Wyszłam z domu i zapadłam się po pas, a przynajmniej po kolana. Cudo - biale, twarde i grudkowate, jak serek wiejski, a miejscami delikatnie sypkie jak puder z kabuki. Znowu, jak w czasach podstawówkowego dzieciństwa, gdy z powodu opadów odwoływano zajęcia. Wyruszam do sklepu przez nieodśnieżone osiedle – niczym syberyjski uciekinier z ‘Innego świata’. Z daleka pewnie wyglądam jak pijana, gdy tak tanecznie walczę z zaspami, wymachując siatami dla utrzymania równowagi.
Światło odbija się od śniegu, wszystko odbija się od śniegu, bo zasięg mam jak nigdy, internet działa non stop.
Tak więc biathlonuję, mijając po drodze odkopujących maluchy mieszkańców osiedla.
- Zima znowu zaskoczyła dozorców – wymieniamy uwagi i perwersyjne opisy, co też zrobilibyśmy Hani G-W, gdy na miasto spada śnieg. Nie zatańczylibyśmy z nią walca, o nie.
W zeszłym tygodniu sportowcem roku została pozioma narciarka, żaden tam podniebny skoczek, plebejska bohaterka zasypanych mieszkańców miast i wsi. Wracam na ogródek, odciskam orły i motyle, tarmoszę i znieświeżam śnieg na wszelkie możliwe sposoby, jednorazowe dziecko szczęścia. Potem robię sobie mini plażę – na chodniku przed posesją wróżka z MPO zostawiła kuferek z piaskiem. Wbijam nieco już zgniłą letnią parasolkę, piłka plażowa z piwnicy i gotowe. Mała zapowiedź lata.
Jednak po solidnym odśnieżeniu chodnika zapał do harców ewidentnie mnie opuszcza. Co za dużo to nie zdrowo. Jestem głodna jak wilk i umordowana jak myśliwy (co mu się na międzygatunkowym odstrzale cyngiel zaciął). Robię sobie majonezowe zaspy na kanapce. O mamo! Już dwie godziny nie było mnie na fejsbuku! A jak mnie coś ominęlo? Hehe. (A niektórzy tak mają ;)
Zebranie drogowców w sprawie pozwania Hanny G-W.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.