dowiedzieć w ilu krajach obowiązuje weselne 'Panie proszą Panów' czyli białe tango.
Poniżej trochę zabójczych danych na temat w malowniczej formie:
Pięknie i kosztownie. Niestety w życiu wygląda to raczej tak:
albo tak:
Wieczor-kawalerski-musial-byc-udany
(lojalnie uprzedzam, że materiał tylko dla pokrętnych wielbicieli skeczów Monthy Pythona / absolutnie nie dla fanów instytucji małżeństwa)
A jednak są argumenty przemawiające za tęsknotą do czasów, w których nie było cyfrówek i YouTuba :/
Naprawdę nie wiem jakim sposobem człowiek ( w tym wypadku ja) natyka się w sieci na takie perełki. Możliwe, że takim samym, jakim na mojego bloga wchodzi osobnik wpisujący w Google cytuję: "A co mam zrobić jeśli inwentaryzacja 31 grudnia wypadnie w sobotę?" Hehe. Uciekać.
Zdaje się, że dzisiaj rozdanie Oscarów, którego nie obejrzę, bo mam lepsze zajęcia a ponadto nie chcę sobie psuć humoru oglądaniem tych wszystkich zębowo-odblaskowych licówek z porcelany, które sprawdzają się zwłaszcza w filmach o średniowiecznych wieśniakach, hyh.
Dzisiaj wrzucam na ruszt troszku celebrytów.
Karl na Boga, przestań molestować ten ortopedyczny kołnierz i zainwestuj w zębiska!
Helena Bonham-Carter w całej okazałości. Nawet bycie żoną Tima Burtona nie powinno zwalniać z obowiązku noszenia majtek...chyba. Ale co ja tam wiem.
Jak zwykle czujna mamusia dopadła mnie telefonem w momencie wkładania do ust kiełbasy nabitej na widelec. I się dowiedziałam i kiełbasa też się dowiedziała, że nic nie będzie z tego romansu, bo jest przecie Środa Popielcowa. No zapomniałam, nie że tak perfidnie właśnie w tę środę tą kiełbasę, raczej z oszczędności, bo na oko mogłaby nie dożyć jutra, już dzisiaj wyglądała podejrzanie, ale teraz domniemywam dlaczego, ze względów mianowicie religijnych. Co za fospas.
Jednak matka rodzicielka zawsze na straży tradycji i dobrych obyczajów, okraszona dodatkowo w funkcję perfekcyjnie wybranego momentu wykonania telefonu. Zastrzeliła mnie zupełnie. Jak ona to robi? Ja bym pewnie nie zauważyła, gdyby jakaś bardzo przetrzymana kiełbasa zjadła mi dziecko.
Czytałam kiedyś artykuł z wynikami badań, że jakoby obecnie młodzież do 30 roku życia ma wielkie trudności w ocenianiu przydatności do spożycia produktów jedzeniowych, które nie są opatrzone stosowną plakietką. Hm. Co racja to racja. No bo dajmy na to: kiełbasa ogólnie różowa, czyli nie zielona, wydaje mi się stosownie nadająca do wrzucenia w worek otrzewnowy. Jakie inne kryteria tu stosować skoro wyrzuciłam paragon z datą?
W każdym razie wypaliłam dziś tyle fajek, że bardzo popielnicowa jest dla mnie ta środa.
Co nie zmienia faktu, że jestem głodna. Jak na złość w lodówce też nic sensownego a nie będącego wędliną.
Taadam! Pooglądam sobie apetyczne mięsna zdjęcia z radzieckiego katalogu dóbr wszelakich z przełomu lat 50 i 60, kiedy radzieccy graficy wykonali miliony ilustracji dokumentujących domniemany dobrobyt socjalizmu.
O czujności rodzicielskiej wiele może nam też powiedzieć historia kowboja z usa, który zastrzelił laptopa swojej skorej do fospasów córki (dosłownie). W gruncie rzeczy trudno mu nie odmówić racji. Gdyby swojego czasu mój padre strzelał mi w papierosy to kto wie? Może byłabym dziś piękna i bogata.
W zeszły czwartek mógł natomiast strzelać do pączków :/
Zawsze źle znosiłam zimę. Już od tej pierwszej, srogiej, kiedy się urodziłam. Zabrakło wtedy mleka w proszku i wszyscy się martwili, że nie przeżyję, ale przeżyłam, w związku z tym zaczęli sądzić, że może coś ze mnie wyrośnie, ale nie wyrosło.
