A tu dzieło, które mnie zmogło i pokonało, mnie - która uwielbia te wszystkie dokumentalne sekcje u patologa, która bez zmrużenia oka zajada puree z buraczków w czasie gdy na ekranie rozbryzgują się wojenne czaszki na tle puree z mózgu i śmigających, urwanych kończyn.
2008 NYF Gold Award Winner Cow
No bo spróbujcie teraz zjeść taki oto placek:
Oczywiście zjeść się da, ale bez 100% przyjemności. A o to w końcu w odchudzaniu chodzi - o okrojenie przyjemności na rzecz poczucia winy.
Mam więc zamiar oglądać to profilaktycznie w celu odzyskania chudszej formy na lato. Zamiast czytania raz po raz tej oto inspirującej historii: Wielki Głód
Ostatnie słowo w kwestiach spożycia mięsnego i tak należy do Kwiczoła, mistrza ciętej riposty ;)
Oto jak odkrywają przybycie wiosny właściciele ogródków, kiedy to niesforni mieszkańcy stolicy (jak i wiatr oraz sroki) wrzucają nam za ogrodzenie mniej:
- opakowań po batonach czekoladowych
- kanapek z serem (tak, tak, chociaż nadal to zastanawiające)
- chusteczek (tak zużytych jak i całkiem nowych)
- pojedynczych rękawiczek
na rzecz większej ilości:
- opakowań po kefirach (sic!)
- opakowań po prezerwatywach (chwalebne)
- planów miasta i imprez kulturalnych
- plastikowych sztućców ( z przewagą łyżek)
Tylko butelek po piwie walających się wkoło wciąż tyle samo, eh.
Kochana Warszawo! Miejmy nadzieję, że ten tryliard przybyszów na Euro będzie trafiać do kosza na śmieci z częstotliwością większą niż autochtoni, bo inaczej widzę to bardzo czarno, choć ogólnie rzecz biorąc kolorowo.
To jeszcze poprawię sobie humora kadrami z ramówki zimowej (ale co to za zima, tfu ;)
Właśnie usiłowałam popełnić samobójstwo poprzez zjedzenie - w całości! - czekolady z Biedronki (w tym momencie nie ma to już chyba żadnego znaczenia, ale dla ścisłości dodam, że bez opakowania ;). Przeżyłam. Do wyboru miałam albo to, co w skutek różnych zawiłości zakupowych znalazło się akurat pod ręką albo też śmierć głodową, ponieważ wyprawa do lodówki wydawała się stanowczo ponad moje siły. Jakże to człowiek może się pomylić, niesprawiedliwie przyznając śmierci głodowej miejsce drugie! Kiedy cukrowa bombardiera w moich żyłach nieco przycichła udałam się - pełna już karnego poszanowania dla zdrowego trybu życia - na świeże powietrze w celu wygrzania się w wiosennym słonku. Na głowie turban egzotyczny, w uszach słuchaweczki i tak sobie podryguję z zamkniętymi oczami, oparta o drzewo, w pełnym słońcu, no miód. Ale kiedy te oczy sklejone słońcem w końcu otwieram na przeciwko mnie stoi, kurczowo wczepiona w ogrodzenie, para emerytów z pieskiem. I się na mnie patrzy ta para jakby z trwogą.
- Ale o co chodzi? - pytam, wyłączając muzę.
- A bo myśleliśmy, że pani coś jest - mówią, a piesek dla podkreślenia powagi sytuacji zaczyna wyć.
