(Marie von Ebner-Eschenbach)
Co za fatalny dzień, co za
rozpacz. Od czasu do czasu, kiedy już pogodzę się z faktem, że z mojej kariery
nic nie będzie, postanawiam się zająć jakąś nierentowną pracą dla dobra ogółu. Społeczności tak zwanej ludzkiej. Najlepsze
są zajęcia w rodzaju zbierania papierków czy dystrybucji żarcia. Zajęcia obejmujące kontakt z drugim
człowiekiem (tym potrzebującym) są niewskazane. Są niezdrowe i frustrujące.
Warsztaty są frustrujące, bo choć przez chwilę wszyscy mają wrażenie, że
mogliby być kimś innym, że świat to obietnica i dalejże i hopsasa to potem
oczywiście następuje plask na pysk. Bo życie jest mistrzem olimpijskim w
podnożnym rzucaniu kłód. Bo życie to nie warsztaty, „życie powstaje w
brudnopisie, staczać się trzeba powoli, żeby starczyło na całe życie” – pisał
Kofta. Ale świat przyspieszył, świat się
przekrzywił i teraz człowiek się musi ekspresowo stoczyć, zanim się porządnie
nauczy chodzić. Zajęciach indywidualne są frustrujące razy osiem, człowiek ulega
np. snuciu wizji, jak by tu też boleśnie uśmiercić ministra edukacji, za to co
zrobił z polską szkołą. Użyć raczej chemii czy fizyki? Dla humanisty to dylemat
trudny.
Ostatnio zostaje mi przez los
podesłane dziecko ze znajomej poniekąd rodziny
nie-takiej-bardzo-znowuż-patologicznej. Oficjalnym
celem tej wojny światów jest poprawienie wyników szkolnych z angielskiego,
uczonego przez lat prawie trzy. Tymczasem okazuje się, że znajomość
angielskiego sprowadza się li tylko do dwóch słów, przedstawicieli niepełnej
wielce rodziny: ‘dog’ i ‘mum’. W tej rodzinie jest wielce niewesoło, bo nie
wiadomo nawet, co też mamy po przestawieniu liter z ‘dog’ na ‘god’. A bez
boskiego patronatu to my za daleko nie pojedziemy. Im głębiej kopiemy, tym
pewniejsze jest, że nie dokopiemy się do złota i diamentów, będzie to raczej
jakiś stęchły trup z gnijącej szafy przeciętnej polskiej podstawówki. Ponieważ
niestety nie zaistniała w tem przypadku
znajomość czytania i pisania po polsku nawet. Literów jest dużo i kto
chciałby je tam z uporem maniaka składać w te i nazad. Nie istnieje znajomość
naukowej nomenklatury takiej jak czasownik
a co dopiero rzeczownik, biernik czy miernik to jednakie
narzędzia tortur. Przynajmniej wiadomo, co to celownik, to ma każdy gracz. Jak bez celownika w grze komputerowej,
co jest jedynym zajęciem pozaszkolnym, uczynić (circa) 132 trupy w pół godziny?
Natomiast 7+4=9.
Trzecia klasa, nieprawdaż.
Jedyna korzyść z zajęć z tą ofiarą podstawówkowej edukacji to ta dla mej urody – oczy wyszły mi na wierzch tak, że już nie trzeba ich będzie malować w celu żeby się optycznie wydały większe. Bo są już większe od biustu :I
Jedyna korzyść z zajęć z tą ofiarą podstawówkowej edukacji to ta dla mej urody – oczy wyszły mi na wierzch tak, że już nie trzeba ich będzie malować w celu żeby się optycznie wydały większe. Bo są już większe od biustu :I
A to tylko jeden przypadek.
Przypadek, który mi dumnie zaprezentował wyrzeźbione w tabliczkę czekolady
mięśnie brzucha oraz z dumą jeszcze większą poinformował, że nie przeczytał w życiu żadnej książki.
Że nie musi przecież umieć liczyć, bo od tego są kalkulatory, że nie musi znać
języków bo wynaleziono gógltranszlator.
To nie tak, że chłopak nie był
grzeczny (był) i nie wyrażał chęci do współpracy (starał się). On mi po prostu
zaprezentował swój świat. Rodzinną
galaktykę głupoty i ignorancji, która nie leży miliardy lat świetlnych od mojej
planety, ona się znajduje drzwi w drzwi, po sąsiedzku.
A takich rodzin, takich dzieci
jest legion.
Boże! Spuść zasłonę miłosierdzia.
O ile istniejesz.
