czwartek, 21 lipca 2011

Brasfitteria czyli czego każda niewiasta kupując stanik zaznać powinna

Idę do sklepu kupić stanik. To jedna z tych sieciówek gdzie najwyższa partia szmat wisi w podsufitowych rejonach, niedostępnych mojemu wzrostu. Oglądam się i łapię pierwszą lepszą osobę z obsługi – miło wyglądający, wysoki okularnik w typie wiecznego studenta.
Już przy pierwszym zdaniu wychodzę na erotycznego dewianta:
- Czy ma pan jakiegoś drąga?
I pokazuję do góry.
- Pomogę pani – proponuje szarmancko okularnik, chociaż się upieram, że sama, sama, sama.
Stajemy pod podniebną półką.
- Jaki rozmiar? – uśmiecha się pytająco.
- D.
- Eeeee...– mówi i niepewnie wkłada rękę w te fiszbiny, jakby to było stado wściekłych wielorybów.
– Nie Eeee – precyzuję.- Tylko Deeee.
– Eeee to ja może jednak pójdę po stołek?
I UCIEKA. Nie no, naprawdę. Obsługa klienta w sieciówkach pozostawia wiele do życzenia.


From inwentaryzacja krotochwil


A ponieważ mam bardzo sprecyzowaną potrzebę zaopatrzenia się przed wakacyjnym wyjazdem w profesjonalne chomąto, jako towarzyski koń pociągowy a zarazem czempion muzealnych derbów po zagranicy, widzę że nie obejdzie się bez udania się do profesjonalnego sklepu z wliczoną w cenę brasfitterką. Co napawa mnie licznymi obawami.
Co innego romantyczny wieczór przy gromnicach i księżycach, a co innego stanie półnago w świetle halogenówki przed jakąś obcą babą. Nie wiem, co mam w ramach przygotowań zrobić (oprócz umycia się oczywiście) – może przypudrować dekolt? I czy stać śmiało i bezwstydnie, czy raczej (licząc na zniżkę cenową w ramach moralnej rekompensaty) oblać się spreparowanym w speju rumieńcem i nieśmiało niczym pensjonarka zakrywać się jakąś ksiązką? Ale jaką książką? Czymś z klasyki czy raczej z nowości? Powinnam chyba myśleć bardziej zdroworozsądkowo – raczej jakimś albumem ;)
Moje wyjścia na zakupy z roku na rok zbaczają w coraz bardziej fobiczne rejony.

Nie cierpię przedwyjazdowych zakupów, bo są jak łańcuszek nieszcześcia: nagle okazuje się, że jest nam potrzebna cała masa rzeczy, które u nas kosztują 10 zł, a zagranicą 10 euro i potem na wyjeździe okazuje się, że żadnymi euro już nie dysponujemy i że Szymon w reklamach łgał jak pies – w niektórych państwach w ogóle nie ma bankomatów Pko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...