Na
targi książki trzeba się sposobić jak na wojnę z terrorystami. Setki stoisk do
zdobycia, dziesiątki książkowych jeńców do odbicia i tylko cztery dni. Strategia wygląda
następująco: najpierw zbieramy materiały w tajnym folderze must-have’ów i
kondensujemy je na karteluszce czule ściskanej w dłoni. Potem robimy
rozpoznanie terenu. Sondujemy możliwości negocjacji. Krążymy jak eskadra, palec
na spuście. Niektóre pozycje va bank zostawiamy na koniec, kiedy księgarze się
już pakują. Wtedy można płatności zgrabnie zaokrąglić, pikując w dół.
Pominąwszy ryzyko wyczerpania danej pozycji. Plan obiektu z wykazem stoisk
zszedł był już dawno – dlatego po stadionowej koronie poruszamy się na czuja.
Są
ludzie, którzy snują się leniwie (koniecznie z wózkami, pełnymi małych dzieci)
o tyleż w poszukiwaniu książek, co kontemplacji stadionowych trybun – ponieważ
dzień jest ładny, słoneczny, dach oczywiście jest zasunięty. A tarasy
zakratowane. Aby publika się za bardzo nie rozpełzła pozamykano też wszystkie
wyjścia – w celu wydostania się z targowej pułapki, należy okrążać i okrążać aż
się w końcu trafi na to jedyne. W salkach między stoiskami jakieś spotkania,
jakiś komiksowy twórca nie tyle podpisuje, co pracowicie podrysowuje swoje dzieło na tle czekającej
kolejki. Jest w tym pewien urok. Niespieszność
niedzielnego popołudnia, zapachy świeżych książek, gładkość folii ściąganej z
niezmacanego egzemplarza.
Tymczasem
moja jednoosobowa drużyna Słat pędzi pomiędzy, z histerią w oczach, z tykającym
zegarkiem, z topniejącą gotówką. Potrąca mamusie, depcze dzieci w wózkach, daje
kuksańce tatusiom. A i tak okazuje się, że tego, co by mnie właśnie najbardziej
interesowało NIE MA. Bo trzeba w wydawnictwie dokonać selekcji, biorąc to, a
nie biorą tamtego. Staroci mi się zachciało, klasyków bym! Tymczasem na nowości nastawić się trzeba,
nowościom oddać się we władanie. Nowość do wciśnięcia jest, taka jej rola.
Lubię dyskusje o wydawniczych planach i wznowieniach na mikro stoiskach, tych mniej obleganych, tych świeżo urodzonych wydawnictw nie wiadomo skąd. Lubię to pełne empatii spojrzenie sprzedawcy, kiedy stoję pod osobistą ścianą płaczu (złożoną z albumów o sztuce), a potem muszę odejść, zostawiając je dla kogoś innego. I książki dla dzieci takie piękne, pani mi mówi ‘To edycja limitowana, pani bierze na zapas!”. Tymczasem u mnie liczba dzieci zlimitowana do zera ;). Więc z żalem się żegnamy, może innym razem, do następnego.
Lubię dyskusje o wydawniczych planach i wznowieniach na mikro stoiskach, tych mniej obleganych, tych świeżo urodzonych wydawnictw nie wiadomo skąd. Lubię to pełne empatii spojrzenie sprzedawcy, kiedy stoję pod osobistą ścianą płaczu (złożoną z albumów o sztuce), a potem muszę odejść, zostawiając je dla kogoś innego. I książki dla dzieci takie piękne, pani mi mówi ‘To edycja limitowana, pani bierze na zapas!”. Tymczasem u mnie liczba dzieci zlimitowana do zera ;). Więc z żalem się żegnamy, może innym razem, do następnego.
No
ale jednak coś w siacie przytachałam. Podług możliwości kręgosłupa i portfela.
Jeńcy książkowi odbici – melduję uroczyście. Pik of eksajtment zaliczony. A
teraz do końca miesiąca plany kulinarne
mam takie: jeść własne palce ;)
Organizatorzy zapewniają, iż na Targach było nas więcej niż na Eurach - [link]. Jednym słowem nie trawa wiosnę czyni ;)
Niestety tak oryyyginalni autorzy jak Koi Suzuki, który poczynił książkę na papierze toaletowym, nie byli zaproszeni. Nie wzbogaciłam więc toaletowej biblioteki. Cóż.
Niestety tak oryyyginalni autorzy jak Koi Suzuki, który poczynił książkę na papierze toaletowym, nie byli zaproszeni. Nie wzbogaciłam więc toaletowej biblioteki. Cóż.
A w między czasie bonus w postaci spotkania blogerów. Wejść w anonimowy tłum, przedstawić się i usłyszeć ‘Ooo, a ja nawet u ciebie byłam, czytałam’ – bezcenne. Gdybym nie miałam innego, finansowego powodu, to ten jest równie dobry: zjeść własne palce. A przynajmniej zagryźć ;)
Zazdraszczam!
