wtorek, 26 lutego 2013

Dziecko niedouczone pszyszłosciom narodó czyli rodzinne imperium głupoty i ignorancji w natarciu

'Niektórzy sądzą, że mają dobre serce, ale to tylko słabe nerwy.'
(Marie von Ebner-Eschenbach)





















Co za fatalny dzień, co za rozpacz. Od czasu do czasu, kiedy już pogodzę się z faktem, że z mojej kariery nic nie będzie, postanawiam się zająć jakąś nierentowną pracą dla dobra ogółu. Społeczności tak zwanej ludzkiej. Najlepsze są zajęcia w rodzaju zbierania papierków czy dystrybucji żarcia. Zajęcia obejmujące kontakt z drugim człowiekiem (tym potrzebującym) są niewskazane. Są niezdrowe i frustrujące. Warsztaty są frustrujące, bo choć przez chwilę wszyscy mają wrażenie, że mogliby być kimś innym, że świat to obietnica i dalejże i hopsasa to potem oczywiście następuje plask na pysk. Bo życie jest mistrzem olimpijskim w podnożnym rzucaniu kłód. Bo życie to nie warsztaty, „życie powstaje w brudnopisie, staczać się trzeba powoli, żeby starczyło na całe życie” – pisał Kofta. Ale świat przyspieszył, świat się przekrzywił i teraz człowiek się musi ekspresowo stoczyć, zanim się porządnie nauczy chodzić. Zajęciach indywidualne są frustrujące razy osiem, człowiek ulega np. snuciu wizji, jak by tu też boleśnie uśmiercić ministra edukacji, za to co zrobił z polską szkołą. Użyć raczej chemii czy fizyki? Dla humanisty to dylemat trudny. 
Ostatnio zostaje mi przez los podesłane dziecko ze znajomej poniekąd rodziny nie-takiej-bardzo-znowuż-patologicznej. Oficjalnym celem tej wojny światów jest poprawienie wyników szkolnych z angielskiego, uczonego przez lat prawie trzy. Tymczasem okazuje się, że znajomość angielskiego sprowadza się li tylko do dwóch słów, przedstawicieli niepełnej wielce rodziny: ‘dog’ i ‘mum’. W tej rodzinie jest wielce niewesoło, bo nie wiadomo nawet, co też mamy po przestawieniu liter z ‘dog’ na ‘god’. A bez boskiego patronatu to my za daleko nie pojedziemy. Im głębiej kopiemy, tym pewniejsze jest, że nie dokopiemy się do złota i diamentów, będzie to raczej jakiś stęchły trup z gnijącej szafy przeciętnej polskiej podstawówki. Ponieważ niestety nie zaistniała w tem przypadku znajomość czytania i pisania po polsku nawet. Literów jest dużo i kto chciałby je tam z uporem maniaka składać w te i nazad. Nie istnieje znajomość naukowej nomenklatury takiej jak czasownik a co dopiero rzeczownik, biernik czy miernik to jednakie narzędzia tortur. Przynajmniej wiadomo, co to celownik, to ma każdy gracz. Jak bez celownika w grze komputerowej, co jest jedynym zajęciem pozaszkolnym, uczynić (circa) 132 trupy w pół godziny? Natomiast 7+4=9.
Trzecia klasa, nieprawdaż.
Jedyna korzyść z zajęć z tą ofiarą podstawówkowej edukacji to ta dla mej urody – oczy wyszły mi na wierzch tak, że już nie trzeba ich będzie malować w celu żeby się optycznie wydały większe. Bo są już większe od biustu :I
A to tylko jeden przypadek. Przypadek, który mi dumnie zaprezentował wyrzeźbione w tabliczkę czekolady mięśnie brzucha oraz z dumą jeszcze większą poinformował, że nie przeczytał w życiu żadnej książki. Że nie musi przecież umieć liczyć, bo od tego są kalkulatory, że nie musi znać języków bo wynaleziono gógltranszlator.
To nie tak, że chłopak nie był grzeczny (był) i nie wyrażał chęci do współpracy (starał się). On mi po prostu zaprezentował swój świat. Rodzinną galaktykę głupoty i ignorancji, która nie leży miliardy lat świetlnych od mojej planety, ona się znajduje drzwi w drzwi, po sąsiedzku.
A takich rodzin, takich dzieci jest legion.
Boże! Spuść zasłonę miłosierdzia. O ile istniejesz.

