środa, 22 sierpnia 2012

Pocztówka z Berlina, część 2. Dzisiaj na smutno, o ubogich krewnych Historii oraz czemu starzy komuniści nie tykają bananów ;)

Na jesieni zawsze mnie bierze na poezję Brodskiego. No i proszę, może w sierpniu to trochę za wcześnie, ale będzie jak znalazł - coś o moim ostatnim tripie poniżej. A z tripem było tak. Po powrocie z urlopu odbieram telefon od angielskiej ciotki. I pyta się mnie ta ciotka, lat dużo, z czego większość w Anglii:
- Jak tam twój tryp?
Rany boskie, myślę, ktoż to w rodzinie rozpowiada że mam trypr?
- Że przepraszam co? - pytam więc.
- Jak twój tryb?
- Tryb mój yyy no obecnie pourlopowy mój życia tryb.
- Ale jak twoja pot-rósz pytałam? czy udała się dżurnej tu Dżerman?
Ach, więc o to chodziło, o moją journey-trip, a nie o jurny trypr, co go nie złapałam, bo moja journey-trip była kulturalna i spokojna, pełna raczej biegania po muzeach niż łykania piguł na berlińskiej scenie undergrantowej ;) Ciotka jest przykładem na to, że jak się w pewnym wieku zmienia kraje zamieszkania, to nie idzie mówić w żadnym języku, bo ani w rodzimym ani w nie-do-końca-angielskim. I jeszcze mi bezczelnie mówi, że hehe, ona z Angli jest, nie pamięta więc so niektóre wyrazy, a u mnie widac nie najlepiej z angielskim, hehe. Zawsze kuła, cholera jedna, w oczy to Anglią, zawsze jej Elżbieta była lepsza od naszego Jaruzelskiego, choć paczek nie wysyłała nigdy, tylko jak na wakacje przyjeżdżała z dziećmi to pozwalała mi łaskawie na kolekcjonowanie pustych puszek po bajeranckich napojach, które one wypijały. MOJA matka chrzestna, siostra mojego ojca. Więc nie wytrzymuję:
- Pani toć przecie nic tu nie słychać,  krowy muują straśnie głośno - mówię ze śpiewnym kresowym akcentem - No i trza po naszemu godać te frazesy a nie  inszymi językami, jak barbarian jaki.
Tośmy pogadały.

Wracając do Berlina - nie, nie widziałam muru berlińskiego, nie odbyłam pielgrzymi do Checkpoint Charlie, ale słyszałam przewodników tych wszystkich hiszpańskich, francuskich i angielskich wycieczek, którzy malowniczo i z pasją opisywali europejskiej młodzieży na schodach muzeów, jak to się w ogóle zaczęła ta nasza wspólna Europa, właśnie tutaj, pewnego listopadowego dnia w roku 1989. Żeby ktoś nie pomyślał, że może u nas w Polsze też coś historycznie sfermentowało, no gdzież tam.
Przeszłość wraca do nas jak refren piosenki sprzed lat, śpiewany ciszej i a capella, ale jednak.
S. u której gościłam, zupełnie obca osoba, lat sporo, z czego większość w Niemcach, która kiedyś, w zamierzchłych czasach wysyłała mi paczki, zawsze miała na kuchennym podorędziu banany dla mnie ;) Aż cud, że znowu nie dostałam tych zachodnich gumek i piórników ;) No ale może sama jestem sobie winna, robiąc spore zakupy - nie dlatego, ze u nas nie ma, tylko dlatego, że JEST DROŻEJ. (W zeszłym roku w Hiszpanii nakupowałam sobie tanich jak barszcz sukienek).
O zwodnicza Europo, jak tu zostać twoim europieskiem? W mieście idealnych środków transportu, rozbudowanej sieci ścieżek rowerowych i muzealnictwie na poziomie tak rozbudowanym, że oko bieleje, jeśli z wrażenia nie wypadło. Przecież my też do ciebie należymy... chyba.
Nie wiem czy to w ogóle nastąpi... ten czas, kiedy nie będziemy musieli się czuć jak ubogi krewny.

Melodia muru berlińskiego


To jest dom, który zburzył Jack
to jest punkt, skąd na tamten brzeg
chciał przejść Hans - jeden strzał i schlus
a to jest mur, który Iwan wzniósł
poczucie winy doskwierało mu widocznie
kiedy wznosił ten mur
bo zastosował skromny szary beton
i pól minowych koncepcję dyskretną

Mur ten (a) nudzi, (b) straszy ponuro
pod nim kolczasty drut jak włóczka, którą
babunia cerowała skarpetki na pięcie
lecz drut nie do robótek - wysokie napięcie
za murem flaga na wietrze się miota
a na niej cyrkiel w towarzystwie młota
obwieszcza na tle żółci, czerwieni i czerni
ziszczenie się snów masonerii

Czujne lornetki volkspolicji
z wież rozglądają się po okolicy
i wschód, i zachód przedstawiają widok
godny uznania: ni jednego Żyda
z tych, którzy razem tu żyli i marli
jednych na zachód pchnął pociąg do marki
drudzy do Marksa poczuli popęd
mur nie pozwolił im zejść się z powrotem

Przyjdź pod ten mur, jeśli źle ci tam, gdzie jesteś
to próbka tego, jak wygląda kosmiczna przestrzeń
w której życia brak - na pewno
a jeśli co ginie - to przedmiot
przyjdź na tę obojętną na pokój czy wojnę
zakrzepłą wersję "albo-albo" tak spokojnie
przecinającą dzielnicę, gdzie w pustce
pustka odbita, jak w pękniętym lustrze

