Uwielbiam
wszelkiej maści miseczki. Wszystko,
co nie zostanie doszczęknie
zjedzone, każdy kawałek ogóreczka i pół rzodkiewki, zostaje włożone do
miseczki i zaaplikowane w otwarte usta
lodówki aby stać tam z oszczędności i nienawiści ku marnacji, aż pokryje się
zamszowym nalotem i musi zostać wyrzucone z powodów zdrowotno
zdroworozsądkowych.
Moja lodówka to trupiarnia, moja lodówka to prosektorium, moja
lodówka to zimny kosz na śmieci.
Uwielbiam też spodeczki. Spodeczkami można przykryć miseczki. Spodeczki schodzą mi w ilości kilku sztuk w tygodniu zawsze kończąc w malowniczym rozprysku. Czasem spodeczek schodzi na złą drogę, w złym czasie i miejscu spodeczek się znajdzie i kończy jako popielniczka. Z tej drogi nie ma odwrotu... Kubki uwielbiam umiarkowanie i tylko dlatego, że nie da się parzyć herbat i ziół w miseczkach. Zioła i herbaty parzy się jednak pod spodeczkiem, choć znam takich, co zaparzają w termosie. Muszę nabyć termos z wkładem szklanym. Bo czynności notorycznego chodzenia do kuchni, gotowania wody i zaparzania zajmują mi pewnie 15 dni w roku, których to 15 dni w roku na pewno nie zajmuje mi zmywanie, jak głoszą reklamy skierowane do kobiet w pudle telewizora. Kiedyś byłam pionierką w noszeniu termosów, w czasach, gdy mieliśmy po dwadzieścia lat i nikt nie potrzebował w zimie termosa, tylko ja ;). Kiedyś zaparzałam też herbaty w zlewce laboratoryjnej i w ogóle lubiłam spożywać na laboratoryjnym szkle, przynoszonym z pracy przez moją mamę-naukowca w celach zbożnych, bo byłam niejadkiem, jeśli w grę nie wchodziło laboratoryjne szkło. Zlewka się w końcu zbiła i od tej pory herbata mi już nigdy tak nie smakowała, no i zresztą odeszły w zapomnienie te czasy, gdy herbatę doprawiało się połową cytryny oraz taką ilością cukru, że poziom glukozy wychodził nam uszami. Teraz pijam sobie lipę, pokrzywę i skrzyp. Oraz liście porzeczki, miętę i melisę. No i kawę, rzecz jasna. Morze kawy. O dziwo - w filiżance. Kropla w morzy potrzeb.
Uwielbiam też spodeczki. Spodeczkami można przykryć miseczki. Spodeczki schodzą mi w ilości kilku sztuk w tygodniu zawsze kończąc w malowniczym rozprysku. Czasem spodeczek schodzi na złą drogę, w złym czasie i miejscu spodeczek się znajdzie i kończy jako popielniczka. Z tej drogi nie ma odwrotu... Kubki uwielbiam umiarkowanie i tylko dlatego, że nie da się parzyć herbat i ziół w miseczkach. Zioła i herbaty parzy się jednak pod spodeczkiem, choć znam takich, co zaparzają w termosie. Muszę nabyć termos z wkładem szklanym. Bo czynności notorycznego chodzenia do kuchni, gotowania wody i zaparzania zajmują mi pewnie 15 dni w roku, których to 15 dni w roku na pewno nie zajmuje mi zmywanie, jak głoszą reklamy skierowane do kobiet w pudle telewizora. Kiedyś byłam pionierką w noszeniu termosów, w czasach, gdy mieliśmy po dwadzieścia lat i nikt nie potrzebował w zimie termosa, tylko ja ;). Kiedyś zaparzałam też herbaty w zlewce laboratoryjnej i w ogóle lubiłam spożywać na laboratoryjnym szkle, przynoszonym z pracy przez moją mamę-naukowca w celach zbożnych, bo byłam niejadkiem, jeśli w grę nie wchodziło laboratoryjne szkło. Zlewka się w końcu zbiła i od tej pory herbata mi już nigdy tak nie smakowała, no i zresztą odeszły w zapomnienie te czasy, gdy herbatę doprawiało się połową cytryny oraz taką ilością cukru, że poziom glukozy wychodził nam uszami. Teraz pijam sobie lipę, pokrzywę i skrzyp. Oraz liście porzeczki, miętę i melisę. No i kawę, rzecz jasna. Morze kawy. O dziwo - w filiżance. Kropla w morzy potrzeb.
Teraz,
po remoncie, zrobiłam w kuchni małe przemeblowanie. W odstawkę poszedł
podręcznie umiejscowiony zestaw suszonych przypraw. Po co ma się kurzyć skoro
ja nie przyprawiam. Już prędzej bym
chyba rogi niż sałatkę. Dużym patelniom też mówimy won. Duża patelnia to dużo skrobania, a wizja
skrobania skutkuje jadaniem poza domem. Tylko u Marii Czubaszek skutkuje
wystąpieniem medialnym ;).
No i zmierzamy wprost w objęcia słoików, które jak mi się wydawało zostały w celu przewożenia żywności już dawno zastąpione przez higienicznie nietłukące plastikowe pojemniki pet. Okazuje się jednak, że nie tylko, iż nadal funkcjonują słoiki w podróżach od-domowych i od-mamowych, ale też że działa w stolicy cała słoikowa społeczność, co wypłynęło z okazji rozwiązania konkursu na neon Warszawy (do którego to konkursu zachęcałam).