Finał tej historii jest taki: szczerze powiedziałam rodzicom, że
dziecko ma ogromne edukacyjne braki, poradziłam, na czym należałoby się skupić,
wręczyłam materiały pomocnicze i zadeklarowałam chęć goszczenia tego pacjenta
umysłowego leprozorium (używszy rzecz jasna słów bardziej eufemistycznych)
częściej niż raz w tygodniu. ZA DARMO (naszło mnie, kurwa mać, na jakąś misję
pro publico bono!)
Więc się rodzice obrazili, że ich
POUCZAM i że bez przesady, skoro chłopak jakoś zdawał do tej pory, albowiem
nikt im nie będzie udowadniał związku znajomości alfabetu z przechodzeniem do
klasy wyżej... I nie będę ja ich pouczać jak nauczać, wiedza szkolna przenika bowiem do organizmu dziecka przez osmozę ze
szkolnej ławki, a nie dzięki pracy na ugorze domowym.
W tym przypadku ambicja rodziców
to ostatni bastion porażki dziecka.
Smutek.
Wszystko człowiekowi opada jak to czyta (dobrze że push-up ubrany). Ale z angielskiego na pewno znał jeszcze "I love you" i "F..k you", ewentualnie jeszcze "sorry". Ciekawe co dzieci teraz robią na lekcjach, kolorują obrazki w książeczkach... Czy co?
OdpowiedzUsuńTeż mam wrażenie że tylko kolorują...
UsuńNie wiem, pewnie coś jeszcze wiedział, ale nie pamiętał i tylko jak mu coś zaświtało, to strzelał jak kulą w fence, np że po angielsku 'człowiek' to 'dżekiczan' ;)
Padłem! To się nazywa wisielczy humor! Moje poczucie humoru w porównaniu z Twoim musi iść na korepetycje.
UsuńSzczęka mi opadła i uderzyła o podłogę...więc póki jej nie pozbieram to chyba nic sensownego nie napiszę...brak mi słów...
OdpowiedzUsuńSłuchaj, jest jeszcze gorzej niż nam się wydaje.
OdpowiedzUsuńŻyjemy, otaczając się Linią Maginota. A w niej zamiast systemu bunkrów, zasieków i pól minowych mamy porozstawiane książki, naszych mniej lub bardziej oczytanych znajomych, TVP Kulturę, kolekcję niezłych płyt (pal sześć, że to kultura popularna!), jakieś brudnopisy wypełnione potencjalnymi genialnymi pomysłami etc.
Gdybyśmy przez miesiąc pożyli w tej brei idiotyzmu, głupoty, chamstwa, ignorancji, padlibyśmy pod jej naporem.
"Dziecko jest jak walizka, którą pakujemy latami. Wszystko, co się tam znajduje, kiedyś musieliśmy tam włożyć"
Usuń(Wojciech Eichelberger)
Czy ja wiem? Jest łatwiej niż kiedyś (multimedia, internety), a jak człowiek chce się wyrwać, ma w sobie ten imperatyw, to przecież może próbować, szukać możliwości, wzorców.
Dziesięciolatek ma jakiś swój rozum. Albo może w tej cywilizacji promującej miernotę już to tak nie działa, nie wiem.
A to, co uprawiamy na naszych blogach to jedynie wołanie na puszczy. Błysk wypalonej zapalniczki w głębi najczarniejszej z czarnych nocy.
OdpowiedzUsuńMoże nas to broni? Mobilizuje do tego, by używać słów...wyrafinowanych?, których nikt poza naszymi kręgami nie rozumie?
Może tak naprawdę gra idzie o nas samych, nie o tych bezmózgowców, którym i tak nie pomożemy?
O nas i najbliższych?
Kto ocala jedno życie, ratuje cały świat, czy jak to tam szło.
UsuńI bardzo mi źle z tym, że mi się nie udało, że może mogłam to jakoś inaczej rozegrać. Nie wiem na ile dla mnie samej,dla lepszego samopoczucia, ale ten chłopak, który pójdzie na zmarnowanie, mógłby na tym skorzystać przecież.
Gryzie mnie to.
I nie rozumiem jak można tak bezmyślnie, jak jego opiekunowie, odrzucić czyjąś pomoc i skazywać dziecko na analfabetyzm.
Jeszcze taki cytat wrzuciłam na początek.
UsuńO mnie bardzo.
Cytat dobry. Zrzuca i rzuca o ziemię. Może warto słuchać czasem takich słów.
UsuńZmarnowaną szansą się nie przejmuj. Ja rok w rok przegapiam około 30 do 60 takich zmarnowanych szans, bo wypuszczam z "zaliczonym polskim" młodych dorosłych, którzy bez zażenowania i odrobinki wstydu potrafią zadeklarować, że czytać po maturze nie mają zamiaru.