Dzień tu smutny, po nocach reflektorów światło
przecina duszne powietrze i łatwo wykazuje
że jeśli ktoś tu krzyknął znów
to nie z przyczyny złych snów
bowiem sny nie są tutaj takie złe - najwyżej mokre
od krwi kogoś jak ty, kto próbował samotnie
włóczyć się gdzie nie trzeba, po czym w jego głowie
sny zastąpiono ołowiem

Przyjdź pod ten mur - wydanie i lepsze i nowsze
murów rzymskich czy chińskich, ich starte trzonowce
zazdroszczą kłom stalowym, które mierząc w niebo
błyszczą świeżo obmyte z krwi twego bliźniego
świergot ptaka wdzięczniejszą byłby kołysanką
lecz jeśli masz coś przeciwko skrobankom
lub konowałom, którym słono trzeba płacić
przyjdź pod ten mur popatrzeć

Świergot ptaka wdzięczniejszą byłby kołysanką
lecz jeśli masz coś przeciwko skrobankom
lub konowałom, którym słono trzeba płacić
przyjdź pod ten mur popatrzeć

(Josif Brodski, przekład: Stanisław Barańczak)

.....
No i jeszcze jedna, ważna kwestia: Czemu starzy komuniści nie jedzą bananów?
(w filmie "Marxism Today" pewien berliński artysta próbuje odpowiedzieć na pytanie, co robią followersi zapomnianych i zdyskredytowanych ideologi.)

" (...) unemployed Petra Mgoza-Zeckay remembers 1989. For her, it wasn't a year when the walls of tyranny came down, but a time when her life fell apart. She had been a teacher in Marxism-Leninism for medical students, married to an African socialist. "My parents didn't like me marrying a black man," she says. The couple wanted to go to South Africa, where they planned to join the ANC and fight apartheid. But her husband became depressed and took his life in May 1989. Soon after, Mgoza-Zeckay lost what she calls "her fatherland" and then her job. She couldn't share in the euphoria of the times, and remembers West German Chancellor Helmut Kohl going walkabout in Karl Marx Platz. "Kohl handed out bananas and Coca-Cola. I don't eat bananas any more – and of course I don't drink Coca-Cola." (link)

W kwestii obrazków będzie ubogo - jedno tylko skromne ujęcie berlińskiego pomnika Karola Marksa. Co ma między nogami nasz bohater - każdy widzi. Banana brak ;)











Także dzisiaj na smutno, ale już w kolejnym odcinku "Moich wspomnień z Rajchu" będzie weselej, przysięgam ęt trastmi.
Berlin w fotach, part 1 TU

8 komentarzy:

  1. ojejusiu też byłam w Berlinie, jest taniej fakt.
    Głównie leżałam w parku i piłam piwo.
    Oraz kupowałam, ale ja jestem raczej pusta.
    Ale za to mieszkałam przy Operze Berlińskiej, może to się choć trochę liczy:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale przy której operze - tej najgłówniejszej z głównych? Bo oni tam wszystkiego mają po wielokroć... Operów, rowerów, dworców...bu.
      Jak by nie było - liczy się ;)

      Usuń
  2. To już całkiem zapomnieli o Panu Waleza?
    Zwykle jeszcze niedawno mówiono, że wszelkie ruchy niepodległościowe zaczęły się w Polsce.
    A tu widać, że ważniejsze było stawianie, a potem burzenie muru.
    Nie ma to jak udana propaganda, jeszcze ze 20 lat takiego oprowadzania wycieczek i uwierzą.
    Chyba, że przy każdej okazji będziemy im przypominać, jak jest naprawdę!
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plis, prędzej się okaże, że Waleza co prawda skakał, ale przez tenże mur ;I

      Gdybyśmy mieli choć w połowie tak atrakcyjne zaplecze muzealno-turystyczne i ściągałyby do nas masowe wycieczki, to można by im wciskać naszą wersję, a tak...

      Usuń
    2. No tak, bo o tym nie wystarczy pisać, trzeba pokazać. Szczególnie dla obecnego pokolenia ważne są ikonki, obrazy, multimedialne formy prezentacji...
      Tam by dawno był pomnik w miejscu, gdzie Waleza przeskoczył przez mur stoczni!!!
      A tu - pewnie myszy zjedzą stocznię, zanim by się dogadali, w którym dokładnie miejscu to było.
      Więcej powodzenia ma poza tym książka małżonki byłego prezydenta i robotnika, niż jego działania.
      Ech, Polska nasza :)

      Usuń
  3. Aha! No to się zaraz okaże, że każdy blogowicz ma ciotkę w Anglii :))
    (ta moja też tak gada po polsky, że hello!)
    Co do czucia się jak ubogi krewny, to są tacy, którzy twierdzą, że to od nas zależy jak się będziemy czuli.
    I ja się z nimi zgadzam.
    Niestety sama nie osiągnęłam jeszcze tego stanu świadomości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bloger na podstawowym wyposażeniu -oprócz ciotki z Anglii (będącej symbolem a zarazm lajtmotivem dywagacji nad emigracją) - powinien mieć dzieci. Albo stos książek do zrecenzowania. Albo szafę pełną ubrań. Kuchnię. I co najważniejsze - KOTA! (o innych 'zwierzętach' nie wspomnę bo ktoś, kto mnie nie zna, mógłby to uznać nie za przejaw czarnego humoru, tylko paskudny, złośliwy charakter :I )

      W przeciwnym razie - co to za blog....

      Usuń
    2. Posiadam tylko 2 elementy: ciotkę i dzieci (no, więcej niż jedno; czy wielokrotność podnosi rangę blogera?).
      Kuchnię też mam, żeby nie było, ale nie jest ona przedmiotem moich dywagacji :))
      Kotom mówię stanowcze nie. W ogóle ze zwierzętami mi nie po drodze.
      Muszę więc się posiłkować 'Metrem' :))

      Usuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...