niedziela, 26 sierpnia 2012

I w Paryżu nie zrobią... ryżu. Jak dysponować kobiecymi atutami w celu uszczęśliwienia męża i przyjaciółki. Oraz jak po sposobie chodzenia rozgryźć kobietę

Gdybym była osobą skłonną do pesymizmu i malkontenctwa mogłabym sobie powiedzieć:
- Kurwa mać! Wszystkie te moje koleżaneczki i psiapsiółki są ode mnie atrakcyjniejsze!
Co zresztą zawdzięczam tylko i wyłącznie sama sobie: zbyt małej ilości przyjmowanych płynów i snu, zbyt dużej ilości przyjmowanych papierosów i kawy, wysiadywaniu owoców pracy na stołeczkach i krzesełeczkach, które znajomości ergonomii nie liznęły, w pozycjach tak karkołomnych, że gdyby ci wszyscy bohaterowie dokumentów pt: „Jestem dziwem nad dziwy bo urodziłem się bez rąk i nóg” mnie zobaczyli – to zapłakaliby się na śmierć z powodu niesprawiedliwości, że to właśnie o nich nakręcono film ;)
Wiadomo, że w duecie dwóch przyjaciółek - mimo, iż z biegiem lat upodabniają się do siebie, a nawet synchronizują okresowe zegary - jedna zawsze wodzi prym i błyszczy mocniej, druga zaś jest jej cieniem – podstawką pod doniczkę, podszewką pod sukienkę. Podobny los przypadł i mnie – zawsze w takich tandemach byłam osobą co prawda albo bardziej oczytaną albo bardziej utalentowaną albo tylko bardziej wyszczekaną ale nigdy nie piękniejszą, wizualnie nigdy nie zdobyłam najwyższych osiągów. A kogo w sumie obchodzi co tam masz do zacytowania, jeśli twojemu rozmówcy właśnie wyrwało gałki, które teraz, spocone ze szczęścia, turlają się w tą i wewtę po gładkim licu i epickim ciele twojej urodziwszej towarzyszki.
Jak byśmy nie emanowali swoją osobowością czy sznytem (co zresztą zaniedbane i roztrwonione rozwiewa się jak dym) to piękno zawsze pozostaje pięknem. I działa to w obie strony. Nie wiem czy zaznałyście tego rozdarcia, kiedy oczywiście wmawiamy sobie, jak to dobrze obudzić się obok kogoś czułego i wartościowego, ale obudzić się obok anioła Botticellego (niechby i nawet na ‘dzień dobry’ chlasnął nas po pysku) to zupełnie inna kategoria, to doznanie tak doskonałe wizualnie jak zamieszkanie w katedrze w Chartres.
(Nie zapominajmy jednak, że dziesięciolecia temu moje łydki z fartownie szczupłymi pęcinami występowały w reklamie skarpet ;) do czego się zresztą nie przyznaję, bo aż boję się myśleć, jak złośliwie można by to skwitować, heh...)

