czwartek, 4 kwietnia 2013

Intymny świąd czyli zabiegi pielęgnacyjne na smutnym ciele i podupadłym duchu

Miałam wczoraj bardzo intensywne zabiegi kosmetyczne wykonane na twarzy przez pannę Pogodę. Najpierw był to peeling w postaci mini gradowych kuleczek, potem mikrodembrazja w postaci ostrzału (pod odpowiednio dopasowanym do porów skórnych kątem) ostrych lodowych igiełek. A na koniec kojący zabieg w postaci okładu z wilgotnych, ślamzyngowatych śnieżnych płatków, zasysających się jak glonojady. Wszystko w czasie jednego wyjścia. Miodzio. 

Tymczaesm na szyi zrobiła mi się jakaś nowa pręgo-zmarszcza, zupełnie jakby ktoś dusił mnie w nocy  recepturką. Nie wygląda to dobrze.
Wczoraj skończył się też ostatecznie biały barszcz świąteczny, robiony na zakwasie, który trzymał mnie przy życiu. Życie bez tego barszczu nie wydaje mi się już tak godne uwagi, mimo że był strasznie kwaśny, ten barszcz.
Mam ostatnio znaczny spadek formy. Wszystkiego czyli – bo nie jest tego aż tak dużo – ciała i umysłu. Nie chce mi się nawet pisać. Jedyne, na co mnie stać, to wrzucanie obrazków na fejsa. Kto by pomyślał.
Czytam teraz ‘Sztywniaka’ Mary Roach i muszę powiedzieć, że to idealnie dobrana lektura na taki czas kryzysu - te opisy, jakimż to procesom po śmierci ulega ciało człowieka. Bardzo to wszystko ciekawe, choć mam wrażenie, że do niektórych procesów mi niedaleko już teraz. Wczoraj przed snem zaliczyłam rozdział o awiacji nadoceanicznej i wypadaniu elementów ludzkich z rozpadniętego samolotu na 8 tysiącach kilometrów. Pomyślałam, że po czymś takim będę miała świetne, filmowe sny. Lubię sny o lataniu. Tymczasem śniła mi się dzika świnia w podziemnej jaskini. Doprawdy no, nie wiem gdzie składać w takim przypadku reklamacje...

Widziałam pełną różu reklamę na intymny świąd. A coś na jeszcze bardziej intymny świąd, taki metafizyczny? 
Mam nadzieję, że u was lepiej

No to teraz trochę porad na tę smutną porę autorstwa celebrytów. Wypowie się dziesięciu panów i jedna pani










30 komentarzy:

  1. "Szywniaka" mam leżeć na komodzie w sypialni (mówiąc gwarą poznańską, językoznawcy rozpoznają naleciałości niemieckie ;)). Czeka na swoją kolej, która już tuż tuż. Może nawet już jutro?
    10 panów i 1 pani - miodzio.
    A kto powiedział, że świnie nie latają?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem bardzo zawiedziona, że na blogach recenzeckich tak mało, że aż wcale, Sztywniaka znalazłam :I. To jest bardzo pouczająca lektura na każdy humor i porę roku.
      Ta świnia nie latała, nikt w tym śnie nie latał, nawet Małaszyński ;)

      Usuń
    2. Co prawda nie recenzencki, ale TU. A co do meritum. U nas nie lepiej. A teraz nawet jeszcze gorzej, bo nie znamy języków i nam wstyd, że bokiem przeszło 11 złotych myśli :)

      Usuń
    3. Dzięki za linka. Jak to miło, że jednak gdzieś coś :).
      Też mam zamiar recenzję piewczą soon.

      I w ogóle nie zwróciłam uwagi, że takie cosmopolickie myśli zagraniczne dałam, mon dieu! A przecież taki Mickiewicz lub Witkowski Michał też przecie mogliby coś poradzić, w ojczystym ;)

      Usuń
  2. Ja Cię zdiagnozuję momentalnie- na Twej szyi widnieje bruzda wisielcza. ;)
    Zapraszam Cię do mnie :) przekopuję się przez tysiące książek, które otrzymałam z rodzinnego domu, z ręką na sercu tysiące. najstarsze sprzed 150 lat. Siedzę już kilka tygodni i układam tematycznie, przeglądam. A życia mi nie starczy na przeczytanie choćby połowy :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. życia może i nie starczy
      ale zawsze można powiedzieć - o matko jedyna, ileż to książek przewinęło się przez moje ręce!

      Usuń
    2. Kasiu. Sprytnie ;)

      pandeMonia. Uważaj moja droga, bo w starych książkach są paskudne grzyby i pleśnie (u mnie kilka staroci leży profilaktycznie w śniegu ;)

      Usuń
    3. Kasiu- całe życie brodzę w książkach po kolana.

      IK- nie strasz! One przeca w komfortowych warunkach leżały, w gabinecie mojego dziadka, co więcej, czytame były nawet :P, a nieznane mi są przypadki zemsty faraona w mojej rodzinie.
      No i poruszyłaś moją chybotliwą żyłkę hipochondrii. Palce śliniłam, przewracając karty... lekarza!!!!!!!!!!!

      Usuń
    4. Ach, jeszcze jedno- jak to w śniegu?!

