Niezależnie od tego, kto się w naszym domu mości, z dłuższą
czy krótszą wizytą, pojawić się musi ta naturalna potrzeba by skorzystać z toalety. Nie jest to oaza
dizajnu, oj nie, moja toaleta to
skromność pokryta dużą ilością domestosa ;)
W moim domu ZAWSZE jest podniesiona klapa i deska klozetowa. Nie będziemy tu omawiać technik intymnych interakcji z kanalizacją w pozycji ‘na lotnika’, nie mniej istotnym faktem jest, że po każdej wizycie w toalecie moich gości ta deska i klapa są ZAWSZE opuszczone. WTF?
Nie wiem po co ktoś miałby chcieć takiej deski dotykać,
skoro była już profilaktycznie i raz na zawsze podniesiona. Nawet ja nie mam
ochoty jej dotykać ;). Może ludzie nie są w stanie znieść widoku spuszczanej
wody, a raczej tego, co ta woda ze sobą, w odmęty rur, zabiera raz na zawsze.
Ponoć i królowie francuscy nigdy nie
widywali swoich gówienek, bo zawsze odpowiednie służby zabierały im w
stosownym momencie napełnione a dyskretnie zakryte nocniki.
Pewnego razu w czasie grupowej, piwnej nasiadówki znajomych
i ich (oraz moich) rozlicznych odwiedzin w tym najświętszym przybytku nie
wytrzymałam i napisałam kartkę
‘W tym domu nigdy never ever nie opuszczamy deski!
(Cokolwiek by chciało wyleźć z kibelka ma mieć otwartą drogę!)’.
No! – pomyślałam. – No.
No! – pomyślałam. – No.
Opuszczam toaletę z takim uczuciem ulgi na twarzy, że M.,
którego minęłam w przedpokoju, musiał odnieść mylne wrażenie co do wielkości mojego
rzekomego ex-zatwardzenia ;).
Byłam pewnego lata u znajomej, która wręcz przeciwnie – miała obsesję na punkcie opuszczania deski. Deska i klapa były cholernie ciężkie, z jakiegoś grubego szklanego tworzywa, przyozdobionego mieniącym się tygrysem. Doprawdyż takiego bezguścia jak ozdobne deski i klapy klozetowe czy to z kotkami czy muszelkami zatopionymi w lastryko nie jestem w stanie znieść, ani tym bardziej na nim defekować. Znajoma zamówiła nowego deskowego ‘tygrysa’, obecny ‘tygrys’ był bowiem zepsuty - klapa przy próbie opuszczenia waliła o deskę z takim impetem, że można było podskoczyć i ogłuchnąć jednocześnie. W związku z tym zostałam pouczona, aby deskę opuszczać ręcznie, co czyniłam uposażona w kawałek papieru toaletowego, ponieważ nie mam w zwyczaju miziać cudzych klozetów. Po tej jednak operacji zostawał mi w dłoni kawałek radioaktywnego ;) papieru, którego nie było gdzie wyrzucić, w związku z tym następnym etapem było odchylenie ciężkiej deski do góry nogą i w miarę bezdotykowe wepchnięcie tego kawałeczka w kibelkową szparę (całej klapy opuścić bez łupnięcia nogą się nie dało). Co w efekcie przyczyniało się do dodatkowego (ach, siła nawyku!) spuszczania wody, bo znajoma otwierając klapę w czasie osobistego seansu z tygrysem nie życzyła sobie zobaczyć takiegoż pływającego kawałeczka papieru bez należnego wstrętu. Zaznaczam, że była to bardzo oszczędna niewiasta, a jednak dała mi dyspensę na dwa spuszczania wody każdorazowo.
Byle tylko klapa była zamknięta.
