Jakoś nie chce mi się pisać, w podczaszkowych rejonach, dział odchodzenia-do-nie-pamięci, nadmiar spostrzeżeń i anegdot z wakacji stacza ze sobą walkę o tytuł Mistera Importantio i występ na podium posta, a wszystko polane sosem rozleniwienia i ogólnej gnuśności. Pochylam się w zamyśleniu i głowa - ten niepotrzebny niedzielny instrument zagłady - spada i toczy się w nieznanym kierunku...
Skandynawski kryminał, minus 15 godzin z życiorysu, cięgiem...
Bardzo przygnębiona: kończy mi się zrobione przed weekendem leczo. Jakież to było PYSZNE leczo, do którego jak w narkotycznym widzie musiałam podchodzić co kwadrans i próbować czy nadal takie dobre i omlaskiwać i oklaskiwać, i miałam ochotę zanurzyć w garze całą głowę, tę samą co nie wiadomo gdzie teraz jest... A teraz się kończy. Jak tu żyć?
Ja też jakoś nie mogę dojść do siebie po weekendzie, po tych wycieczkach, podróży...
OdpowiedzUsuńPraca leniwie idzie, a powinna szybciej.
U mnie pyszna pieczeń z karkówki :)