Ale po ostatnich wakacjach, kiedy w końcu odtajałam w 40-stopniowej prażance z południowego słońca - wyjątkowo źle.
- W tym tygodniu jest wernisaż, przegląd filmowy i koncert – mówi mi M., a ja pytam co będzie raczej pod koniec marca, kiedy - jak myślę - będzie można rozważyć możliwość wyściubienia nosa poza ciepłe domostwo w celach innych niż Absolutnie Niezbędne.
Porzuciłam resztki godności i zaczęłam wychodzić w o dwa numeru za dużym kożuchu, który w patriotycznym odruchu kupiła na upadłościowej wyprzedaży jakieś krajowej firmy kożuszarskiej moja madre oraz wielkiej, futrzanej czapie z lisa.
Znajomy właściciel lokalnego centrum dystrybucji prasy, zwanego też czasem kioskiem ruchu, za każdym razem, gdy mnie widzi woła wesoło, ze wschodnim zaśpiewem:
- Carewna przyszła!
Co było zabawne za pierwszym razem, teraz mam jedynie ochotę sprzedać mu jakiegoś bolszewickiego kopa. Jak i całej tej zimie.
Na osiedlu wszystkie blokowe piękności mobilizują oziębłe członki w celach przeprowadzenia osiedlowych flirtów z dozorcą, niezbyt jakoś skorym do odśnieżania, skoro i tak za chwilę zasypie mu łopatologiczny owoc jego pracy. Moi rodzice mają dozorczynię marki żeńskiej, więc praca jest przynajmniej solidnie wykonana.
Tymczasem sikorki nie chcą żreć słoniny, na którą się w dużej ilości szarpnęłam. Może tym warszawskim cholerom nie odpowiada design karmnika, uczynionego bezgotówkowym sumptem własnym? Wszyscy mają teraz parcie na tak wysokie standardy mieszkaniowe, że sikorek to najwyraźniej też nie ominęło. Muszę przyznać, że nie wygląda to nawet w połowie tak dobrze:
Znalazłam nawet karmnik bibliotekarski ;)
( tytuły - dowolne)
Nic dodać, nic ująć.
Jakież to życiowe - niektórym dodać, innym ująć ;)
I ta misiowa wywłoka z mikroskopem, niczym złowieszcza ilustracja przysłowia "Nie dziel skóry na niedźwiedziu", no urocze.
......................................................................................................
A teraz z zupełnie innej, eroto-beczki.
Absolutne mistrzostwo świata w dziedzinie erotyczno-choreograficznej, czyli Air-otica z musicalu "All that jazz".
(pierwsze 2.50min to zupełnie zbędna gra wstępna, którą polecam potraktować paskiem (takim do przesuwania ;) )
Już za chwilę ulubione święto popkultury - Walentynki.
Tak, tak - zakochać może się każdy -nawet Lord Vader. I to na chwilę przed 60 urodzinami. Taa-dam:
Na górę polecamy ten oto zimowy stanik futrzany Stephanie Metz:
a dla mniej oziębłych takie oto cyckocacka artystki Laury Jacobs:
a na dół piękne artystyczne inspiracje dla damskich suspensoriów (przy okazji piosenka też niezgorsza):
Niedawno widziałam w tivi reklamówkę: w H&M-ie można dostać białe majtasy sygnowane żylastym ciałem prężącego się Beckhama. Zadam ci więc cios, Bekhamie, w Polsce twoje majtasy prawdopodobnie nie zejdą, ponieważ większość Polaków nosi chińskie metki Gabban, Alvin i Caval i wygląda adekwatnie: (fot. Tomek Albin)
Majowie mieli rację - świat się kończy, a opłaty za korzystanie z bibliotek to dowód ostateczny :/
A tak w ogóle to może nałożyć kary na tych, co książek nie kupują (darmozjady jedne) tylko wypożyczają, hm? Albo podnieść planowane opłaty z 1 zł od książki na 1 zł za dzień od książki plus grupom najbardziej czytelnictwa potrzebującym zapewnić finansowane z pieniędzy unijnych kursy szybkiego czytania? Excellent idea!
Następnym krokiem może być tylko wymiana pozycji w księgozbiorach na te bardziej rentowne...
