Dostępność wszystkiego natychmiast jest doprawdy przerażająca. Pewnego dnia czytam sobie na jakimś blogu recenzję najnowszego thrillera s-f pt 'Prometeusz' , wykonuję telefon do M. i po trzech godzinach cyk, jesteśmy po seansie.
Miny mamy ( w przeciwieństwie do ciał) nietęgie ;)
- Nie da się przełknąć badziewia, gdzie człowiek dostaje jak w warzywniaku kosmitów na pęczki: ośmiornicę-giganta, złosliwego pseudoplemnika, pasażera Nostromo oraz humanoida o ciele rozdętym jak po sterydach i gębie bladej jak po chemii - twierdzi M.
Po czym dodaje:
- Chodźmy na meksykańskie żarcie, a jutro rano wyprodukuję w klopie takiego kosmitę, o jakim na pewno warto będzie zrobić film.
Po czym dodaje:
- Chodźmy na meksykańskie żarcie, a jutro rano wyprodukuję w klopie takiego kosmitę, o jakim na pewno warto będzie zrobić film.
- Co ty mówisz - mówię urzeczona ja. - To jest film o tym, jak kobieta musi wszystko robić sama i to świeżo po cesarce!
I rzeczywiście podoba mi się jedynie feministyczny wymiar tego filmu - główna bohaterka grana przez Noomi Rapace (Lizbeth z 'Millenium') byle jak spięta zszywkami po cesarce (NFZ powinno zarekomendować puszczanie tegoż na korytarzach oddziałów położniczych) biega, skacze i ratuje ludzkość nie ukruszywszy nawet szklanej czapy zwieńczającej skafander. Natomiast co do reszty... chce się płakać, że dysponując takim budżetem robi się takie coś, czemu nie pomogłoby i osiem rodzajów kosmitów, ze śpiewającą dynio-mrówką włącznie.
Wszystkie inne wątki-prątki (lęk przed śmiercią, władza korporacji) - potraktowane są jednym mrygiem lub ewentualnie połową dialogu.
A rzecz idzie tak: doktór Kocomboł ;) razem ze swoim gachem (też doktorem) odkrywa w ziemskich jaskiniach malunki, co to są według niej zaproszeniem od pozaziemskiej cywilizacji i sądząc, że chodzi raczej o herbatkę u słodkiej cioci niż o posiedzenie na dywaniku u wrednej teściowej, udaje się z ekipą w daleką hen, zaprawioną hibernacją, podróż. A potem jest już tylko gorzej, albowiem 'science' wymiar tego filmu jest kuriozum absolutnym: para z centrum dowodzenia udaje się na seks w czasie gdy dwójka astronautów w terenie spotyka przedstawiciela obcej cywilizacji (złośliwego plemnika ;), w związku z tym nikt później nie wie, jak straszny los ich spotkał, bo SIĘ NIE NAGRAŁO (najwyraźniej prowiant w postaci puszek z fasolą zabrał tyle miejsca, że już na 20 deko dyktafonu zabrakło). Polecenia dowódcy w jaskini obcych ('Nie dotykaj!', 'Nie zdejmuj hełmu!') są gremialnie ignorowane, a beztroska załoga dotyka co popadnie i gdzie się da zrzuca hełmy (bakterie? wirusy? oj tam oj tam ;). Jest też scena w prosektorium ze zdobyczną głową obcego (znalezioną, po czym zgubioną, następnie odzyskaną a później opsikaną domestosem w celu odkażenia) która rozbawiła mnie do łez ('Oooo! To nie jest czaszka, to chyba hełm!' No gratuluję! 3- z anatomii na studiach zaocznych co?). Pani dochtór Kocomboł każe z bezwzględną precyzją porazić głowę prundem ('10 amperów więcej... no dobra 30 amperów mniej'), po czym panicznie przyciska do twarzy maseczkę chirurgiczną, albowiem zatkanie nosa kawałkiem szmaty jest jak możemy się domyślać standardową procedurą medyczną przeciwko kosmicznym zarazkom pod koniec XXI w. Przysięgam że grupa skautów, a nawet pielgrzyma wąsatych bab z parafii przeprowadziłaby tę misję z większą dyscypliną. Charlize Theron w roli groźniastej pani kapitan ujęła by mnie bardziej, gdyby jej postać zechciała przed misją obejrzeć chociaż jeden film o drwalach (=jeśli coś przewraca ci się na łeb w linii prostej, to TRZEBA UCIEKAĆ W BOK - proste nie? ;) Na tym tle obsesyjnie czeszący swoje ufarbowane na blond kłaki i cytujący Lawrenca z Arabii wstydliwy Michael Fassbender w roli robota oraz statek obcych w kształcie wielkiego obwarzana wypadają najlepiej. Humanoidalny kosmita ma przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby nie odezwać się w filmie ani słowem, za to dziarsko urwać najbliższemu astronaucie łeb (czym daje wyraz odczuciom publiczności w stosunku do reżysera 'Prometeusza')