Wszystko to tytułem skojarzenia wypłynęło z okazji niedawnej wizyty - prosto z Paryża do mojego ogródka - słodkiej P. razem z mężem L.
Z P.  nie przyjaźniłam się na zasadzie sukienkowo-podszewkowego duetu, bo dawno temu, w czasach jeszcze licealnych, wszystkie chadzałyśmy w powyciąganych swetrach i martensach i dużo czytałyśmy (nie to co teraz, tfu), ale przez pewien czas było nam po drodze. Później nasze drogi rozeszły się i podryfowałyśmy w odmiennych kierunkach – ja skończyłam w ogródku ;), a P. wyszła za mąż za rodowitego Francuza i mieszka w Paryżu (i trust me - tylko rodowity, w ząbek czesany Francuz mógł założyć koszulkę z dekoltem w serek, z którego wystawała mu włosowa kępka i uczynić z tego przejaw nonszalancji a nie dowód uczestnictwa w prowincjonalnym koncercie obleśnej Budki Suflera ;)
P. stała się kobietą urodziwą – ma ładną figurę, owalną twarz o regularnych rysach i zdrowej, w lecie złocistej, karnacji, duże niebieskie oczy. W przeciwieństwie jednak do wszystkich tych moich atrakcyjnych koleżaneczek uwielbiam z nią przebywać, ponieważ fakt bycia urodziwą nie tylko nie jest przez nią w jakikolwiek sposób eksponowany, ale raczej głęboko i wstydliwie skrywany. Każda raszpla, która liznęła z blogów modowych nieco francuskiego stylu, albo choć tylko dokonała zakupów ubraniowych w towarzystwie lustra, idąc obok niej ulicą mogłaby poczuć się wyśmienicie.
Jest to dla mnie doprawdy zadziwiające, jak można będąc tak obdarzonym przez los tak bestialsko zaniechać korzystania z tego dobrodziejstwa inwentarza dobrych genów i zdrowego trybu życia!
Toż to marnacja najgorszego sortu.

Pomijam rzeczy, których dopracować nie sposób, bo są w nas nierozerwalnie i niezmiennie wpisane, jak np sposób chodzenia, po którym poznałabym P. i z 200 metrów, jak snajper. Miałam taką teorię, że po sposobie chodzenia, po stylu sekwencji kroków, można kobietę rozgryźć – czy ma życie udane, czy jest szczęśliwa i pewna siebie, jak ma status społeczny albo choć doraźne tego dnia samopoczucie (no może oprócz tych tlenionych nastolatek z poodkrywanymi o każdej porze roku nerkami, które maszerują tak, jakby świat kładł się przed nimi pokotem już z powodu samego ich istnienia i ostentacyjnej młodości). Tymczasem przy P. moja teoria upada – niezależnie od tego, w której dekadzie życia ją widzę i pominąwszy fakt, że owo jej życie wydaje się raczej udane, zawsze lezie tak, jakby pytała „To gdzie właściwie jestem i yyy dokąd właściwie idę?”, jakby zgubiła się na środku jakiej podhalańskiej łąki. 
Pozostaje też kwestia niesprecyzowanej jakości i koloru koafiury, który okala jej całkiem, jak już wspomniałam, urodziwą fizis.










Oprawa jest jak najbardziej w cenie: przyjrzyjmy się choćby obrazom w muzeum, czy robiłyby na nas takie wrażenie, gdyby nie wisiały tam w stylowych, złotych ramach albo byle cyrkonii, która dzięki srebru staje się pierścionkiem i hoho, jak narzeczona się nie zorientuje to może i udawać diament ;)
P. mimo wszystkich tych lat spędzonych w Paryżu nie liznęła paryskiego stylu nic a nic. Nawet jeśli nie było to jej życiowym celem (tylko pogratulować - w końcu doskonale zna język, ma pracę i udany związek), to choćby nawet przez osmozę, obserwacje... A tu zapuszkowane merde i guzik z pętelką zapięty na suwak oraz na deser strzał do własnej bramki. Jej mąż L., narzeka, że chciałby być czasem przez żonę uwodzony, a tymczasem na naszej wieczornej nasiadówie cały czas powracał jak refren, jak szlaczek w zeszycie pierwszoklasisty, temat jej tragicznych, dżinsowych szortów, które ze zgrabnych bioder uczyniły gargantuicznie rozdętą brzuchodupę wszechczasów jakiejś nadodrzańskiej Berty. 
Następnie  Komisja dyscyplinarna złożona z L. i mnie skazała rzeczone szorty na śmierć przez wyrzucenie (no zobaczymy...)
L. dokonał (pominąwszy pułap rozważań o podobieństwie charakterów i przekonań)  darwinowsko uzasadnionego wyboru żony: wybrał dobre geny, natomiast to, co jego żona z tymi genami wyrabia przechodzi ludzkie pojęcie, albowiem nie wyrabia NIC albo całkowicie WSPAK. W kwestii wybitnej urody jestem osobą spoza branży, nie mniej - na zdrowy rozum – posiadając jakieś atuty należy nimi jakoś zadysponować i je podkreślać, a nie niczym wylniałą koszulinę wciskać głęboko w gacie, podciągnięte i zapięte następnie pod brodą.
Mimo uroczego rozwoju wieczoru zakrapianego tyleż alkoholem co brakiem jedzenia (ponieważ nieuprzedzona nie miałam nic w lodówce) podskórnie wyczuwało się tę smutną, antymodową melodię.


















