Pewnie na połowie nie tyle istniejących blogów ale blogów na które zaglądam pojawił się już post-wspomnienie o mądrej, walczącej blogerce Chustce. Choć pewnie raczej tylko link do piosenki albo wiersz. Tak netowa wić. Taka nieumiejętność nazywania rzeczy. Albo brak potrzeby ich nazywania.
Taki gest-skinienie: ja też.
Taki gest-skinienie: ja też.
Dzisiaj rano pojawiła się na jej stronie smutna wiadomość o przegranej z chorobą.Weszłam, zostawiłam wyrazy współczucia dla rodziny i... miałam wyjść. No bo stało się, co się miało stać, koniec pieśni, cóż zrobić. Ale coś mnie tknęło, zostałam i zaczęłam czytać inne kondolencje. Oraz chlipania, buziaczki, zapewnienia, deklaracje. A najczęściej trzy kropki (...) I myślę, że naprawdę tragiczne jest to, że właśnie umierająca blogerka tyle osób uczyła "żyć prawdziwie" "okazywać miłość" "uświadomić sobie nieodwracalność rzeczy". Dobrze, że to robiła (pisząc w końcu tylko o własnym życiu) ALE szkoda, że musiała to robić, bo wszyscy zrozpaczeni czytelnicy jej bloga nie mieli/nie mogli się tego nauczyć gdzie indziej. Na przykład w życiu realnym, na przykład bez obecności widma śmierci za plecami. Nie jestem jakoś doniośle religijna, jak też mam świadomość, że powoływanie się na Boga jest obecnie co najmniej niemodne, ale te wszystkie "przesyłam śnieżną energię", "będziesz w kroplach deszczu", "spotkamy się po drugiej stronie tęczy", "leć do słońca"... ten cały new-age'owski sentymentalizm przyrodniczy... Co uzmysławia naszą językową nieumiejętność rozmawiania o śmierci ("śmierć nie istnieje" napisał ktoś, oł really?) i ubierania w słowa własnych emocji, żalu, bólu. Kim jest to pokolenie, które Chustę czytało? Trzydziestolatkowie, którzy nie umieją się ogarnąć w życiu i wysłowić w obliczu śmierci? No to chyba rzeczywiście lepiej dać linka do piosenki. O podróży na Marsa. Tak.
Hm.
Nie jest moim zamiarem nikogo urazić, jest moim zamiarem wyrazić tylko smutek z powodu merytorycznego ubóstwa w kwestii składania kondolencji, nie ocierających się o banał. Bo zastanawia mnie to, że skoro tak higienicznie pozbyliśmy się z życia religii, to czemu mamy teraz takie problemy z odchodzeniem do strefy cienia? Bez wracania w atmosferycznych środkach wyrazu.
ech życie ...
OdpowiedzUsuńMądre słowa Kobieto. Szacun!
OdpowiedzUsuńO najważniejszych sprawach mówić najtrudniej, stąd wszechobecny banał...
OdpowiedzUsuńNie uważam tego za wystarczające wyjaśnienie, ale.. jak nie banał, to patos, eh.
UsuńDlaczego? Bo jest właśnie tak, jak ktoś napisał: śmierć nie istnieje. Ktoś gdzieś umiera, ale czy to się widzi własnymi oczyma? Najczęściej się o tym słyszy. O śmierci na co dzień się nie rozmawia w ogóle, chyba, że w jej bezpośrednim - tak to ujmę - fakcie. O śmierci wcale lub niewiele się myśli, bo to temat smutny, depresyjny, nieestetyczny. Śmierci się człowiek boi, więc odwraca od niej oczy, zamyka na nią uszy i wierzy, że przytrafia się ona innym. Więcej, przypominanie o śmierci jest źle widziane, trąci złośliwością, brakiem dobrego smaku, brutalnością uczuć, niedostatkiem kultury osobistej. O śmierci nie wolno krakać, nie wolno i już! Jakże więc umieć rozmawiać o czymś, co w myśli, mowie, uczynku nie istnieje, ma się za to świetnie w zaniedbaniu?! Pytasz o głębię wyrazu w obliczu abstrakcji. Ulotny i negowany niemalże status śmierci w naszym życiu przychodzi oswajać z niezręcznością banału. Aniołki są dla dzieci, gwiezdny pył i kosmiczna energia dla dorosłych. Tych, którzy mogliby nauczyć wypowiadania śmierci, zawsze już nie ma.
OdpowiedzUsuńAno nie ma. No bo kto - filozof, poeta?
UsuńOdebrano monopol i powagę duchowej interpretacji tego odium kapłanom jako przedstawicielom religii.
Chociaż z braku laku nadal się to niemrawo i bez przekonania stosuje, jako pocieszenie, w stylu "Będzie teraz w lepszym świecie". Czyli w Narni.
Nie bardzo też wiadomo, kto współcześnie miałby nas nauczyć samego obcowania ze śmiercią. Najwyraźniej jednak lekarz medycyny, występujący w roli specjalisty od spraw sprzętu technicznie zepsutego, zużytego, nie podlegającego naprawie.
Najtrudniej mówić o tym:
OdpowiedzUsuń- czego się obawiamy lub czego się panicznie boimy
- co nas wyjątkowo mocno porusza.
