Dzisiaj poznaję A. Piękną dwudziestoletnią. Dziewczynę tak pełna pewności siebie, charyzmy, ikry i mimikry, że doprawdy trudno sklasyfikować ją jako dwudziestolatkę. Świeża jak powietrze po deszczu, naładowana jak baterie duracela. Wszędzie była i przeżyła, wszystko wie.
Jakby ktoś podstawił mi pod nos misę z owocami: soczyste arbuzy, brzoskwinie o aksamitnej skórce, pełne aromatu kosztele, intensywnie bordowe maliny – wszystko prężące się w pełnym słońcu, gotowe lada chwila dojrzeć i falą aromatów przyprawić o zawrót głowy, oczadzić, pozbawić umiejętności trzeźwego myślenia.
Stoję przy nich jak tak smutna jesienna dynia, z twarzą wyciętą jak na Halloween przez psotne dziecko w grymas bezradności i niedowierzania. Ajajaj.
Co może wiedzieć A.,czego my byśmy nie wiedzieli? Że świat nie jest dużym pokojem w domu rodziców, z wygodną kanapą do popołudniowej drzemki? Że kompromisy w końcu odcisną na każdym obliczu swoje groteskowe piętno skazańca? Że edukacja nie jest żadnym spadochronem, a bezpiecznie spaść można tylko na materac wypchany sprytem i relatywizmem?
Niczego mnie ostatnio tak solennie w życiu nie pozbawiono, jak młodości, ostatniego bastionu, w którym czułabym się bezpiecznie, taryfy ulgowej, prologu własnego życia. Oczywiście kibicuję A. i jej drużynie, ale nie zdroworozsądkowo, bądźmy szczerzy, tylko z powodu oczadzenia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No to cyk! Nie ma się co pieścić.