      Usuń
    5. No już się tutaj nie obnoś z profesorskim dziadkiem, plisss ;)

      W śniegu się wala jedna francuska książczyna, bo spleśniała z deczka, a nie mam serca wyrzucić ;)
      Zobaczymy.

      Usuń
    6. trza kupić w aptece specjalne tabsy na grzyby, nasączyć roztworem watkę i wrzucic do wora z książką :)

      dziadziuś nie profesor ;)

      Usuń
  3. Nie, no znakomita lektura przed snem, nic tylko czytac i snic. Taki przelot nad oceanem zalatwia swiad w sekunde. Intymne czesci bowiem laduja w odleglosci tysiecy kilometrow od reki, ktora moglaby swiadace miejsce podrapac :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i otóż nie masz racji, którąć nabyłabyś czytając ;), ponieważ człowiek zaliczający plaskacza o powierzchnię oceanu w większości przypadków się nie rozpada, tylko mu się robi bigos w środku.
      Ale wypada z ubrania :)
      A tak sobie lecieć trzy minutki wśród innych gołych pasażerów to musi być dopiero weltschmerz, hm.

      Usuń
    2. Niejednego plaskacza zaliczylam sama, skaczac z wiezy (no dobra, ze slupka) na basenie. Masz racje, nie rozpadlam sie, ale i bigosu nie udalo mi sie zaliczyc. Byl jedynie schmerz ;)))

      Usuń
  4. Mam podobnie. Może to wynikać z faktu, że i mnie barszcz biały na zakwasie się skończył.
    Na poprawę podłego nastroju czytam sobie "Przygody Fryzjera Damskiego" Eduardo Mendozy.
    Czytam po raz kolejny, bo w pewnym wieku demencja sprawia, że można już kiedyś przeczytane książki czytać powtórnie jak nowe :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A myślałam, że nic nie przebije dobroczynnej mocy rosołu...

      Mendoza by mi tylko przypomniał, że czas iść do fryzjera oraz wzbudził wyrzuty sumienia na tle zaniedbanego hiszpańskiego. Ale chyba czas przypomnieć sobie Kurta V., bo mnie ten zawsze poprawiał humor. Zawsze - 15 lat temu :)

      Usuń
    2. Rosół über alles!!!!!!!!!

      Usuń
  5. Mnie 40 lat temu świetnie poprawiała humor książka "Trzech panów w łódce, nie licząc psa".
    Kupiłam ją sobie niedawno i już niestety nie rżałam jak koń, a nawet znudzona byłam czytając.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ci panowie anglojęzyczni bardzo mądrzy tacy, że przyszłość przyniesie to, co lepsze, ze bądź mistrzem, że sam zdecydujesz, kim będziesz...
    Taaa... Od jutra rzucam to durne układania makaronu na półkach w Tesco i zabieram się za zostawanie mistrzem. Namaluję "Cieknące iPhony", napiszę powieść "Marcin i jego dzień", coś wyreżyseruję, nagram coś, przejadę się po świecie. Ale to jutro, dziś zrobię sobie barszcz biały Winiary i poczytam "Sztywniaka". Książki Mary Roach są jajeczne i zachęcają do życia. "Sztywniak" na pewno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam zamiar kontynuować przygodę literacką z Mary, schowana za półkami w Tesco ;)
      Chociaż miałabym też ochotę na książki, które cytuje i z których korzystała, np 'Podręcznik do balsamowania'.
      To musi być jazda ;)

      Usuń
  7. Latająca świnia to jeszcze nic. Niedawno czytałem, że pewien gościu miał sen, w którym z kumplem słuchali muzyki... z garnka wypełnionego zupa pomidorową. Słuchali tej muzyki i nic ich to nie dziwiło.

    Szkoda, że ja mam same takie sny, gdzie wszystko jest takie zwyczajne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja pamiętam jak kiedyś kupiłam w ciemno książkę jakiegoś polskiego debiutanta, coś z lasem w tytule, i autor z takim namaszczeniem i emfazą odkrywcy opisywał swoje sny. I się zastanawiałam po kiego czorta ktoś mu to wydał?

      Usuń
    2. Czyli krótko mówiąc, gościu zrobił easy money.

      Usuń
  8. A jak się już "Sztywniak" skończy to może następna pozycja też jakby z podobnej tematyki tylko może nieco bardziej optymistycznie:
    "Jak nie umrzeć. Opowieści patologa sądowego" Jan Garavaglia.

    A propos snów: wczoraj śniło mi się, że siedzę nad morzem, morze jest wściekle błękitne z zatopionym brokatem o konsystencji gluta. Siedzimy z kumplem i rozmawiamy na brzegu, a może wraz z kolejną falą zawija się absolutnie na przekór grawitacji na brzegu skarpy. Konwersacja spokojnie i sensownie się toczy, nie dziwi nas nic. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałam w tivi te patologiczne programy Garavaglii ;) to może i książkę zaliczę, dzięki za namiary.

      A co do snu, incepcja gramatyczna: przemiana morza w może ;)

      Usuń
    2. Może być mi bardzo wstyd, gdy piszę o morzu...chyba jeszcze spałam pisząc. dobrego wendu :)

      Usuń
  9. jaka ja jestem tępa dzida, czytam dwa razy i nie ogarniam. mózg mi się skończył...

    OdpowiedzUsuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...