A może rozwiązaniem mogłoby być czytanie autorów nieboszczyków? Czy martwi mają prawo do tantiem? Kto mógłby przypuszczać, że niedawna śmierć Wisławy mogłaby niezamożnego czytelnika ucieszyć, brrr.
Czy czytelnicy jako tacy, jako najmniejsza mniejszość w naszym państwie, nie powinni być przypadkiem pod jakąś ochroną?
Zamiast tego straszy się Polskę procesem przez Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości.
(Poniżej: z pewnego niezbyt proeuropejskiego bloga)
Zastanawiałam się nad odpowiednim określnikiem do tego artykułu, nieinfantylnym jakimś, z klasą, ale bez zadęcia.
No i mam.
Niekiepski ;)
Niekiepski wywiad o postrzeganiu dorosłości i mechanizmach obronnych: zaprzeczeniach, rozszczepieniach, idealizacjach, dewaluacjach, racjonalizacjach, wyparciach i mega-popularnych projekcjach.
Pogadanka-wyliczanka aka liźnięcie tematu, ale zawsze coś do refleksji.
ps. Do dojrzałych mechanizmów obronnych zaliczają się dystans, poczucie humoru i altruizm. No cała ja ;)
Nie wspomnę litościwie o mechanizmach niedojrzałych czyli: ja, ja, ja, ja ;)
Przyznaję, że gdyby nie zaproszenie od Czarodziejskiej góry książek, nie zdecydowałabym się quasi publicznie udostępniać namiarów na moje serialowe gusta. Wolałabym bowiem uchodzić za osobę bardziej oczytaną niż - co niestety ewoluuje w tym kierunku - oboglądaną (a przecież książek tu nie recenzuję). No ale zaproszenie zostało wysłane, próżność została połechotana i teraz muszę z tym żyć.
I napisać posta o plus minus ulubionych serialach.
Breaking bad
Wspaniały serial o wkraczającym na złą drogę chemiku, jego przygłupim wspólniku i szwagrze z policji (vide: najciemniej po latarnią). Ubawił mnie przednio.
Nie tylko dlatego, że jestem umysłowym półproduktem nauk ścisłych – dla otrzymania oceny dostatecznej musiałam w liceum sprzątać w komórce pracowni chemicznej (i niestety nikt mnie przy tym nie molestował.) Zawsze wierzyłam w potęgę chemii, nie tylko w miłości, ale i w środkach czystości.
Pod koniec czwartego serialu bohater – wydawałoby się - zatacza koło i wraca do punktu wyjścia, czyli nudnego życia na przedmieściu, jednak nic nie jest już takie samo, gdy nie mający nic do stracenia człowiek pozna swoje najciemniejsze pokłady okrucieństwa, gniewu i bezwzględności i gdy uda mu się w końcu uciec z paszczy lwa - niestety przez odbyt ;)
W relatywistycznych czasach, w jakich przyszło nam żyć doceniam przedsięwzięcie, które z seryjnego mordercy postanowiło uczynić bohatera pozytywnego. Sezon sezonowi nie równy, po doskonałym pierwszym i drugim - ostatni sezon z synem Toma Hanksa – Colinem oraz wycieraniem sobie gęby zbrodniczą interpretacją chrześcijaństwa nieco denny, ale jak zwykle producenci stosują sprawdzoną metodę i w ostatniej scenie każdego sezonu rzucają widzowi wabik, który ten połyka i niecierpliwie merda ogonem w oczekiwaniu na sezon następny (za co - mam nadzieję - twórców owych po skończeniu serialu potrąci jakaś ciężarówka pełna fanów w drodze po autografy). Po stronie pozytywów dobrze napisane role (np. C.S. Lee jako zabawny zbereźnik Masuka czy twarda choć histeryczna Jennifer Carpenter jako siostra Dexsia) oraz goście – tu min. Julia Stiles, John Lithgow, Jonny Lee Miller czy świetny skądinąd muzyk Mos Def )
Tribute to Edie Falco – serialowej żony Tonego Soprano.
Dobra, życiowo wiarygodna, dwuznaczna i zabawna rola pielęgniarki-narkomanki. Wyfiokowane w loki ladacznice z innych seriali medycznych nie umywają się.