I co mam zrobić?
Nie wiem, jak ci się udaje nie czuć rozpaczy. Są na to jakieś leki ;)?
UsuńTwarde zahartowane w boju serce.
UsuńNa privie facebookowym Ci napiszę cosik...
smutne.
OdpowiedzUsuńMy tu na puszczy wołamy, a kolejne ministry od edukacji mnożą papiury dla nauczycieli... Nic z tego nie będzie!
OdpowiedzUsuńPS. A ciekawe, jak tam z erudycją u Rodzicieli bidaka...
eru... co? :I
UsuńZa dużo chciałaś od razu. W pewnym sensie dałaś rodzicom w pysk, bo przecież skoro dziecko jest w głębokiej ciemnocie to... wnioski nasuwają się same. Jak widać nawet żeby pomóc trzeba być dyplomatą, może zwłaszcza wtedy.
OdpowiedzUsuńTeż mam takie wrażenie - że mi zabrakło sprytu i dyplomacji.
UsuńCiągle mam z tym problem - bo należy być raczej grzecznym niż szczerym, pff.
Puściłam to na fejsie, może tą drogą trafi do takich rodziców! :)))
OdpowiedzUsuńA tak poza tym pamiętam, jak apelowałam do pewnych rodziców o dopilnowanie dzieci, argumentowałam, próbowałam rozmawiać, a oni mi o swoich problemach, tjaaa, a po co się zajmować dziećmi, one sobie przecież i tak poradzą!
OdpowiedzUsuńJa niestety nie miałam czasu, żeby tak altruistycznie w wolnym czasie douczyć czegokolwiek, bo tego czasu nie mam często nawet dla własnego dziecka. A ono dla mnie jest najważniejsze jakby nie patrzeć.
Ale aż żal patrzeć na to zmarnowanie, masz rację.
Chwali Ci się, że chciałaś, może to szokowe zderzenie z inną inteligencją da chłopakowi jakiś punkt wyjścia do jakiejkolwiek zmiany, kto wie!
Eh.
UsuńNic to, nie można się zrażać, ale kopać należy tam, gdzie ziemia jeszcze nie zamarzła ;)
Tak juz jest, że chwila rozmowy z dzieckiem daje nam pojęcie o domu rodzinnym. Wyjątki tylko potwierdzają regułę. Z wróbla orła nie zrobisz. I tyle.
OdpowiedzUsuńBiłam głową o ławkę kiedy nowa armia "my na zajęcia dla maturzystów" wypełniała ławki we wrześniu, wspierana przez armię zdesperowanych ale szczodrych rodziców.Po pierwszej godzinie chciałam się wieszać bo okazało się, że cześć z nich rozważa "angielski rozszerzony" mimo, że nie potrafią złożyć jednego prostego pytania do kupy. 'No, przecież jak tu chodzimy to się nauczymy" - rodzice wychodzili z tego samego założenia - mamy cały rok!:)))
Tak...najlepsze jest to, że wszyscy zdawali, a ktoś się nawet dostał na anglistykę - 70 procent wystarczyło bo otworzyli akurat 2 nowe, prywatne szkoły w okolicy. Nie podczepiam się pod ten sukces, cudotwórcą nie jestem, po prostu nie trzeba się teraz napinać żeby coś zdobyć.
A ja tak lubiłam pytać studentów "Czym się interesujecie?" - ten wyraz paniki w oczach...bezcenny.
Uuuu, nie należy zadawać takich pytań ;)
UsuńNie wiem, czy mnie pocieszyłaś, z tym orłem, nieprawdaż.
Przypomniałaś mi tą anegdotę o profesorze, co to wchodzi na salę wykładową i mówi: - Proszę zamknąć okna, nie ma orłów, nie wylecą!
A po skończonym wykładzie, gdy wszyscy opuszczają salę, to mu się jeden student odcina:
- A pan, profesorze, też drzwiami?
;)
Matko, a ja żyję w błogiej nieświadomości, bo z żadną młodzieżą młodą i młodszą do czynienia nie mam. I aż się przeraziłam, że takie pokolenia nam rośnie.... I moim zdaniem jest to właśnie wina rodziców, dlatego tak zareagowali, uderzyłaś w ich czuły punkt. ;-)
OdpowiedzUsuńCo się dziwić, kiedy tylko ułamek populacji odpowiada za rozwój, a reszta stanowi grono konsumentów. Dzisiaj świat jest tak urządzony, że mądrzy i wykształceni nie są potrzebni, a ci, którzy zadowolą się byle czym w życiu.
OdpowiedzUsuń