"Rany boskie!- myślę sobie - czy ona nie ma czegoś do uprania, czy on nie ma czegoś do sklejenia albo odkurzenia, tak to jest jak się człowiek wałkoni na spacerach zamiast pracować do 70tki, jak mądrze nakazuje premier nasz!". Ale widzę, że z troską się na mnie patrzą, więc mówię tylko, że dziękuję i pomocy mi nie trzeba, drgawki to są do rytmu muzycznego i ogólnie git. Jednak po spojrzeniu w lustro uznaję, że jest coś na rzeczy: na osobie o twarzy białej jak papier a zarazem bestialsko poimprezowo wygniecionej i wstrząsanej czy to drgawkami czy rytmem, w zależności od interpretacji - turban egzotyczny wygląda jak ostateczny dowód ostatniej fazy stadium chorobowego.
Muszę się wziąć w garść! Muszę zacząć kupować zdrowe żarcie! I muszę też - co jest, jak się okazuje, kluczem do sukcesu - je następnie zjadać, a nie po tygodniu znajdować w siatce przy drzwiach!
A to nie wiem czemu mnię bawi, chyba ze względu na ten zawadiacki głos.
Wiadomo - diament najlepszym przyjacielem kobiety jest. Może i Violetta ulubioną wokalistką kobiety była - ale łączyć to w promocji 2 w 1? Doszło już do tego, że mamy diamenty z Villas. Nie że z Las Villas, tylko z Violetty, takie mengele biżu, tylko nowocześniejsze.
Widać i rynek jubilerski jest otwarty na trawestację historii:
A relikwii się czepiają. Te wszystkie sczerniałe paluszki, całe w złocie, mają więcej uroku niż robienie chemicznej syntezy z kłaków wokalistek.
A skoro o biżuterii mowa. Trochę klasycznych wariacji na temat części ciała w jubilerstwie:
Od góry poczynając:
1.Goldfinger na nadgarstek Bruno Martinazziego, 1969
2.Brocha Ruby Lips Dalego, 1970
3.wisirek z cycem Cesara, 1967 (produkowany następnie masowo w wersji złotej z diamentowym sutkiem, hm)
4.złoty naszyjnik z odciskiem ust artysty, Claude Lalanne, 1972
i 5.pornograficzna wisienka na torcie: naszyjnik Adam i Eva, Hiquily, 1990
Nie ma to jak powiesić sobie oczy na uszach, mieć rękę na palcu, a na piersiach cały swój stosunek do biżuterii jako takiej :) Ale to i tak lepsze niż zamieniona w kryptonit Violetta, które się teraz pewnie w krypcie przewraca.
A skoro już w temacie jesteśmy, nie mogę się oprzeć wrzuceniu tu mojej ulubionej Delfiny Delettrez:
Iść w tym na ślub córki cioci z Zabrza - bezcenne ;)
Dla braku mózgu - inspiracje, jak stworzyć impresję jego posiadania (napiszę więc inaczej: nie masz mózgu, kup se czapke! - wersja letnia i zimowa)
Dla mózgu ambitnego - pogadanka.
Na początku zabawna anegdota o tym jak autor Jonah Lehrer zdecydował się napisać książkę po wizycie w markecie, kiedy nie był w stanie dokonać wyboru płatków Chirios ;)
Poza tym: jak zachowuje się mózg, gdy płacimy gotówką a jak, gdy kartą; o tym, że zbyt duży wybór produktów koniec końców obniża konsumpcję, ponieważ przeciąża procesy poznawczo-wybiórcze; o tym, jak racjonalnie uciec przed pożarem (co jest bardzo trudne, ponieważ emocjonalna strona mózgu ma tylko jeden komunikat: RUN!); o tym, że gdy zawodzi racjonalna strona mózgu (za duże przeciążenie informacjami) - można śmiało odwołać się do emocjonalnej, która przelicza dostępne dane na pozytywne emocje, mogące wskazać drogę wyboru
O tym, dlaczego w eksperymencie obciążającym pamięć jedna grupa studentów wybiera następnie na lunch czekoladowe ciastka, a druga sałatkę.
Streszczam trochę chaotycznie, pogadanka trwa jakąś godzinę, ale warto.