Dlaczego uczyć życia musiała umierająca dziewczyna?
Bo ona w swojej sytuacji chyba dotknęła najbardziej tych miejsc, które są najważniejsze i chcąc przeżyć ten okres najlepiej, jak to możliwe, musiała odejść od spraw mniej ważnych.
Czy umiałabyś dziś opowiedzieć o swojej śmierci, która miałaby nastąpić jutro, albo za dwa miesiące?
Mnie trudno nawet mówić o tym, co mnie ściska za gardło, bo mam jakiś problem, z którym sobie nie radzę.
A co dopiero na takim poziomie.
Co by nie mówić, zwróciłaś uwagę na bardzo ważną sprawę.
Może kiedyś umieranie było bardziej częścią życia, bo ludzie akceptowali je jako część życia, bo umierało się w izbie obok, a nie na aseptycznej zielono-białej sali szpitalnej.
Oddalamy się od prawdziwego życia i takie są skutki!
no ja się przyznam, nie umiem się wysłowić w obliczu śmierci, chociaż przy wielu śmierciach byłam, świadoma jestem tego, że jest to jedyna rzecz która nas wszystkich spotka.
OdpowiedzUsuńNie uważam, że to banał to co ludzie w tym internecie piszą.
Trudno tez mówić o Bogu jak sama zainteresowana raczej nie była głęboko wierząca.
A zresztą teraz to co piszę, też bez sensu.
Akurat twoja piosenka mi się podobała ;)
UsuńPowoływanie się na Boga nigdy nie jest niemodne. Chyba...
OdpowiedzUsuńBardzo mądry wpis, dzięki :)
Ani mi sie sni usprawiedliwiac, choc i ja nie umiem mowic o smierci prostymi slowami. U Chustki bywalam bardzo sporadycznie i kazdy pobyt na jej blogu przyplacalam rozstrojem uczuciowym. Podziwialam ja, a jakze, ze tak spokojnie pisze o nieuchronnym, choc kazde Jej slowo bylo glosnym krzykiem i sprzeciwem przeciwko tak wczesnej smierci.
OdpowiedzUsuńBoga nie ma, bo gdyby byl, nie zostawilby Jej syna samego, nie pozbawilby go tak wczesnie kochajacej Matki.
Kondolencji tez tam nie pozostawilam, co to komu TERAZ pomoze? Nie pisalam o Jej smierci na swoim blogu, bo po co sie powtarzac? I tak juz wszyscy wiedza.
Ale buntuje sie, zaluje tak mlodego zycia .
ehhhh...
Prawdopodobnie postąpiłaś z większą klasą niż my, którzy napisaliśmy.
UsuńMilczenie jest złotem, zwłaszcza na tematy poddawane wyparciu, heh.
Natomiast taki dowód na nieistnienie Boga jest kolokwialnym przejawem niezrozumienia jego meritum - moim zdaniem.Oraz planów Boga (gdyby istniał) względem Janka (który zakładam, że istniej, choć go przecież nie widziałam na oczy)
Ha!
OdpowiedzUsuńMój wpis - gdyby powstał - byłby jeszcze bardziej kontrowersyjny (nie, że Twój jest jakiś super 'zbuntowany', ale przyznasz, że jest trochę w poprzek :))
Newage'owski sentymentalizm przyrodniczy ... nie ujęłabym tego lepiej!
Dlaczego ludzie nie potrafią rozmawiać o śmierci?
Bo ... moim zdaniem współcześni ludzi są zbyt skoncentrowani na tym, co mogą zrobić sami.
Jak się mogą samo-udoskonalić, co mogą zmienić w SWOIM życiu, na co mieć wpływ.
Na śmierć i na to co po niej wpływu nie mają.
I ... zonk!
Pojawia się dysonans.
Ja, oczywiście też nie jestem bez winy.
Ja nawet na takie blogi nie wchodzę (a jak wejdę, to uciekam).
Dziecinnie zakrywam oczy i udaję, że tematu nie widać, więc nie istnieje ...
Nie uważam tego wpisu za wielce lub w ogóle kontrowersyjny.
UsuńTo raczej przejaw refleksyjnego rozgoryczenia.Tyle.
Świetnie powiedziane, podpisuję się.
OdpowiedzUsuńNapisałabym entuzjastycznie 'Dziękuję', ale to chyba niestosowne...
UsuńNo więc właśnie. Refleksje czas zacząć...
OdpowiedzUsuń"Jak ktoś w nic nie wierzy, to nigdy nie wiadomo w co zacznie..." Poniekąd takie różne, dziwne wyznania mogą właśnie obrazować coś takiego. A może wystarczy powiedzieć wprost co się czuje, że brak, że pustka, że się będzie tęskniło... I zawsze można jeszcze płakać.
Nie mogę sobie przypomnieć, kto to powiedział. Bardzo prawdziwe to jest, jak widać natura nie znosi próżni, a w wolne po wierze miejsce wsypuje się gwiezdny pył i kosmiczną energię.
UsuńFajnie napisane.
OdpowiedzUsuńIrytuje mnie taka właśnie banałowa histeria zbiorowa, więc nie zagłębiałam się w komentarze na ten temat gdziekolwiek.
Bardzo smutna sprawa, refleksyjna. Nie widzę sensu w upstrzeniu jej frazesami.