Z drugiej strony, może się niepotrzebnie czepiam - w końcu ma dziewczyna jeszcze czas... dużo czasu... advancedstyle.blogspot.com 

Siak więc to by było na tyle w kwestii mojego o tyleż pierwszego co nieostatniego posta modowego.
A teraz proszbardzo pierwszy z brzegu eksample na to, że jestem wybitną specjalistką modową i wiem, co dobre: na lato proponuję kratki a la grilowy obrus i uniwersalnie twarzową garsonkę w walenie oraz srebrnawy odcień karnacji i takież buciki :)

http://youtu.be/sqdVhjqgGAo

18 komentarzy:

  1. Cóż, koleżance gratuluję Francuza, widocznie on jednak docenia tę kobietę, którą ma, a częściej ogląda ją rozebraną, kiedy wygląda lepiej, niż w swoich beznadziejnych ciuchach!
    Ubawiłam się czytając, jak przeważnie zresztą, uwielbiam jak piszesz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nic dodać nic ująć - dobrze, że docenia, i owszem, gratulujemy.
    Obce jest mi modowe Schadenfreude ;), ale konstruktywną krytykę uważam za potrzebną a nawet wybaczalną, chociaż możliwe, że jak się kogoś widzi raz w roku, to powinno się ugryźć w język.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od lat bardzo uważam z krytyką, może dlatego, że sama kiedyś bardzo nie lubiłam być krytykowana.
      Czasem długo czekam, żeby sens krytyki czy porady trafił na podatny grunt i żeby dana osoba mi bliska (na innych szkoda się wysilać) może faktycznie skorzystała z mojego spostrzeżenia i poprawiła sobie jakość pewnej dziedziny życia.
      Co do mody - pewna moja koleżanka po przybyciu do mnie z dawno wyczekiwaną wizytą, kiedy zobaczyła mnie latającą z siwym rozwianym włosem po marketach budowlanych, zabrała mnie do centrum handlowego i kupiła parę ciuchów, a część to już nawet sama sobie potem kupiłam.
      Wcześniej jakoś nie czułam potrzeby o siebie zadbać :)

      Usuń
    2. Po latach bezmyślnego podążania za teza że złośliwość jest cechą ludzi inteligentnych, mam totalny odrzut od zgody na krytykę.
      tzn kiedy ta krytka jest wymierzona we mnie.
      niestety w drugą stronę już nie jestem taka restrykcyjna. Ale pracuję nad tym:)
      A serio jestem zmęczona i marzę, żeby ludzie byli dla siebie po prostu uprzejmi. nawet jak to zakłada pewną nieszczerość.
      Oczywiście z przyjaciółkami jest inaczej ( chyba)

      Usuń
    3. (Chyba)
      Właśnie tak sobie myślę, że szpilki należy nosić, a nie wbijać ;)
      Natomiast odróżniałabym złośliwość od 'konstruktywnego naprowadzania'.