OdpowiedzUsuńA ja w wieku lat bodajże 16 pisywałam na papierze toaletowym w oparach Sex Pistols i The Exploited..
Ach w oparach Sex Pistols i The Exploited! Sex and violence...Oj był taki piękny czas. Był:)
UsuńPunk's not dead w końcu panki nie cukierki:)
palce są pyszne, zjadam je 37 lat.
OdpowiedzUsuń:))
UsuńKiedys nawet zaczelam zjadac palce, ale skonczylam na paznokciach. Jakos mi nie podchodzily, przeszlam na tynk ze sciany.
OdpowiedzUsuńDawno, naprawde dawno temu, w zamierzchlym zlym systemie, tez organizowano takie spedy. Odbywaly sie pod palacem kultury i nazywaly dni oswiaty, ksiazki i prasy. Moi dziadkowie dbali o moj rozwoj intelektualny, zaciagneli mnie wiec na to majowe swieto, nabyli droga kupna ksiazeczke Brzechwy, po czym zawlekli przed oblicze onego (tak, zyl jeszcze!) i kazali wpisac imienna dedykacje. Mam ja do dzisiaj, przechowuje jak relikwie.
Ja tam nie rozumiem tej obsesji ze zbieraniem autografów, ale co Brzechwa to Brzechwa ;)
UsuńTo jedyny autograf, jaki mam, bo tez nie rozumiem obsesji onej.
UsuńZa to jest z imienna dedykacja!
Koi Suzuki nie jest prekursorem - kilkanaście lat temu także i u nas "wyszedł" komiks polityczny (jeśli dobrze pamiętam) na papierze toaletowym.
OdpowiedzUsuńpalce w sosie własnym
OdpowiedzUsuńojej
czasami dobrze być daleko...
Palce to pozycja z kuchni międzynarodowej ;)
UsuńJeśli chce się polować na starocie, warto chodzić na targi tematyczne. Ich wadą jest to, że są gęsto oblegane przez różnego rodzaju miłośników tematu (np. fantastyki). Na takich "ogólnoksiążkowych" targach to co prawda większość to są nowości i ciężko znaleźć konkretną pozycję, jednak od czasu do czasu można wyłapać jakąś perełkę.
OdpowiedzUsuńJa przez starocie rozumiem nie tyle pozycje antykwaryczne co takie z np zeszłego sezonu ;)
UsuńI marzyłby mi się targ starodruków (ale w sensie rycin i plakatów).
Ale to nie Ty w zielonym kapeluszu?
OdpowiedzUsuń;-)
Nie, ja to ten mały ludzik na płycie boiska ;)
UsuńMoim faworytem jest różowy pan w stylowym kapelutku i z podusią pod pleckami:) Dla spotkanie ów gościa warto było wybrać się na Narodowy;) A jakie łupy upolowałaś?
OdpowiedzUsuńMam szczerą nadzieję recenzować - tylko wtedy to już nie będą nowości, heh ;)
UsuńWspomnę tylko o esejach Dehnela i Poczuciu kresu Barnesa.
(Ciekawsza jest chyba lista tego, czego nie zdobyłam.)
A napisz, czego nie zdobyłaś. Na pewno będą tam autorzy, o których nie słyszałem i tytuły, które nic mi nie mówią, zatem byłoby to dla mnie ciekawe.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla rowerzystów! :)
A chociażby o survivalu chciałam.
UsuńDla poczucia bezpieczeństwa, takie tam kobiece ciągoty...
Tęsknie spoglądałam z góry na targi, ale moi goście niepolscy nie poczuli weny do zwiedzania targów, gdzie książki tylko w niezrozumiałym dla nich języku, więc zazdroszczę Ci tych możliwości przejścia się i spotkania blogerów tym bardziej.
OdpowiedzUsuńbuźki!
Tak mi się wydawało, że ktoś mi z góry patrzy na ręce ;)
UsuńA wydawnictwo Taschen nie wystarczająco niemieckie byłoby, he? ;)
Ejno, a może zamiast rozpaczać nad nieosiągalnymi tytułami, zorganizowałabyś swoisty eksczendż ale nie dla zagraniczniaków tylko dla swojaków i nie mamony tylko książek. W stylu lista czego potrzebujesz i na pewno wśród czytelników znajdą się tacy co POŻYCZĄ na czas OKREŚLONY. Czy to pomysł dobry czy niedobry?
OdpowiedzUsuńWłaśnie w czymś takim uczestniczę, tylko mi się czas OKREŚLONY trochę przedłużył, w związku z czym dziękuję za przypomnienie ;)
UsuńTu anonimowy raz jeszcze,
OdpowiedzUsuńz tym "pożyczą" i "określony" to może przesadziłem, bo po lekturze "The Power of Less", gdzie autor sugeruje tylko 250 przedmiotów w życiu, ćwiczę nad utratą przywiązania do książek.
Idea biblioteki jest wszak najlepszym ćwiczeniem nad utratą przywiązania do książek. I tutaj też niestety podpadam strasznie, hyhy.
Usuń