Finał tej historii jest taki: szczerze powiedziałam rodzicom, że dziecko ma ogromne edukacyjne braki, poradziłam, na czym należałoby się skupić, wręczyłam materiały pomocnicze i zadeklarowałam chęć goszczenia tego pacjenta umysłowego leprozorium (używszy rzecz jasna słów bardziej eufemistycznych) częściej niż raz w tygodniu. ZA DARMO (naszło mnie, kurwa mać, na jakąś misję pro publico bono!)
Więc się rodzice obrazili, że ich POUCZAM i że bez przesady, skoro chłopak jakoś zdawał do tej pory, albowiem nikt im nie będzie udowadniał związku znajomości alfabetu z przechodzeniem do klasy wyżej... I nie będę ja ich pouczać jak nauczać, wiedza szkolna przenika bowiem do organizmu dziecka przez osmozę ze szkolnej ławki, a nie dzięki pracy na ugorze domowym.
„Ambicja to ostatni bastion porażki” – jak powiedział Oscar Wilde.
W tym przypadku ambicja rodziców to ostatni bastion porażki dziecka.
Smutek.
Niewypowiedziany smutek.





















Już chyba lepiej tak

24 komentarze:

  1. Wszystko człowiekowi opada jak to czyta (dobrze że push-up ubrany). Ale z angielskiego na pewno znał jeszcze "I love you" i "F..k you", ewentualnie jeszcze "sorry". Ciekawe co dzieci teraz robią na lekcjach, kolorują obrazki w książeczkach... Czy co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam wrażenie że tylko kolorują...
      Nie wiem, pewnie coś jeszcze wiedział, ale nie pamiętał i tylko jak mu coś zaświtało, to strzelał jak kulą w fence, np że po angielsku 'człowiek' to 'dżekiczan' ;)

      Usuń
    2. Padłem! To się nazywa wisielczy humor! Moje poczucie humoru w porównaniu z Twoim musi iść na korepetycje.

      Usuń
  2. Szczęka mi opadła i uderzyła o podłogę...więc póki jej nie pozbieram to chyba nic sensownego nie napiszę...brak mi słów...

    OdpowiedzUsuń
  3. Słuchaj, jest jeszcze gorzej niż nam się wydaje.

    Żyjemy, otaczając się Linią Maginota. A w niej zamiast systemu bunkrów, zasieków i pól minowych mamy porozstawiane książki, naszych mniej lub bardziej oczytanych znajomych, TVP Kulturę, kolekcję niezłych płyt (pal sześć, że to kultura popularna!), jakieś brudnopisy wypełnione potencjalnymi genialnymi pomysłami etc.

    Gdybyśmy przez miesiąc pożyli w tej brei idiotyzmu, głupoty, chamstwa, ignorancji, padlibyśmy pod jej naporem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Dziecko jest jak walizka, którą pakujemy latami. Wszystko, co się tam znajduje, kiedyś musieliśmy tam włożyć"
      (Wojciech Eichelberger)

      Czy ja wiem? Jest łatwiej niż kiedyś (multimedia, internety), a jak człowiek chce się wyrwać, ma w sobie ten imperatyw, to przecież może próbować, szukać możliwości, wzorców.
      Dziesięciolatek ma jakiś swój rozum. Albo może w tej cywilizacji promującej miernotę już to tak nie działa, nie wiem.

      Usuń
  4. A to, co uprawiamy na naszych blogach to jedynie wołanie na puszczy. Błysk wypalonej zapalniczki w głębi najczarniejszej z czarnych nocy.

    Może nas to broni? Mobilizuje do tego, by używać słów...wyrafinowanych?, których nikt poza naszymi kręgami nie rozumie?

    Może tak naprawdę gra idzie o nas samych, nie o tych bezmózgowców, którym i tak nie pomożemy?

    O nas i najbliższych?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto ocala jedno życie, ratuje cały świat, czy jak to tam szło.
      I bardzo mi źle z tym, że mi się nie udało, że może mogłam to jakoś inaczej rozegrać. Nie wiem na ile dla mnie samej,dla lepszego samopoczucia, ale ten chłopak, który pójdzie na zmarnowanie, mógłby na tym skorzystać przecież.
      Gryzie mnie to.
      I nie rozumiem jak można tak bezmyślnie, jak jego opiekunowie, odrzucić czyjąś pomoc i skazywać dziecko na analfabetyzm.

      Usuń
    2. Jeszcze taki cytat wrzuciłam na początek.
      O mnie bardzo.

      Usuń
    3. Cytat dobry. Zrzuca i rzuca o ziemię. Może warto słuchać czasem takich słów.

      Zmarnowaną szansą się nie przejmuj. Ja rok w rok przegapiam około 30 do 60 takich zmarnowanych szans, bo wypuszczam z "zaliczonym polskim" młodych dorosłych, którzy bez zażenowania i odrobinki wstydu potrafią zadeklarować, że czytać po maturze nie mają zamiaru.