(Uwielbiam te loki we wszelkiego rodzaju serialach medycznych (36 godzinne dyżury!) i kryminalnych (pochylanie się z nimi nad miejscem zbrodni i nad sekcjonowanym ciałem – ooo tak. Natomiast w polskich serialach, co jest już absolutnym kuriozum, bohaterki obsługuje się jedną lokówką – wszystkie mają więc fale o takiej samej średnicy. Tak mi się jakoś skojarzyło.)
Ciekawa, po kultowym ‘Ojcu chrzestnym’ i wspaniałych ‘Chłopcach z ferajny’, wizja mafijnego życia współczesnej Ameryki. Mniej tu tak elegancji jak i okrucieństwa wyżej wspomnianych pozycji, za to interesująca analiza wątków socjologicznych tego mikroświata (od terapii mafijnego bossa po zmagania z religią jego żony - wspomnianej już Edie Falco) plus cały pandemoniczny wachlarz postaci. Świetna rola Steve’a Buscemi.
Problemy małżeńskie, wychowawcze nieudolności, konsekwencje życiowych błędów – w sosie lekkim i zaprawionym gotycko morderczą nutą.
Serial o mieszkańcach pewnego neosecesyjnego domostwa, którzy obecnym w lokum pechem poprzednich mieszkańców zarażają się jak wirusem i marnie niestety kończą, nazwałabym DEKADENCKIM.
Wspaniała rola Jessiki Lange w roli sąsiadki o południowych korzeniach i takimże sznycie. Poza tym młoda Taissa Farmiga - którą wzięłam za córkę dobrej, choć mało w Hollywood eksploatowanej aktorsko Very Farmigi – a która okazała się jej o 21 lat młodszą siostrą (o mamo Farmigo!) oraz Kate Mara - starsza siostra Rooney Mary (Lisbeth w amerykańskiej ‘Dziewczynie z tatuażem’). Zawsze kibicuję starszym i brzydszym siostrom w aktorskim klanach, tym razem jednak kibicuję też młodszym i ładniejszym ;)
Nie mogę też zrozumieć czemu na plakatach promocyjnych straszy młodzieniec obleczony w czarny lateks – postać, która pojawia się ze trzy razy, a może trochę zniechęcić target, jako że nie chodzi o niszowego pornosa.
Wyjątkowo rzetelny serial o dwóch warstwach: obyczajowej i kryminalnej. Polecam każdemu, kto chciałby zakosztować w międzyludzkich pertraktacjach, życiowym marketingu i rozgrywkach firmowych, co przydaje się nie tylko w korporacjach lecz również w warzywniaku nad ostatnim pomidorem.
Jako osoba zostająca zazwyczaj bez pomidora, traktuję ów serial na poły edukacyjnie, choć oczywisty wniosek, że jesteśmy tak stabilni, jak nasze plecy, nie jest jakąś wyjątkową nowością.
A o co koman? Po 15 latach siedzenia w domu i dbania o wizerunek rodziny dla męża prokuratora, prawniczka – tytułowa ‘Dobra żona’- wraca do zawodu, zmuszona faktem, że jej męża przyłapano with low pants i misternie budowany latami idealny świat nieco jakby runął. Tu wchodzimy na warstwę kryminalną (sprawy kancelarii)
Dobra rola Julianny Margulies (znanej wcześniej z tak wybitnych filmów jak "Węże w samolocie" - ok, żartowałam ;), ale też roli pielęgniarki w 'ER'), która wyzwala się z sideł rodzinnych powinności i upokarzającej, bo publicznej, konieczności wybaczenia zdrady męża, żeby rozwinąć skrzydła w swój uroczo praktyczny sposób (scena w której bohaterka decyduje się mieć romans z kolegą prawnikiem i prosi kochanka in spe: „Show me the plan” ;)
W roli wiarołomnego małżonka Mr. Big czyli Chris Noth, co w oczywisty sposób prowadzi do następnej pozycji:
Sex w wielkim mieście
Oglądanie tego serialu z lektorem jest strzałem we własną stopę, co czyniłam tylko na początku. Bardzo zabawny i szczerze pouczający serial o relatywnie nowym typie kobiecych bohaterek - a mianowicie puszczalskich przedstawicielkach klasy średniej i nowojorskiego establishmentu (w tym samym Nowym Jorku, gdzie wiek wcześniej ma miejsce akcja ‘Wieku niewinności’, mujeju)
Niedouczona, paląca, pisząca tylko o seksie, ale przynajmniej zabawna i pełna życia (i pożycia) dziennikarka Carrie została następnie bestialsko zamieciona pod dywan niezrozumiałą dla mnie popularnością otyłych i pełnych kompleksów bohaterek w typie Bridget Jones, z którymi najwyraźniej łatwiej utożsamiać się większości kobiet. (Trudno powiedzieć, czy mimo wszystko lepiej być otyłą i pełną kompleksów czy puszczalską - i to nie tylko mnie, skoro tak zręcznie przejęto pałeczkę.)