A odwołując się do emocjonalno-estetycznej strony mózgu: taki przystojny, młody naukowiec ;)
Wygląda obiecująco, można nawet zaznaczyć które sekcje chce się ulepszyć (najważniejsza to rzecz jasna - jak dojść, gdzie znowu położyłem klucze ;), ale jest też coś na dodawanie w pamięci, naukę nowych słówek czy dobór argumentów)
A ponieważ już się spociliśmy z wysiłku,
to jeszcze takie różne ceramiczne mózgopierdy na rozluźnienie.
Bez kawy nie ma zabawy. Tylko śmierć...
Cóż, jak to mawiał Woody Allen:
"Mózg to mój drugi ulubiony organ"
Po śniegu ani śladu, za to tryliarda psich kup sól nie rozpuściła i pysznią się teraz na zgniło-sinych trawnikach, polewane dżdżystą mżawką, co nieodmiennie prowadzi natłok mych myśli (zjawisko coraz rzadsze zresztą) ku perspektywie bardziej globalnej.
Mogę to oglądać NA OKRĄGŁO.
Zobaczyć zorzę - cenne; zobaczyć zorzę z góry, jako i burzowe wyładowania, cienką błonkę stratosfery, zwichrowne fronty atmosferyczne - bezcenne.
Szkoda, że nie dożyję czasów, kiedy dostępne będą wejściówki na kosmodrom widokowy. Albo raczej - ucieczkowy ;(
Nigdy nie wybaczę Holywoodowi, że te wszystkie kosmiczne napierdalanki w filmach nie odbywają się w zupełnej ciszy, tak jak powinno być, tylko okraszone są kiczowatymi świstami silników, laserów i bajerów.
A tu - co można w temacie kosmologii zrobić z tatą ;)
A poniżej smutny artykuł o tym, co nas czeka, co już właściwie trwa. Na szczęście po angielsku, więc może uda nam się nie zrozumieć i się nie przejmować, ergo: kontynuować co tam mamy na warsztacie z zacną myślą "jakośtobędzie".
Rocznica katastrofy na dalekim wschodzie - miesiąc przed rocznicą katastrofy na trochę bliższym wszchodzie, nie ma zmiłuj.
Nie ma to jak w kolejną rocznicę pierdzielnąć sobie taki podgrzewany kotlet na naszej ojczystej ziemii, najlepiej na wybrzeżu. Niechaj złoża węglowe i łupkowe śpią spokojnie mając czarne sny - nasze takowe nie będą albowiem jako młodzież europejska i nowoczesna wierzymy w nowe technologie.
Protesty przeciwko elektrowni poprzez zgromadzenie a następnie ekspozycję trzech nagich piersi przez co ładniejsze aktywistki zdają mi się nieco kuriozalne, jako że od przybytku - jak wiadomo - głowa nie boli (chociaż po katastrofie nuklearnej już podobno tak)
Chłopak z gitarą byłby dla mnie parą...
A co dopiero chłopak z papierosem ;)
Lubię tę piosenkę wprost proporcjonalnie do tego jak nie lubię objawów zciotczenia, które się przy niej pojawiają - zamiast docenić wartości artystyczne zastanawiam się czy po obsuszeniu utopiona w klipie gitara będzie jeszcze zdatna do użytku.
Bezgotówkoweo oszczędne życie odciska straszne piętno na moim poczuciu zdrowego rozsądku.
- Kiedyś byłaś materiałem na kochankę - poinformował mnie niedawno R. - A teraz to co najwyżej na żonę.
Życie, eh.
Mały kramik, a w nim: misz-masz fos-pasów, od Sasa do USA, ad rem w fazie REM, kazamaty codzienności, merytoryczne peryferie, kulturowe perturbacje, psycho-socjo dywagacje.
Kopiowanie tekstów z tego bloga bez zgody i błogosławieństwa autorki podlega karze ustawowej, nieprzyjemnościom towarzyskim oraz ogniowi piekielnemu. I mean it!