      Usuń
  3. poznać kogoś po krokach - to na pewno, każdy ma swój indywidualny sposób chodzenia.. zwłaszcza bliskie mi osoby to usłyszę z dużej odległości i poznam bez problemu.

    ale żeby "rozgryźć" do tego stopnia? mhm.. muszę się przypatrzyć niektórym, wydawało mi się że zawsze chodzę tak samo, tzn. mam na myśli, że niezależnie od nastroju.. ale kto wie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym rozgryzaniem w tytule to było oczywiście na wyrost, bo ta teoria nieco podupadła, nie mniej jednak coś niecoś zaobserwować można.

      Usuń
  4. Nigdy nie kumałem blogów modowych, ale to inna kwestia.

    Natomiast podpisuję się każdą kończyną - dynamiczny styl, barokowe aranżacje postów.

    Mniam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz to i ja jestem bosa, bo mi kapcie spadły, z powodu, żeś przeczytał mojego posta modowego (tzn.szpilki, oczywiście miałam na myśli szpilki)
      :)

      Usuń
    2. Jakby był o samej modzie, to by mi się wzrok ślizgał jak po zamarzniętym jeziorze. Tu było dużo więcej.

      Usuń
    3. W takim razie mam nadzieję, że się co najmniej utopił (tzn.wzrok ;)
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Przyjechała do mnie ciocia z pewnego kurortu w Pl. i pyta czemu nie noszę szpilek? Mówię grzecznie cioci,żeby się rozejrzała, bo jak by nie było mieszkam na wsi, drogi są żwirowe, nie mają poboczy i czasami trzeba ratować się ucieczką, nieżle bym wyglądała z kudłatym na spacerze w takiej szpilce:) Nie, ciotka się uparła i w tajemnicy kupiła mi takie fioletowo-zielone, chyba z piętnaście cm, na modnej platformie z przodu. Pomijam mój wzrost- ponad 170cm- nigdy nie nosiłam takich rzeczy, nie moja bajka. Pokazałam ciotce kilka kartonów butów na obcasach, których jeszcze nie mam serca wyrzucić, a przywiozłam z poprzedniego życia, kiedy jeszcze nosiłam kostiumy.
    Tyle z dobrych rad. Nie przyjmuję i nie daję innym (chyba..?)i nie cierpię wręcz chronicznie uszczęśliwiania na siłę.
    Dawaj tu o rekalmie skarpet, bo mnie ciekawość zżera. Plizzz!
    To Ci napiszę o zupie szczawiowej i cynaderkach- następnym przykładzie "lepiej wiedzenia" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No moja bajka to akurat też nie, w kwestii szpilek, chociaż wzrost mam taki, że mogłaby być moja, ale nie jest. Ponieważ - w konsekwencji - gipsowe trzewiczki też nie są moim ulubionym rodzajem obuwia ;)

      Ze skarpetami to było w czasach, gdy w 'Twoim Stylu' nie używano jeszcze photoshopa - czyli DAWNO ;) Nie ma co opowiadać tej przykrej historii, że z całego mojego ciała świat reklamy wychędożył tylko moje pęciny i nigdy nie pragnął wspiąć się nieco wyżej, chlip :)

      Usuń
    2. o zupie szczawiowej chętnie, bo mam w ogródku szczaw i mogłabym go zagospodarować jakoś.
      Z cynaderkami nie miałam na razie przyjemności.

      Usuń
  6. Ale żeby kobiecie damskie cudze gacie aż tak przeszkadzały??? Może w poprzednim wcieleniu byłaś rajtuzami???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz, na jesieni, to chętnie bym się zmieniła w powyższe ;)
      Cudze aestetyczne gacie w oczy kolą i już.

      Usuń
  7. Fajnie gadasz kobito, ja tu pierwszy raz, szczerym zabloconym przypadkiem, na boso, bez planu. Z Francji ha ha ! Wpadne jeszcze jak zobacze, ze sie w oknie swieci. Aniela

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby tylko firanka się nie zajęła od tych fajerwerków suspensu, co go tu, czasami, z żalem że nie z Francji, maltretuję ;)
      Zatem a bientôt!

      Usuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...