Przy czym ta toaletowa higienistka nie uznawała czegoś takiego jak
mały łazienkowo-kibelkowy kosz na śmieci i inne artykuły higieniczne w związku
z czym za każdym razem, gdy robiłam demakijaż oczu i facjaty musiałam rozliczne
waciki kitrać w umywalce by następnie następnych wacików użyć do jej wyczyszenia
ze zmaz kosmetycznych by następnie tę wspólną garść wacików wielkości piłki
tenisowej iść wyrzucić do kosza na śmieci stojącego na widoku w kuchni łączonej
z jadalnią. W związku z czym jeśli zdarzyło mi sie mieć - co czasem i kobietom
na wyjeździe się zdarza – okres, to musiałam odpowiednie artykuły higieniczne
utylizować na widoku, w czasie gdy np reszta towarzystwa siedzącego przy stole
kwitowała to smutną konstatacją, iż najwyraźniej nie mam zamiaru iść z nimi na
basen. W związku z czym w celu ochrony prywatności i godności osobistej robiłam
w kibelku, przed wyniesieniem, z tychże artykułów oraz papieru toaletowego sporej
wielkości kulę wyglądającą jak piłka do krykieta. I na to też została mi przez
oszczędną znajomą udzielona dyspensa.
Byle tylko nie było w kibelku obrzydliwego koszośmietniczka.
Aaaa.
Oczywiście nie wspomniałam jeszcze o konfliktach na tle
gaszenia światła, co jest obsesją u superoszczędnych osób. Ponieważ, mimo iż
sama jestem superoszczędna i ekologiczna i ZAWSZE ale to prawie zawsze gaszę światło w
opuszczanych przez mnie pomieszczeniach, to u znajomej notorycznie byłam
przyłapywana w czasie moich 4 sekundowych wypadów z łazienki do kuchennego
kosza na śmieci z różnego rodzaju piłkami toaletowymi.
Ponieważ niezależnie od tego czy miałam zamiar wrócić czy
nie (a miałam zamiar) mogłam na te 4 sekundy zgasić światło. I opuścić klapę!
Eeeeh.
Ukoronowaniem pobytu było wyrzucenie mi przez gospodynią
gąbki do mycia ciała. Gąbka ta leżała sobie w ustronnym miejscu, mojej znajomej
zdała się jednak na tyle ohydna (była żółta;), by ją bez uprzedzenia cisnąć do
kosza w obięcia obierków ziemniaczanych. Przy wieczornej próbie wzięcia
prysznica pół godziny spędziłam przeszukując moje walizki i zachodząc w głowę
gdzie mianowicie tę gąbęczkę pieprzoną skitrałam. Znajoma wówczas przyznała się,
że eee coś tam wyrzucała. A na widok mojej miny (bo szczerze się zastanawiałm
gdzie najhigienicznej będzie ją zarżnąć i spuścić krew – do kibelkowego tygrysa
czy może w wannie?) przyniosła mi, pełna skruchy i wyrzutów sumienia, tę gąbkę, całą w ziemniaczanych obierkach.
Pffff.
Doprawdyż czasem gościnność innych przybiera formę montypajtonowską iście. Ale po osobach, które mają w domu bidermajery i ekspresy do kawy w cenie małego samochodu człowiek spodziewałby się jednak więcej. Ludzkich zasad korzystania z kibelka.
Doprawdyż czasem gościnność innych przybiera formę montypajtonowską iście. Ale po osobach, które mają w domu bidermajery i ekspresy do kawy w cenie małego samochodu człowiek spodziewałby się jednak więcej. Ludzkich zasad korzystania z kibelka.
Poza tym to cudowna dziewczyna była.
Po prostu każdy ma
jakieś swoje fobie.
Dlatego niech u mnie nikt się nie waży opuszczać deski i
klapy, do jasnej cholery!
Właśnie po to założyłam bloga - jakby się kto pytał – żeby opisywać
kibelkowe przygody.
No to idę! ;)
" z powodu że toaleta zamknięta należy załatwiać się na własną rękę"
OdpowiedzUsuńU mnie klapa jest ZAWSZE zamknieta. A to z powodu, ze przyobleczona jest w gustowny pokrowczyk (od kompletu z dywanikiem) i sluzy za siedzenie, bo lazienka jest mala i prawdziwe krzeselko sie nie miesci, a usiasc czasem trzeba. Deska ma wmontowany hamulec i zamyka sie sama z wdziekiem jej przynaleznym.
OdpowiedzUsuńNo i oczywista obok stoi malenki pojemniczek z, za przeproszeniem, pedalem noznym, zeby z pilkami po mieszkaniu nie latac. ;))
Aaaa, pokrowczyk, no tak.