      I co mam zrobić?

      Usuń
    4. Nie wiem, jak ci się udaje nie czuć rozpaczy. Są na to jakieś leki ;)?

      Usuń
    5. Twarde zahartowane w boju serce.

      Na privie facebookowym Ci napiszę cosik...

      Usuń
  5. My tu na puszczy wołamy, a kolejne ministry od edukacji mnożą papiury dla nauczycieli... Nic z tego nie będzie!
    PS. A ciekawe, jak tam z erudycją u Rodzicieli bidaka...

    OdpowiedzUsuń
  6. Za dużo chciałaś od razu. W pewnym sensie dałaś rodzicom w pysk, bo przecież skoro dziecko jest w głębokiej ciemnocie to... wnioski nasuwają się same. Jak widać nawet żeby pomóc trzeba być dyplomatą, może zwłaszcza wtedy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam takie wrażenie - że mi zabrakło sprytu i dyplomacji.
      Ciągle mam z tym problem - bo należy być raczej grzecznym niż szczerym, pff.

      Usuń
  7. Puściłam to na fejsie, może tą drogą trafi do takich rodziców! :)))

    OdpowiedzUsuń
  8. A tak poza tym pamiętam, jak apelowałam do pewnych rodziców o dopilnowanie dzieci, argumentowałam, próbowałam rozmawiać, a oni mi o swoich problemach, tjaaa, a po co się zajmować dziećmi, one sobie przecież i tak poradzą!
    Ja niestety nie miałam czasu, żeby tak altruistycznie w wolnym czasie douczyć czegokolwiek, bo tego czasu nie mam często nawet dla własnego dziecka. A ono dla mnie jest najważniejsze jakby nie patrzeć.
    Ale aż żal patrzeć na to zmarnowanie, masz rację.
    Chwali Ci się, że chciałaś, może to szokowe zderzenie z inną inteligencją da chłopakowi jakiś punkt wyjścia do jakiejkolwiek zmiany, kto wie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eh.
      Nic to, nie można się zrażać, ale kopać należy tam, gdzie ziemia jeszcze nie zamarzła ;)

      Usuń
  9. Tak juz jest, że chwila rozmowy z dzieckiem daje nam pojęcie o domu rodzinnym. Wyjątki tylko potwierdzają regułę. Z wróbla orła nie zrobisz. I tyle.

    Biłam głową o ławkę kiedy nowa armia "my na zajęcia dla maturzystów" wypełniała ławki we wrześniu, wspierana przez armię zdesperowanych ale szczodrych rodziców.Po pierwszej godzinie chciałam się wieszać bo okazało się, że cześć z nich rozważa "angielski rozszerzony" mimo, że nie potrafią złożyć jednego prostego pytania do kupy. 'No, przecież jak tu chodzimy to się nauczymy" - rodzice wychodzili z tego samego założenia - mamy cały rok!:)))
    Tak...najlepsze jest to, że wszyscy zdawali, a ktoś się nawet dostał na anglistykę - 70 procent wystarczyło bo otworzyli akurat 2 nowe, prywatne szkoły w okolicy. Nie podczepiam się pod ten sukces, cudotwórcą nie jestem, po prostu nie trzeba się teraz napinać żeby coś zdobyć.
    A ja tak lubiłam pytać studentów "Czym się interesujecie?" - ten wyraz paniki w oczach...bezcenny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuuu, nie należy zadawać takich pytań ;)
      Nie wiem, czy mnie pocieszyłaś, z tym orłem, nieprawdaż.

      Przypomniałaś mi tą anegdotę o profesorze, co to wchodzi na salę wykładową i mówi: - Proszę zamknąć okna, nie ma orłów, nie wylecą!
      A po skończonym wykładzie, gdy wszyscy opuszczają salę, to mu się jeden student odcina:
      - A pan, profesorze, też drzwiami?
      ;)

      Usuń
  10. Matko, a ja żyję w błogiej nieświadomości, bo z żadną młodzieżą młodą i młodszą do czynienia nie mam. I aż się przeraziłam, że takie pokolenia nam rośnie.... I moim zdaniem jest to właśnie wina rodziców, dlatego tak zareagowali, uderzyłaś w ich czuły punkt. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Co się dziwić, kiedy tylko ułamek populacji odpowiada za rozwój, a reszta stanowi grono konsumentów. Dzisiaj świat jest tak urządzony, że mądrzy i wykształceni nie są potrzebni, a ci, którzy zadowolą się byle czym w życiu.

    OdpowiedzUsuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...