Właśnie dlatego nie chadzam do fisharmoni. Ludzie zawsze myślą, że jak chlipiesz do swojej eleganckiej czarnej chusteczki to ktoś ci w domu umiera na raka, albo że zapomniałaś drobnych na parking. Ale najgorsze w sumie jest to, że w każdym takim larghetto concerto są momenty, które mnie nie wzruszają i wtedy przestaję chlipać bo jestem najnormalniej w świecie zirytowana. Jestem nawet obrażona, że twórca tej miary co Chopin zmienia sobie tonację, podczas gdy ja bym chciała chlipać dalej, już jestem rozchlipana do cna a muszę przerwać, żeby się przez 30 sekund tu a 15 sekund tam irytować, przez co dynamika mojego wzruszenia zostaje zaburzona i potem nie jestem do końca pewna, czy chlipię dalej ze wzruszenia czy ze złości, że mi przerwano.
Byłam kiedyś na bardzo wzruszającej mszy mozartowskiej z chórem i organami, zastanawiałam się nawet czy nie zacząć płakać już w samochodzie na rozgrzewkę. Siedziałam w tym kościele w pierwszym rzędzie i hajda że nawadniać sobie cerę policzkową strumieniami. Się mi przyglądała taka młoda a długowłosa chórzystka, która potem, po koncercie, gdy się witaliśmy i żegnaliśmy i gratulowaliśmy, podeszła do mnie i powiedziała, żebym jednak na przyszłość tak nie rozpaczała na widoku bo się muzycy nie mogą skupić i mogą fałszować. Czyli jak rozumiem skoro mam taką wzruszającą przypadłość to mam w imię kultury połykać gluty? Przecież mam na tyle obycia żeby się wysmarkać do taktu. W końcu.
Moja droga, jak ja cie doskonale rozumiem:) Wprawdzie rzadko bywam w filharmonii, ale mnie nawet niższa kultura potrafi wzruszyć - ot, choćby reklama oleju silnikowego w poprzednim Bondzie:) Była taka wzniosła i wzruszająca, że już do końca filmu nosem ciągałam. Kiedyś w teatrze Sabat u Potockiej na jednej z rewii tak płakałam, że kelner musiał myśleć, że szampanem się upiłam:)oj, było tego... albo jak na Cyganerii w Poznaniu Śmierć takim pięknym mezzosopranem śpiewała...całe przedstawienie czekałam normalnie na śmierć.Tu do towarzyskiego chlipania miałam koleżankę, więc tworzyłyśmy zgrabny chlipiący duecik:)
OdpowiedzUsuńOj, zazdroszczę - chlipiący duecik to jest to, zawsze raźniej tak :)
Usuń"Moja Droga i jak ja Cię... " wybacz:D
OdpowiedzUsuńA najlepsze jest to, że ci kompozytorzy pewnie nie myśleli o tym, by Cię wzruszyć, ale o tym, by harmonie pasowały, by nic nie zgrzytało pod kątem technicznym, by się ...ech, nie mam aparatu pojęciowego, ale wiesz, o co chodzi.
OdpowiedzUsuńDla nas to jest Sztuka, dla Nich to pewnie równie często ciężka orka była.
pzdr
No nie wiem, może jednak myśleli, w muzyce wzruszać, w plastyce szokować...hm.
UsuńKlucz wiolinowy do aparatu pojęciowego by się przydał - fakt.
Na mnie tak najczęściej działają wykonania najróżniejszych utworów z tzw. poważnych na organach, normalnie toczę łzy krokodyle.
OdpowiedzUsuńA dobrze zaśpiewana aria też potrafi mnie podobnie złamać.
Jakbyś chciała więc pochlipać w duecie, to możesz mnie zaprosić :)
No to ja jednak toczę łzy dziewczęce-homosapiensowe.
UsuńPóki co mogę ci pośpiewać, też będziesz płakać, zapewniam.
O chrapaniu przy muzyce poważnej to słyszałem, o chlipaniu nie.
OdpowiedzUsuńJak można tak nie rozumieć muzyki! Przecież Chopin ukrywał armaty wśród kwiatów, znaczy powinnaś zrywać się na baczność, albo kamaszami wybijać rytm marsza do tempa mazurka ;)
Bardzo lubię marsze Sousy, kiedyś słuchałam w pracy na cały regulator.
UsuńPotem mnie zwolnili, hm.
O kurczę. Ja to już przestałam chodzić do różnych przybytków (poza toaletami publicznymi w wypadkach nieodzownych) z powodu lania śloz. Nie chlipię, ocieram dyskretnie dłonią (ha ha), ale mam natychmiast cały czerwony pysk i jak już zapalą światło, jest masakra.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, zapomniałam dodać, że się potem okropnie wygląda.
UsuńMuzyka może i łagodzi obyczaje ale przed wszystkim obśluzowuje facjatę ;)
Z muzyki klasycznej toleruję tylko Debussy'ego i to mi wystarcza.
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie : bardzo lubię czytać Twoje teksty :)