Poniżej linki, gdzież można poczytać o słoikowej siatce napływowej.
Link do całości [.]
Wywiad z twórcami neonu, z których jeden też jest słoikiem [.]
Finałowa piątka neonowa [.]
Mam
nadzieję, że ktoś się też w końcu zajmie opisywaniem pozostałych społeczności
warszawskich: zlewek (dziewcząt źle prowadzących się), miseczek (dziewcząt z
dużym biustem), spodeczków (wielbicieli konwentów s-f) i termosów (chłopców
gorących i zakręconych). Hyhy.
To teraz, z dedykacją dla słoików, zaprezentujemy bogactwo spożywcze stolicznych sklepów. Doprawdyż nic nie trzeba przywozić od mamy!
Miłego spożywania!
Hehe, pierogi ze spinaczem czy raczej ziemniaki
OdpowiedzUsuńsą świetne, bo nie wiem, czy smaczne
Dla fakira być może.
UsuńOoo... Moje wyrzuty, że nie mam czasu się odezwać do ziomkini wzrosły teraz już tak, że chyba się nie odezwę nigdy.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem, od jakich pojemników cię nawyzywać ;)
UsuńAle w okolicznych sklepach trzeba za zakupy zapłacić, a od mamy jest za darmo, co niebagatelne jest w przypadku bycia studentem.
OdpowiedzUsuńZawsze więcej zostanie na piwo i papierosy.
Słoiki chyba będą zawsze, bo nie da się zapasteryzować dania ( np. gulaszu, czy bigosu)) w plastikowym pojemniku.
Zawartość słoików poddana obróbce cieplnej długo zachowuje przydatność do spożycia, co sprawia, że nie trzeba za często do domu jeździć.
Ty chyba byłaś mamą studenta ;)
UsuńNo cóż, zasadniczo się zgadzam, choć skoro można zagotować wodę w papierowej torebce (w warunkach survivalowych)...
;)
Ale fajna żabka w słoiku mniam :D
OdpowiedzUsuńDo zagryzania winniczkami...mmm.
UsuńKurosanty mnie powaliły! Cudne... A herbata ze zlewki faktycznie była najlepsza na świecie! Przez kilka lat takową pijałam.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ktoś wie, o czym mówię!
UsuńŁeee, ja herbatę tylko z musztardówki, jak każdy. Pobite gary normalnie.
OdpowiedzUsuńNo cóż, teraz nawet w historycznych filmach o Westerplatte pijają w szklankach z Ikei... hm.
UsuńSłoiki jako neon dla Warszawy to głupi pomysł. Oryginalny, owszem, ale głupi. Każdemu, kto zapyta, co to znaczy, będzie się tłumaczyło "wiesz, bo w Warszawie to mieszkają tacy ludzie, co żarcie wożą od mamy z małego miasteczka i to jest właśnie dzisiejsza Warszawa". Bez sensu. Gorsze niż wystawianie cepelii na międzynarodowych wystawach.
OdpowiedzUsuńKupuj hamburgery z McDonalda i chowaj nadgryzione do lodówki. One podobno nigdy się nie psuja. Ciekaw jestem, czy to prawda.
Jeśli widziałeś finałową piątkę - to nie było z czego wybierać (numer kierunkowy jako symbol Warszawy? seriously?) - jedynie słoiki dawały szansę na medialną nagłośnię, w imię zasady 'nieważne co, byle mówili'.
UsuńA co do hamburgerów to zrobiono kiedyś eksperyment w szkolnym sklepiku, przestrajając go na kramik ze zdrową żywnością. Hamburger leżał na widoku obok zdrowej kanapki z zieleniną, która zszezła szybko, podczas gdy hamburger w ogóle. Nie wiadomo czy młodzież wyciągnęła odpowiednie wnioski...
Hehehe:) Taki kurosant zagryziony spinaczem chyba ciężko strawny, co?:)))
OdpowiedzUsuńSwoją drogą w mojej lodówce też się panoszy jakieś naście bzdurnych miseczek :)
Był jeszcze rak szyjki macicy w restauracyjnym menu:
http://m.poznan.gazeta.pl/poznan/1,106517,13847907,Restauracja_przy_Starym_Rynku_miala_w_menu_raka_szyjki.html
Kurosant zawsze ciężkostrawny niemożebnie (niemożabnie?).
UsuńMiseczki to plaga!
I nie takie menu już widziałam ;)
A ja mam fioła na punkcie plastikowych pudełeczek, oczywiście wszelkie warzywa do mrożenia na zimę, część owoców, wszystko w pudełeczkach! Ze słoikami też masakra! każdy słoiczek mi się przyda, mam pełną piwnicę pustych słoiczków (pełnych coraz mniej;) i co kupię majonez, koncentrat, inne jakieś- słoiczki myję i magazynuję - bo a nuż się przyda?! eh... a "warszawskie słoiki" nie przypadły mi do gustu, nawet przy moim poczuciu humoru i maksimum zrozumienia i tolerancji, jakoś tak szyderczo mi się jawią...
OdpowiedzUsuńPotwierdzam - posiadanie piwnicy w zadziwiający sposób sprzyja gromadzeniu słoików (oraz wszystkiego innego ;).
UsuńCo do neonów - jak wyżej.
Posiadanie strychu też... Niestety.
Usuń