A rzecz idzie tak: doktór Kocomboł ;) razem ze swoim gachem (też doktorem) odkrywa w ziemskich jaskiniach malunki, co to są według niej zaproszeniem od pozaziemskiej cywilizacji i sądząc, że chodzi raczej o herbatkę u słodkiej cioci niż o posiedzenie na dywaniku u wrednej teściowej, udaje się z ekipą w daleką hen, zaprawioną hibernacją, podróż. A potem jest już tylko gorzej, albowiem 'science' wymiar tego filmu jest kuriozum absolutnym: para z centrum dowodzenia udaje się na seks w czasie gdy dwójka astronautów w terenie spotyka przedstawiciela obcej cywilizacji (złośliwego plemnika ;), w związku z tym nikt później nie wie, jak straszny los ich spotkał, bo SIĘ NIE NAGRAŁO (najwyraźniej prowiant w postaci puszek z fasolą zabrał tyle miejsca, że już na 20 deko dyktafonu zabrakło). Polecenia dowódcy w jaskini obcych ('Nie dotykaj!', 'Nie zdejmuj hełmu!') są gremialnie ignorowane, a beztroska załoga dotyka co popadnie i gdzie się da zrzuca hełmy (bakterie? wirusy? oj tam oj tam ;). Jest też scena w prosektorium ze zdobyczną głową obcego (znalezioną, po czym zgubioną, następnie odzyskaną a później opsikaną domestosem w celu odkażenia) która rozbawiła mnie do łez ('Oooo! To nie jest czaszka, to chyba hełm!' No gratuluję! 3- z anatomii na studiach zaocznych co?). Pani dochtór Kocomboł każe z bezwzględną precyzją porazić głowę prundem ('10 amperów więcej... no dobra 30 amperów mniej'), po czym panicznie przyciska do twarzy maseczkę chirurgiczną, albowiem zatkanie nosa kawałkiem szmaty jest jak możemy się domyślać standardową procedurą medyczną przeciwko kosmicznym zarazkom pod koniec XXI w. Przysięgam że grupa skautów, a nawet pielgrzyma wąsatych bab z parafii przeprowadziłaby tę misję z większą dyscypliną. Charlize Theron w roli groźniastej pani kapitan ujęła by mnie bardziej, gdyby jej postać zechciała przed misją obejrzeć chociaż jeden film o drwalach (=jeśli coś przewraca ci się na łeb w linii prostej, to TRZEBA UCIEKAĆ W BOK - proste nie? ;) Na tym tle obsesyjnie czeszący swoje ufarbowane na blond kłaki i cytujący Lawrenca z Arabii wstydliwy Michael Fassbender w roli robota oraz statek obcych w kształcie wielkiego obwarzana wypadają najlepiej. Humanoidalny kosmita ma przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby nie odezwać się w filmie ani słowem, za to dziarsko urwać najbliższemu astronaucie łeb (czym daje wyraz odczuciom publiczności w stosunku do reżysera 'Prometeusza')
Generalnie: ubaw po spocone pachy, no. Na sen wystarczyło.
Kiedyś - wychowana w końcu na serii o Obcym i 'Łowcy androidów' - lubiłam oglądać filmy s-f, teraz mogę się nad nimi już tylko poznęcać.
Lubię Charlize Theron, dlatego miałam wielką ochotę obejrzeć ten film.
OdpowiedzUsuńAle tak zjechany przez Ciebie też może mieć urok, bo przy każdej wzmiankowanej scenie będę sobie mogła przypomnieć Twoje soczyste komentarze i w sumie potraktować to mogę jako komedię :)
Pozdrawiać! :)
p.s. pięknie się komentuje bez tego robactwa, dzięki :)!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńyou're welcome! ;)
UsuńNo, dobra. A gdzie ogień? Gdzie sepy szarpiące wątrobę? W końcu to Prometeusz, hę?
OdpowiedzUsuńJedyne co mi ten Ptolemeulsz zapluty zszarpał to nerwy ;]
UsuńCudowna recenzja :))) przerywając pracę zhihotałyśmy się koleżanką jak te norki :) dzięki! U make my work.
OdpowiedzUsuńDziękuję - na szczęście literatury nie recenzuję ;)
UsuńŚwietna recenzja;) Na prawdę miło i z chęcią się ją czytało. A film nawet bardzo mi się podobał:)
OdpowiedzUsuńDopiero teraz przeczytałam. Mnie - jak pisałam - "zmusił" mąż. Nastawiłam się na "kolejny głupi film o obcych wyłażących z brzucha" i dla mnie tylko wątek człowieczeństwa androida był dobry.
OdpowiedzUsuńZszywki po cesarce - pierwsza klasa. No strasznie żałuję, że mnie jednak nićmi szyli:D
A co do innych "arcydzieł", to szykuje się (już jest?) nowa wersja Sędziego Dreda. Boszszsz....