Niestety kiedy Sarah J. Parker została producentką serialu, stopniowo nastąpiło wybielenia jej bohaterki (rzucenie palenia, awans społeczny) oraz zgłupienie jej serialowych przyjaciółek, które przejęły na siebie ciężar uśmieszniania serialu. W ostatniej odsłonie Carrie wiąże się z europejskim artystą (w tej roli Barysznikow), który okazuje się bijącym swoje Bogu ducha winne partnerki mizoginem i którego europejski intelektualizm jest zarzutem dla amerykańskiego ducha, z ulgą przyjełam więc koniec fenomenu, jakim był ten serial.
Klasyk – dobrze skrojone postacie, ciekawy przegląd obyczajowości amerykańskiej klasy średniej i ta smutna, wpleciona w każdy wątek nieuniknioność przemijania, dosłowność śmiertelności i melancholia powtarzalności życia, błędów, postaw.
No i oczywiście para gejów wychowujących adopcyjne dzieci – wtedy miało to jeszcze znamiona nie nachalnej nowości. Dobra rola matki klanu Frances Conroy (pokojówki w 'American Horror Story') i Rachel Griffiths jako Brendy.
Michael C. Hall w roli bardziej złożonej niż w Dexterze, jak również pracujący z lepszą makijażystką, bo jego uróżowione w odcieniu barbi usta w Dexterze powodują u mnie mdłości (nikt się tak nie maluje, a już seryjni mordercy na bank nie!)
Zabawny slapstikowy nieco serial o dwóch braciach, z których jeden jest bogatym i mającym powodzenie u kobiet pracownikiem branży reklamowej (Charlie Sheen), a drugi żałosnym (i jest naprawdę doskonale zagrane przez Jona Cryera, który swojego czasu brany był pod uwagę przy obsadzaniu roli Chandlera z ‘Przyjaciół’) nieudacznikiem, rozwodnikiem i pijawką, żyjącą na koszt w domu brata z synem nastolatkiem. Plus dysfunkcyjna matka braci, wredna była żona, gosposia z tzw. ‘białej hołoty’ i całe tabuny stereotypowo łatwych kobiet, zaliczanych przez Charliego.
W ostatnim sezonie sprawiającego producentom serialu problemy Sheena wymieniono zręcznie na Asztona Kuczera, więc choć dla oddanych fanów serial nie ma już tyle sensu, to przynajmniej jest przystojniej ;)
Muszę przyznać, że ten wyjątkowo zatrważający serial o fatalnie prowadzącej się angielskiej młodzieży (z dodatkiem nadludzkich mocy, w trakcie odrabiania prac społecznych za różniaste wykroczenia) oglądałam tylko dla młodej, wschodzącej gwiazdy Roberta Sheehana (ten z lewej) i niezwykłego, miejscami nieco wulgarnego poczucia humoru.
Wszystkie angielskie seriale o młodzieży są straszne (obejrzałam nawet pilota „Skins” (nie polecam) - żeby tak w ciemno nie generalizować). Strach pomyśleć co za potwornej konduity pokolenie nam wyrośnie z takimi serialowymi prowodyrami. Nie mniej jednak nie mogę się powstrzymać:
I kto mi powie że ta końcówka nie ma rodowodu montypajtonowskiego?
Muszę przyznać że Patrykowi Alfa-Centauri (o pardon, Patrykowi Vedze – nie bądźmy jednak małostkowi, owe dwie galaktyki dzieli zaledwie bilion lat świetlnych – czyli tyle, ile poziom krajowych seriali od poziomu hollywódzkiego ;) należą się ukłony.