Usuń(Tygrys zapewne też posiada już sprawny mechanizm zwalniający rymsnięcie klapy)
A brak pojemnika w łazience to dla mnie dzicz i barberia, tyle.
Ponoć najprostsze rozwiązania są najlepsze. Zdemontować deskę i już :)
OdpowiedzUsuńMnie tam trochę przekonuje to:
http://demotywatory.pl/2079802/Streptococcus-faecalis-i-reszta
Podpisuję się pod Anką, bo u mnie klapa ma być zamknięta m.in. dlatego właśnie :)
UsuńJest zawsze umyta, więc nie strach ją podnieść, a kosz na śmieci posiadam, zatem nie ma problemu z lataniem po piętrach z kulką z papieru i zawiniętymi w nią odpadami toaletowymi :)
W takim razie mam szczerą nadzieję,że z bankomatów i automatów do biletówk orzystacie w rękawiczkach, bo badania pokazują, że na takich interfejsach jest najwięcej streptokoków fecalis :I
Usuń"By zatrzymać pieniądze, pamiętajmy o zamykaniu klapy od sedesu! Chińczycy wierzą, że spłukując toaletę, symbolicznie wypłukujemy finanse. Dlatego trzeba „odciąć” dostęp wody, która je porywa, zamykając sedes, drzwi do toalety i cieknące krany." Taki drobiazg w kwestii korelacji między sedesem a stanem konta:))
OdpowiedzUsuńNo właśnie, a to jest drugi (albo nawet pierwszy) powód, dla którego zawsze zamykam toaletę! :))
UsuńNo wiadomo, że oszczędności (i narkotyki) trzyma się w sedesowym zbiorniku na wodę ;)
Usuńw czasie matury w pojemniku na wodé trzymalismy repetytoria,
Usuńkazdy mogl isc siku gora dwa razy,
Udało Ci się. Znowu ryczałam ze śmiechy, zwabiając do kompa całą rodzinę. Dziecko też się uśmiało;-)
OdpowiedzUsuńNo.
Usuńok, rozumiem?....
OdpowiedzUsuńZadumałam się...
OdpowiedzUsuńZłowrogo to zabrzmiało jakoś...
UsuńTy weź Kobieto wydaj te elaboraty filozoficzne w formie książkowej! Znowu się uśmiałam szczerze. Ja zamykam klapę, bo nie wiem. Mam jakiś taki atawistyczny lęk, że mi jaki szczur wylezie (tak wiem to nawet zabawne jest), do tego mam jakąś irracjonalną (drugie trudne słowo hihi) wiarę w to, że te pieniądze jak zamknę klapę to jednak mi nie wypłyną z portfela (wypływają, bo notorycznie kładę torebkę na ziemi), do tego mam takie wrażenie, że mniej waniajet z kibelka (nie najnowszego) jak się go zamknie. Za to zazwyczaj mamy otwarte drzwi od kibla (dodam, że wychodzą na pokój), dzięki temu jest przepływ powietrza i junkers jest szansa, że mniej spektakularnie wybuchnie, przy próbie włączenia wody ciepłej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Elaboraty powiadasz, mmmm ;)
UsuńNie wiem skąd w ludziach ten lęk przed stworzeniem bożym nie będącym Afrodytą ;) co miałoby jakoby wyleźć z owej muszli.
A z tą korelacją gotówki i kibelka to doprawdyż tyle osób o tym pisze, że to aż przerażające, przecież wiadomo, że aby była gotówka to trzeba mieć rybie łuski w portfelu a nie walić klapą w wucecie! ;)
kiedys uchwycilam taki napisac w ubikacji: http://www.garnek.pl/marry/1343358/10-04-2008
OdpowiedzUsuńNo to dzisiaj będzie tkliwie, o osobniku, któremu się grunt usunął spod nóg ;)
UsuńJesteś fenomenalna ;). Niemal się posikałam ze śmiechu. Niemal, bo jednak udałam się w tym celu do firmowego "Wucetu" - idąc za tropem Twojej gawędy kibelkowej :).
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że niemal ;)
UsuńPytanie: jak spuszczasz wodę?
OdpowiedzUsuńSkoro klapy nie dotykasz to i spłuczki chyba też nie? ;)
muka