Mroczny, brutalny świat policji pełen sfrustrowanych, rozpitych, wyeksploatowanych moralnie ludzkich cieni. Dobry Dorociński, świetny Stroiński i Grabowski - cudem zrehabilitowany po żałosnej roli Kiepskiego. Oraz wyjątkowo nienocnikowa Weronika Rosati. Nie mam jakiejś wyjątkowej ciągłości uczestnictwa w tym policyjnym Mordorze, ale doceniam.
Kto zna skecze z papugą, miętowym opłateczkiem, hiszpańską inkwizycją, zabójczym kawałem, polowaniem na komara czy meczem filozofów ten jest w mojej drużynie, innych uprasza się o puknięcie się w beczkę. Parafrazując ostatnią ukulturalniającą kampanię – ‘Nie lubisz Monthy Pythona, nie pójdę z tobą do łóżka’, nigdzie nie pójdę, nawet do bankomatu po darmową gotówkę (no dobra - pójdę ;)
Polecam książkę o kulisach powstania grupy – wiecznej walce z cenzurą w BBC, ciągłym pragnieniu Cleesa grania głównych ról (na szczęście reszcie grupy udało się wyperswadować mu bycie Brianem ;), alkoholiźmie Grahama, twórczej niezależności Giliama, wspólnym reżyserowaniu i kłótniach w wyborze plenerów do filmów.
Jako chwilowo bezrobotna, najwyższe noty daję temu oto skeczu. ....................................................................................................
Absolutne NIE dla:
Dr Housa
Serial dla dotkniętych zanikiem pamięci krótkotrwałej lekomanów na Vicodinie oraz życiowo ugrzecznionych frustratów, którym bezczelność tytułowego doktora może imponować, gdy budzą się w nocy:
POMYSŁ, żeby bohaterem ustanowić doktora wiecznie mylącego się w diagnozach, dysponującego (w porywach) pięcioma asystentami, zajmującego się jednym (niekoniecznie ubezpieczonym, byle ciekawym, faszerowanym następnie od sasa do lasa antybiotykami, sterydami i witaminami) przypadkiem, plus wydającego na badania (rezonanse, kabanse, flores) bimbaliony dolarów uważam za SZKODLIWY SPOŁECZNIE. Złośliwe riposty i chucpę dwuznacznego moralnie przedstawiciela światka medycznego można propagować w bardziej życiowych realiach, czego przykładem jest „Siostra Jackie”
Może jednak nie powinnam tak się znęcać, w końcu - swojego czasu - to właśnie 'Housowi' zawdzięczałam całkiem moim zdaniem zabawną tendencję do okrzyków "Resuscytacja! 300 miligramów militurbiny!" gdy na sutek hamowania ktoś przewrócił się w autobusie, albo też w bardziej intymnych momentach ;)
„Anioły w Ameryce” – niby świetna obsada i reżyseria, ale pretensjonalne toto jakieś. Pretensjonalności nie znoszę bardziej niż przymilania się do publiki albo traktowania jej jak stada niedorozwojów. Mam wrażenie, że w tym przypadku zaszczuto nas tą obsadą i doniosłością wątków, a zarzuty rzeczywiście trudno konkretnie tu sprecyzować.
Californication
Serial niby zabawny, z przystojnym, rozchełstanym życiowo i seksualnie ex agentem Mulderem, ale coś nie styka. To wieczne usprawiedliwianie błędów bohatera, dzięki którym serial ma w ogóle rację bytu, te żałosne, na jedną nutę rozpisane sylwetki kobiece. I po raz kolejny matriarchalna wizja, że jeśliś niewierny w małżeństwie (a jeszcze nie daj Boże spóźnij się na przedstawienie kukiełkowe!), to dobrym ojcem być nie możesz i dziecko powinno patrzeć na ciebie z wyrzutem, o ile w ogóle zechce się z tobą spotkać. Siakieś toto miałkie.
.................................................................................................... Mam zamiar:
Z różnych, wiarygodnych źródeł wiem, że dobre, ale nie miałam jeszcze czasu. Zapostuję więc jako ulubiony a priori ;)
Mały kramik, a w nim: misz-masz fos-pasów, od Sasa do USA, ad rem w fazie REM, kazamaty codzienności, merytoryczne peryferie, kulturowe perturbacje, psycho-socjo dywagacje.
Kopiowanie tekstów z tego bloga bez zgody i błogosławieństwa autorki podlega karze ustawowej, nieprzyjemnościom towarzyskim oraz ogniowi piekielnemu. I mean it!